Rozdział 7

1.3K 55 4
                                    

MAGNUS
Sojusze podpisane. Wszyscy wracają do domu, w tym Magnus, który nie mógł ukryć swojej ekscytacji. W podskokach wrócił do domu, gdzie jego stary przyjaciel z nudów zaczął urzędować. Popijał herbatkę, która miała mu pomóc w nieistniejącej chorobie. Spojrzał na swojego przyjaciela jak na wariata. Nigdy nie był tak szczęśliwy, chyba, że mówił o poznaniu Alexandra Lightwooda.
- Nareszcie wolność! - złapał za żakiet i zaczął tańczyć walca.
Wyobrażając sobie, że w jego objęciach jest ukochany...
- Możesz się zamknąć, niektórzy próbują odpocząć! - jęknął niezadowolony.
- Przyjacielu ty mój, mam ochotę walnąć cię zaklęciem, bo siedzisz na mojej ulubionej poduszce, ale znaj łaskę pana - przewrócił oczami.
- Na brokatowe spodnie! - mruknął. - Dziękuję Ci, dobry człowieku.
- A tak na poważnie, to zjeżdżaj z mojej poduszki ,ja na niej śpię - Ragnor niechętnie rozprostował kości, Mags zabrał swoją niebieską poduszkę i przytulił do piersi.
- Co wy macie do tych poduszek?! Jak nie brokat to poduszka albo gorąca czekolada. Na Merlina...
- Zamiast narzekać jak moja przyszła teściowa, to mógłbyś mi pomóc z pakowaniem!?
- A nie możesz zrobić abrakadabra? Chyba po to jesteśmy czarownikami - spytał z ironią.
- A może przestaniesz udawać chorobę? - uśmiechnął się, rzucił mu zasztyletowane spojrzenie, które mogło zabić na miejscu.
- No dobra. Niech cię Bane.

JACE
Otworzył niechętnie jedną powiekę. Znowu zaczyna się kolejny okropny dzień z czarownicą, która doprowadza go do szaleństwa. Nigdy w życiu nie spotkał osoby, która by go zagięła (w rzucaniu sarkastycznych uwag, przez które nie wiedział co powiedzieć). To on był mistrzem sarkazmu i ironii! Przez tę dziewczynę miał gęsią skórkę. Nigdy tego nie powiedział na głos, ale bał się. Samo jej spojrzenie przyprawiało go o gęsią skórę. Dumna jak paw, do tego córka Magnusa, który uwielbiał się puszyć ze swoimi brokatem...
Uśmiechnął się, gdy poczuł na policzku włosy rudowłosej. Lubił... Uwielbiał wręcz, kochał patrzeć na jej spokojną twarz, delikatnie rozchylone usta i włosy żyjące własnym życiem. Kochał u niej wszystko. 

To dzięki tej małej istotce, w jej objęciach poczuł, że miłość istnieje. Zanim poznał Clary miał surową zasadę „Kochać to niszczyć, a kochanym to zostać zniszczonym."
To Valentine wpajał mu, że słowo „miłość" nie istnieje. Był „wróg" bądź „przyjaciel do interesów". Chodził z wieloma dziewczynami, ale NIGDY nie czuł tego. Westchnął. Mógł policzyć na palcach u ręki ile razy marzył o leżeniu z nią w jednym łóżku, przytulanie, całowanie w czoło. Żaden mężczyzna się do tego nie przyzna, ale to właśnie ich najskrytsze marzenia.
- Gapisz się za mnie - mruknęła, po czym ziewnęła.
- A na kogo mam się patrzeć? Jak nie na swojego anioła? - ukazała swoje zielone oczy. - Jak się spało? - pocałował ją w czoło, zarumieniła się.
- Bywało lepiej - palnęła i strzeliła buraka, gdy zrozumiała, co powiedziała.
- Clary - powiedział poważnie. - Co się dzieje? - dostrzegł trik nerwowy dziewczyny.
- Nic co byłoby ważne - zacisnął usta w kreskę, chciał wiedzieć co leży dziewczynie na sercu, lecz zdawał sobie sprawy, że to nic nie da, więc sobie odpuścił. - Idziemy na śniadanie? - usiadła prosto.
- Musimy? - pocałował ją mocno, nie dając jej szansy na odpowiedzenie.
- Musimy - powiedziała, gdy złapała oddech.
Wargi bolały ją od namiętnego pocałunku. Uśmiechnęła się, widząc zmagania Jace'a ze wstawaniem. Był najgorszym leniem na świecie, ale najlepszym chłopakiem na świecie.
- To może ty pójdziesz pierwsza się przebrać?
- Żebyś mógł dalej iść spać? Nie ma mowy. Idziesz pierwszy.
- Za jakie grzechy. A może tutaj się przebierzmy - poruszył sugestywnie brwiami.
- Jace, nie wiedziałam, że z ciebie taki zboczeniec! - zachichotała nerwowo. - Ale nie ma mowy! Gdy ostatnio to zaproponowałeś to wylądowaliśmy w łóżku przez co przypadkowo Maks nas nakrył!
- Ale jaką miał minę! - zaśmiał się.
- A potem się tłumacz ośmiolatkowi, co my robimy - burknęła.
Przeczesała palcami włosy, które dziś bardzo się zbuntowały. Sięgnęła po gumkę i związała, aby trochę je ujarzmić.
- Ale o dziwo zrozumiał! - walnęła go poduszką. - Auć! No za co to? Czemu jesteś taka wredna dla takiej przystojnej osoby jak ja?
- Wynocha do łazienki! - wrzasnęła.
- No już, już. Nie gorączkuj się, kochanie.
Wpił się w jej usta, zaskoczona odwzajemniła pocałunek, przejechał dłonią po jej włosach po drodze ściągając gumkę, zdawał sobie sprawę, że Clary będzie wściekła, ale nie mógł się powstrzymać. Odsunął się i zabrał swoje ubrania.
- Idiota!
- Ale twój! - przewróciła oczami.

SIMON
Nie otwierając oczu przeciągnął się, przypadkowo ręką dotknął czegoś miękkiego. Otworzył gwałtownie oczy. Na końcu łóżka spała Izzy. Jego Izzy. Pierwszy raz widział ją bez makijażu, ubrań, które dodawały jej seksapilu. Ubrana była w białe szorty i bluzkę na ramiączkach. Wyglądała niewinnie. Jak nie Isabelle Lightwood. Uśmiechnął się. Poprawił jej kołdrę i ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic i ubrał na siebie wczorajsze ciuchy. Przeczesał dłonią włosy, które robiły się za długie. Sięgnął do swoich okularów. Nie potrzebował ich, ale czuł się źle bez nich. Gdy wyszedł, dziewczyna zaczynała się budzić. Usiadł koło niej. Po chwili brunetka zrozumiała, że ktoś koło niej jest.
- Simon, przepraszam - nie patrzyła na niego, tylko na stary plakat jego ulubionego zespołu za nim.
- Izzy - westchnął. - Ja mam już tego dosyć.
- Zrywasz ze mną? - w jej oczach pojawiły się łzy, złapał ją za ręce.
- Nie - powiedział poważnie, teraz patrzyła mu prosto w oczy. - Ale mam dosyć tych bezsensownej kłótni. Mnie i Clary nic nie łączy. Gdyby coś łączyło dawno leżałbym w grobie, zakopany przez Jace'a albo Aleca. Kocham ciebie i tylko ciebie!
- Ale.. ale gdy byliśmy... no... wiesz.. To miałeś sen, że żenisz się z Clary. A ja w ogóle nie istniałam - pociągnęła pasmo włosów.
- Isabelle Lightwood, Clary była moją pierwszą miłością owszem, kochałem ją. Ale nie tak jak ciebie. Z tobą chcę spędzić resztę swojego życia. Z tobą, nie z Clary. Rozumiesz? - kiwnęła głową, otarła samotne łzy.
- Cześć! Pukałem, ale nikt się nie odezwał... Simon co zrobiłeś mojej siostrze?! - wrzasnął, gdy zobaczył w jakim jest stanie Izzy.
- Co ty tu robisz? - spytał zaskoczony, rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Co zrobiłeś mojej siostrze?! Gadaj albo poczujesz mój miecz.
- Braciszku, to są łzy szczęścia - wybuchnęła śmiechem.
- Lewis, teraz Ci się upiekło - zagroził mu palcem. - Ale jak tylko usłyszę jedną skargę od Izzy, to lepiej, żebyś dawno był w drodze do Idrisu.
- Alec! - zbeształa go.
- Czaję, stary. A tak w ogóle co chciałeś?
- Zapraszam na śniadanie. Specjalność na dziś- naleśniki.
- Jeśli ty je smażyłeś to ja idę do Itaki - powiedziała szczerze Isabelle.
Gdy Alec próbował zrobić śniadanie, to wszystko spalił. Połowa kuchni była w sadzy, w tym on. Do dziś zastanawia się jak on to zrobił. Wszyscy mieszkańcy mieli ubaw przez wiele tygodni, na każdym kroku wypominając mu ten moment. Od tamtej komicznej sytuacji niebieskooki trzymał się z daleka od gotowania.
- Na moje szczęście: nie! Kin je smaży, idziecie? - spojrzeli na siebie niepewnie. – Spokojnie, ja już próbowałem i mi nic nie jest.
- No dobra, ale jak będę miała jakiekolwiek objawy choroby to ogolę cię na łyso - burknęła Izzy.
- Przydałby się fryzjer - przeczesał swoje długie włosy, które opadały mu na oczy.
- To zaraz przyjdę - odsunęła kołdrę i wyszła z pokoju.
- To ja będę szedł - Alec wyszedł z pokoju.
Simon pościelił łóżko i wyszedł na korytarz. Po paru minutach pojawiła się Izzy w swoim normalnym wydaniu. Obcisłe ubrania, mocny makijaż, koturny, włosy związane w wysokiego kucyka. Gdy zbliżali się do kuchni coraz bardziej przyciągał ich zapach naleśników. Po drodze spotkali Clary i Jace'a. Clary jak zwykle roztrzepana, ubrana w swoje zdarte spodnie i za dużą koszulkę. Jace ubrany na czarno, przy czym jego oczy rzucały się na pierwszy rzut. Gdy Simon zobaczył pierwszy raz blondyna, zastanawiał się czy Jace nosi soczewki, bo nikt nie ma naturalnie takich oczu. 

Czy to koniec Maleca? [Zakończone]Where stories live. Discover now