4. Anioł Stróż

9.7K 809 236
                                    


- Słyszysz mnie? – tak, słyszę Cię, ale nie mam siły odpowiedzieć. A tak poza tym, to kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – Odezwij się, albo chociaż rusz ręką.

Okej, ruszyłem palcem, jednak sprawiło mi to okropną trudność.

- O cholera, co Ci się stało? – poznałem ten głos. To ten chłopak. Przyszedł tu. Ale po co?

- Nmhm. – mruknąłem. Wiedząc jednak, że nie wyjdzie z tego nic konkretnego, powoli otworzyłem oczy i ujrzałem głowę nachyloną nade mną oraz wwiercające się spojrzenie tych pięknych oczu. Chwila... pomyślałem pięknych? Czemu tak myślę? Są normalne. Bursztynowe. Ma normalne, bursztynowe oczy, w które mógłbym patrzeć całymi dniami. Co się ze mną działo?

- Dasz radę się podnieść? – spytał, jednak od razu zabrał się za podnoszenie mnie do pozycji siedzącej. Byłem mu za to wdzięczny, bo czułem się jak sparaliżowany.

- Zadzwonię po pogotowie, zajmą się Tobą. – powiedział, sięgając ręką po telefon, a drugą trzymając mnie za mniej obite ramię, co można było wnioskować po czystym rękawie.

- Nie. – zaskrzeczałem, bo w gardle zaschło mi wszystko co tam było.

- Ale ktoś musi Cię zbadać, zaszyć. – odpowiedział z dziwną troską w głosie, jednak odłożył telefon do kieszeni i usiadł obok mnie.

- Nie. – powtórzyłem, spoglądając na niego. Zauważyłem, że z twarzy bije przerażenie. Ciekawe jak źle wyglądałem.

- To chociaż daj się opatrzyć. – powiedział, sięgając po reklamówkę, która ukrywała bandaże, plastry i butelkę wody. Kiwnąłem głową, wskazując butelkę.

- Co? – powiódł wzrokiem na to, co wskazywałem. – A tak, jasne.

Sięgnął po butelkę, odkręcił ją i podniósł, po czym przyłożył do ust, lekko przechylając. Pierwszy łyk był straszny, jednak z każdym następnym czułem się coraz lepiej, jakby ktoś wymieniał mi baterie. Przestałem pić dopiero, kiedy woda się skończyła. Jednak w tym momencie, za ten mały gest, byłem w stanie jakkolwiek odwdzięczyć się temu człowiekowi.

- Dziękuję. – odpowiedziałem już normalnym tonem, jednak mój był on bardzo zmęczony.

- Powiesz, kto Ci to zrobił? – powiedział, sięgając po apteczkę.

- Nie, to przecież nic takiego. – słysząc swój głos, sam bym sobie wtedy nie uwierzył.

- Chyba nie myślisz, że w to uwierzę? – spytał, po czym odchylił palcami moją głowę w tył. Jednak odtrąciłem jego rękę w tej samej sekundzie, w której ją poczułem.

- Chcę tylko przemyć Ci rozcięcie wodą utlenioną. – jakby na potwierdzenie swoich słów, uniósł na wysokość mojego wzroku małą buteleczkę.

Kiwnąłem głową i sam ją odchyliłem. Moja reakcja była jasna – strach. Nie wiedziałem, że własny ojciec doprowadzi mnie do stanu, gdzie będę bał się czyjegoś dotyku. Kiedy pierwsze krople spadły na ranę poczułem jednocześnie ból, szczypanie i kłucie, a za razem przyjemny chłód. Przymknąłem oczy, pozwalając cieczy spływać po twarzy.

- Jeśli nie pogotowie, to pozwolisz chociaż zabrać Cię do mnie? Woda utleniona nie da rady. – pytanie wybiło mnie z chwili rozkoszy.

- A Twoi rodzice? – sam nie wierzyłem w co mówię, że nie odmawiam.

- Są na jakiejś gali, sam nie wiem. Mam 23 lata, chyba mam prawo przyprowadzać do domu kogo chcę, prawda? – zaśmiał się, zapewne chcąc rozluźnić atmosferę.

- Prawda. – czemu tak mówiłem?

- Jesteś w stanie iść? – pytając, spoglądał na moją sylwetkę, jakby sam próbował to ocenić.

- Chyba tak. – po tych słowach wstałem. Jednak sprawiło mi to dużo trudu.

- To ja zamówię taksówkę, nie mieszkam blisko. – tym razem wyjął telefon i wybrał numer bez czekania na moje zdanie. W międzyczasie sam wstał, wrzucił buteleczkę do reklamówki i podszedł do mnie, zapewne chcąc posłużyć ramieniem, jednak widać było, że próbuje znaleźć miejsce, które może być najmniej obolałe.

- Nie znajdziesz takiego. – powiedziałem cicho, po czym dopiero zdałem sobie sprawę, że jestem od niego wyższy o jakieś pół głowy. Jednak pozwoliłem sobie pomóc i w ten sposób powoli doszliśmy do ulicy, na której już czekała taksówka.

Wsiedliśmy do niej, ja z pomocą chłopaka, który okazał się 6 lat ode mnie starszy. Powiedział kierowcy adres, po czym ruszyliśmy dość pustymi już ulicami. Podróż zajęła nam około 20 minut. Podjechaliśmy pod wielką posiadłość. Można było bez problemu powiedzieć, że chłopak mieszka w willi. Pomógł mi wyjść z auta i już po chwili przemierzaliśmy podwórko, zbliżając się do drzwi wejściowych.

- Nie mogę wejść w tych butach. – palnąłem nagle, przypominając sobie jego słowa.

- Zdejmiesz je przed wejściem. – powiedział poważnie, po czym spojrzał na mnie i zaczął się śmiać. Sam lekko się uśmiechnąłem, zdając sobie sprawę jak bezsensowne to wszystko było.

On – z bogatej rodziny, mieszkający w willi. Ja – półsierota, biedak. Kilka godzin temu się wyzywaliśmy, a teraz idziemy ramię w ramię do jego domu... No dobra, idę z Jego pomocą.

W końcu znaleźliśmy się za drzwiami i jak się okazało – w innym świecie. Jednak nie interesowało mnie to tak wtedy i po prostu pozwoliłem się prowadzić, jak się okazało, na drugie, najwyższe piętro. Prawdopodobnie znaleźliśmy się w Jego pokoju.

- Chodź, umyjesz się. – przeprowadził mnie przez pokój do łazienki, własnej – Prysznic czy kąpiel?

- Prysznic. – jednak nie spodziewałem się tego, co teraz nastąpi.

Chłopak zbliżył się do mnie i bez żadnych zastanowień złapał za moją koszulkę, zapewne chcąc pomóc mi ją zdjąć.

- Przestań. – warknąłem. Nie chciałem, żeby ktoś widział to, co tak bardzo chciałem ukryć.

- To... - zaczął chłopak, wyraźnie zawstydzony – to ja przyniosę Ci coś na zmianę, jakiś ręcznik i w ogóle, czekaj.

Wyszedł z łazienki i po chwili wrócił z rzeczami w ręku.

- Będę obok. – powiedział tylko i wyszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Po prysznicu spojrzałem na ręcznik, który zaplamiłem, więc automatycznie spojrzałem w lustro. Wyglądałem okropnie. Z łuku brwiowego i policzka leciała mi krew. Tak samo z łopatki, dołu pleców, boku na okolicach żeber. Naciętą skórę miałem nawet na obojczyku. Nie mówiąc już o krwiakach i siniakach zajmujących powierzchnię większą niż normalna skóra. Ubrałem się od pasa w dół, w bokserki i jakieś dresy, a co dziwne – obie rzeczy pasowały idealnie. Jednak chwilę później, z koszulką w ręku, wyszedłem z łazienki, przełamując właśnie największą barierę, jaką zbudowałem w życiu.

- Mógłbyś mi pomóc jakoś to zakleić? – spytałem cicho, bo nie wiedziałem czy chłopak już nie śpi. Jednak ten od razu spojrzał na mnie.

- O mój Boże. – szepnął tylko i wskazał mi łóżko. Usiadłem, wbijając wzrok w ziemię i pozwalając na przemywanie wodą utlenioną ran, a następnie na zaklejanie ich dużymi plastrami. Zrobił to powoli, ze wszystkimi rozcięciami po kolei, aż w końcu zakleił ostatnią ranę, na policzku i pomógł mi założyć koszulkę, która była zdecydowanie za duża.

- Połóż się tutaj, ja będę na krześle. – mówiąc to, wstał i zaraz po tym usiadł na krześle przy biurku.

Ja wdrapałem się na duże łóżko, aż w końcu moja głowa opadła spokojnie na poduszki.

- Nie wygłupiaj się, chodź. Łóżko masz przecież wielkie. – zaraz po moich słowach chłopak położył się na drugiej połowie łóżka. Usłyszałem tylko jego „dobranoc", po czym zasnąłem nie wiedząc co czeka mnie po przebudzeniu.

Pod presjąWhere stories live. Discover now