— A oto i nasza uzdrowicielka! — Pan Kamo rozpostarł ręce, gdy tylko postać Arylise pojawiła się w drzwiach przestronnego, elegancko umeblowanego salonu.
Tutaj naczelnik pewnie popijał popołudniową herbatkę wraz z rodziną, trzymając na kolanach najświeższy wydruk aschbańskiej gazety. Hattie być może siedziała obok, zajmując się czymś równie nudnym, jak Margret, na przykład wyszywaniem wzorów na białej chusteczce.
Ale teraz nie było tu ani naczelnika, ani jego córki. Za to pan Kamo siedział władczo rozpostarty na łososiowej kanapie, stojącej pod dużym oknem z firanką. Popijał z filiżanki kawę, którą właśnie odstawił na brzęczący spodek i uśmiechnął się szeroko.
— Siadaj, siadaj, Arylise. Nie czuj się skrępowana.
Dziewczyna zmierzyła mężczyznę nieufnym spojrzeniem. Z rezerwą odnosiła się do jego otwartego usposobienia i chudego ciała, odzianego w elegancki garnitur.
Niektórzy kochankowie jej matki także nosili kosztowne szaty i przeważnie przekładało się to na paskudny charakter.
— Usiądź — poprosił Lukey, który stał tuż za nią i lekko dźgnął ją palcem, gdy nie ruszyła się nawet o krok.
W końcu westchnęła, przygładziła za dużą, kremową sukienkę po Hattie, którą dała jej Luna i przysiadła na skraju jednego z głębokich foteli, pilnując, aby nie potknąć się o rąbek sukni. To dziadostwo było tak wielkie, że plątało się pod nogami. Hattie była niewyobrażalnie wysoka, zaś Arylise bogowie poskąpili wzrostu, chociaż matka nieraz pocieszała ją, że jest jeszcze na tyle młoda, iż może podskoczyć w górę o kilka centymetrów.
— Jestem zaszczycony, mogąc cię poznać, panienko. — Mężczyzna rozpoczął swobodny monolog. — Zdążyłem się już dowiedzieć, że ocaliłaś naszego drogiego Jaco. — Spojrzał serdecznie w stronę wspomnianego, który umknął spojrzeniem w bok. — To takie niezwykłe widzieć go bez przepaski na oczach.
Reyro z trudem powstrzymał się od prychnięcia. Głowę trzymał wspartą na dłoni, siedząc na rogu drugiej kanapy wraz z Cavanem i Tolesem, który jako jedyny z wszystkich nie wyglądał na spiętego. Trudno jednak się dziwić. Rzadko okazywał emocje. Ciężko też powiedzieć, czy w ogóle zdawał sobie sprawę z napiętej atmosfery. Pewne rzeczy tak łatwo umykały jego świadomości.
— Nie sądzę, bym miała coś w tej sprawie do powiedzenia — odezwała się chłodno dziewczyna. — Zostałam wywleczona z rodzinnego domu i przyprowadzona tutaj bez pytania. Gdybym nie uleczyła Jaco, pewnie teraz gniłabym na dnie rzeki Vene.
Nie czuła się rzecz jasna dobrze z tym że Jaco słyszy każde jej słowo, ale po pierwsze, to była szczera prawda, a po drugie, Lukey wyraźnie polecił, że między nią a nimi nie powinna być widoczna żadna forma sympatii.
Pan Kamo roześmiał się, szeroko otwierają usta. Jego proste zęby ukuły olśniewającą bielą. Zdaniem Arylise przypominał w tym momencie bladego jaszczura.
— Och, zaiste masz charakterek, dziewczyno. — Spojrzał na nią z rozbawieniem. — Nie zmienia to jednak faktu, że od lat fascynuję się Yataidu. Moc uzdrawiania jest najpotężniejszym z darów. Wiesz o tym, że nikt nie jest w stanie go nauczyć?
— Słyszałam. — Arylise lekceważąco przytaknęła. — Gdyby któryś z mgielnych potrafił posiąść taką moc, nie musiałabym tutaj tkwić, prawda?
— Jakaż bystra uwaga! — Pan Kamo z aprobatą pokiwał palcem w jej stronę.
— Mówiłem, że jest bezczelna — wtrącił oschle Cavan, który siedział dziwnie spięty obok Hangera i Urysa w osobnych fotelach przy kawowym stoliku. — Wystarczy minuta rozmowy z nią i człowiekowi skacze ciśnienie.

DU LIEST GERADE
𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń Ognia
FantasyDla Arylise to miało być krótkie lato u ciotki Shili. Istne zesłanie w ramach kary, wymierzonej przez matkę. Nikt nie zważał na to, że ona i ciotka wcale się niedogadują, a Ashban nie jest nawet w połowie tak ciekawy jak podróże na latającym statku...