Wraz z pierwszymi promieniami słońca, Hattie La Rose Gervin po trzydziestu dniach snu, wreszcie otworzyła oczy. Nieśpiesznie siadłszy w pościeli, rozejrzała się jeszcze zamglonym spojrzeniem po dusznej komnacie, spowitej szarością.
Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że przy jej łóżku, z opartą na materacu głową, drzemie Lunaper.
— Luna? Ej, Luna! — szarpnąwszy przyjaciółkę za ramię, zrozumiała, że mówi zbyt cicho, aby zostać usłyszaną. Jej głos, odwykły od używania, zastygł w chrypie.
A mimo to, Luna poderwała głowę tak gwałtownie, jakby gdzieś obok runął na ziemię ciężki głaz. Początkowo zdezorientowana, nie od razu zrozumiała sytuacje, ale jak tylko z odmętów pierwszego szoku wyłoniła się świadoma i nieco przestraszona twarz naczelnikowskiej córki, w oczach Luny nagromadziły się gęste łzy.
— Hattie, na dobrych bogów!
Obie padły w sobie w ramiona, śmiejąc się i płacząc na przemian. Tak samo szczęśliwe, co wytrącone z równowagi.
Uspokoiwszy się nieco, spojrzały sobie w twarz, jeszcze niedowierzając, że to wszystko dzieje się naprawdę.
— Co... co się stało? — Hattie odchrząknęła, starając się odnaleźć wewnątrz gardła swój własny, znajomy głos. — Ostatnie, co pamiętam to, że pałac został zaatakowany.
— Och, Tie. — Luna cmoknęła z troską. — Gdybyś wiedziała, ile rzeczy się wydarzyło. Gdybyś tylko wiedziała...
— Czy oni... nadal tu są? — Oczy córki naczelnika przybrały wyraz czujności i spięcia.
— Nie, Tie. Sama nie wiem, co się stało, ale... po prostu zniknęli.
— Po prostu?
— Po prostu.
— Ale jak to?
Luna spuściła wzrok, miętosząc zgięcie na materiale pościeli. Hattie wiedziała, że jest to oznaka jakiegoś rodzaju wstydu, targającego wnętrzem młodej służącej.
— Nie postąpiłam właściwie, Tie. Tak naprawdę... postąpiłam okropnie.
— Co zrobiłaś? — Hattie ujęła dłonie przyjaciółki we własne. Najmniejszy nawet ruch sprawiał jej jeszcze problem, ale z każdą minutą czuła, że czar ustępuję z jej ciała.
— Chciałam go zabić. To nie skończyło się dobrze.
— Kogo? Luna, ależ na dobrych bogów!
— Cavana, ale się nie udało. Wydaję mi się, że ją zabrali. Do niej, do Levidy.
— Kogo? O kim ty mówisz?
— O takiej dziewczynie. Yataidu. Mieszkała tu przez chwilę.
— Och! — Hattie otworzyła ze zdumieniem oczy. — Ja... ja... chyba coś pamiętam.
Tym razem to Lunaper wydawała się zaskoczona.
— Naprawdę?
Hattie nieśmiało potaknęła.
— Pamiętam dotyk jej dłoni i... i głos.
— Racja! Próbowała zdjąć z ciebie czar! — przypomniała sobie Lunaper i wstyd tym bardziej ukąsił ją w serce. — Naraziłam ją na niebezpieczeństwo, Tie. To moja wina, że oni ją zabrali. Ale... ale... przysięgam... — Pokręciła ze łzami w oczach. — Że robiłam to tylko z myślą o tobie. Ponieważ chciałam... chciałam cię uwolnić.

YOU ARE READING
𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń Ognia
FantasyDla Arylise to miało być krótkie lato u ciotki Shili. Istne zesłanie w ramach kary, wymierzonej przez matkę. Nikt nie zważał na to, że ona i ciotka wcale się niedogadują, a Ashban nie jest nawet w połowie tak ciekawy jak podróże na latającym statku...