Derrus Agrir

70 11 7
                                    

Intensywne, kolorowe neonowe znaki i gąszcz świecących szyldów emitowały takie ilości światła, że inne oświetlenie uchodziło za zbędne. Ale przepisy pozostawały święte, a urzędnicy nieustępliwi, tak więc latarnie musiały dopełniać krajobrazu miejskich ulic. Te ciągnęły się kilometrami, łączyły i krzyżowały na rozmaitych wysokościach. Windy kursowały nieustannie, ruchome schody ginęły pod jednolitą masą rozkrzyczanego tłumu. Na szerokich, nieruchomych stopniach łączących poziomy ogrodów i skwerów z pasażami i promenadami, siedziały grupy młodzieży i wyrośniętych dzieciaków.

Na jednym z najwyższych pomostów ustawiła się kolejka do restauracji przeżywającej drugi okres świetności. Co bardziej niecierpliwi potencjalni klienci zadzierali wysoko głowy i zaglądali przez przyciemnione szyby do trzypoziomowego, eleganckiego lokalu. Co wieczór organizowano występy artystów wodewilowych, co okazało się kluczem do uratowania miejsca.

Na wielkim ekranie budynku, stojącego na głównym skrzyżowaniu, emitowano scalone fragmenty najbardziej widowiskowych występów zespołu musicalowego. Tancerze wirowali w pióropuszach, tancerki skakały rozpościerając przymocowane do rąk skrzydła, fruwały cekiny. Strojne, bogato zdobione suknie i kolie wysadzane diamentami błyszczały olśniewająco. Para tancerzy gięła ciała w ponętnym, pełnym gracji tańcu, drudzy, odziani w świecące skóry, wyginali się kipiąc erotyzmem i wyuzdaniem. Artyści wokalni przemykali gdzieś pomiędzy, ale zawsze zwracali na siebie największą uwagę, dzięki niezwykłym barwą głosów i odgrywaniu ról, w które wkładali całe serca. Zlepek różnorodnej muzyki wyszedł perfekcyjnie i wpadał w ucho. Wielki napis na koniec zachęcał do kupienia biletów na jedyne pięć porywających spektakli grupy Sin'navo na deskach Brovy Viti, największego i najsłynniejszego teatru muzycznego Daeravis.

Właściciele prywatnych sklepów zadbali o finezyjne wystawy w sklepowych witrynach i zauważalne z daleka plakaty informujące o przecenach i promocjach. Wielu z lokalnych przedsiębiorców wyrobiło sobie renomę i pozyskało stałą klientelę, ale widmo konkurencji w postaci rozbudowanych galerii handlowych i eleganckich pasaży wisiało nad głowami i za nic nie dawało o sobie zapomnieć.

Mimo późnej pory i środka tygodnia, na niektórych pasach powstawały korki. Samochody kursowały we wszystkie strony, niekoniecznie przestrzegając przepisów w sposób tak rygorystyczny jak życzyłaby sobie policja i służba zdrowia. Daeravis zaliczało się do miast, które nigdy nie zasypiały.

Vakar okrążył dookoła parę ulic. Istnym cudem trafił na odjeżdżające czerwone auto i z ulgą zaparkował samochód na tyłach stojącego na uboczu budynku.

- Wysiadka, Quelen'talar – mężczyzna poprawił kaptur.

- Daleko to? – zapytała, przyglądając się barom, kawiarnią i pijalnią alkoholi. Ilość lokali w okolicy zrobiła na niej wrażenie, a i tak nie widziała połowy z nich. Zastanawiała się, jak to wygląda w ścisłym centrum, a nie w sąsiadującej dzielnicy.

- Tam, schodkami do góry.

Minęli palącego vilkanina i lekko podpitego amakanina opierających się o barierki. Vakar odwzajemnił chłodne spojrzenia i pociągnął za sobą Nitokris. Kobieta zagryzła wargi, żeby nie zaprotestować. Agent wyczerpywał jej pokaźne pokłady cierpliwości w ekspresowym tempie.

W pubie panował półmrok. Wciągacze dymu pracowały na pełnych obrotach. Bliźniaczymi otworami wentylacyjnymi wpuszczano silny zapach paczuli. Słabe czerwone lampy zwisały nad stolikami, rzucając światło na karty, kości i holograficzne suwereny. Skąpo odziane vilkanki i półnagie, zielonoskóre amakanki przechadzały się po salce proponując graczom dodatkowe drinki i prywatne tańce. Na okrągłych podwyższeniach w rogach baru, w rytm muzyki wiły się ponętne tancerki. Za okrągłą, podświetlaną ladą barmani popisywali się podrzucając butelki i nalewając z nich w taki sposób, że odnosiło się wrażenie, iż nawet najtańsze drinki i piwo to istne arcydzieła koncernów alkoholowych. Ochroniarze, wysocy i umięśnieni vilkanie i akrosianie, stali w zacienionych miejscach i dyskretnie się rozglądali. Próżno było dopatrywać się robotów. Szefostwo Odwróconego Suwerena wyznawało zasadę, że klienci są najważniejsi. A ci nie czuli się komfortowo przegrywając lub wygrywając spore sumy, czy dobijając interesów przy popijaniu drinków molekularnych i podziwianiu występów, jeśli za plecami krążyły obce androidy.

Linnutee: Obiekt PatriarchaWhere stories live. Discover now