Zabij, Renji

18 4 1
                                    



***

– Mam ją zabić?

Nie baczył na to, że krzesło, na którym uprzednio siedział z łoskotem upadło na drewnianą podłogę. Nie obchodziło go, że zaciskał dłonie na blacie mosiężnego biurka swego szefa i mierzył go chłodnym spojrzeniem. Nie dbał zupełnie o nic. Wszystkie słowa i zachowania, przed którymi niejednokrotnie wzbraniał się w obecności Kuchiki Byakuyi ot zwyczajnie straciły na znaczeniu. W chwili obecnej nie miał przecież żadnych podstaw do utrzymania spokoju, tym bardziej, że im dłużej myślał o tym, co właśnie usłyszał, tym więcej sprzeczności kłębiło mu się w głowie. Przygniatały go swoim ciężarem, odbierając oddech, o który nawet nie próbował walczyć.

O co tu, do cholery, chodziło?

– Nie jestem pewien, czy dobrze to wszystko zrozumiałem... – zaczął ironicznie.– Ale chcesz, żebym zabił Natashę Obamę tak, by nikt nie zorientował się, że to ja?

Kuchiki skinął, wspierając głowę na splecionych dłoniach. To opanowanie i spokój widoczny na jego niewzruszonym obliczu tylko uświadomiło Abaraia w fakcie, że wcale nie chodziło o żart, o kpinę, której oczekiwał, bo wszystko, czego właśnie był świadkiem działo się naprawdę. Teraz zacisnął szczęki i przymknął oczy, jak zawsze, gdy był zirytowany, ostatkiem sił powstrzymując się od wulgarnego komentarza. Miał wrażenie, że Kuchiki zapomniał jednak o kilku istotnych szczegółach.

Prawdą było, że Renji kradł i nazywał się jednym z lepszych ludzi w tym fachu. Prawdą było również, że zabijał, gdy tylko dostawał takie zlecenie, niemniej podobne próby w jego oczach jawiły się jako zbyt ryzykowne. Nie zgadzał się więc na nie zbyt często, by nie zburzyć przykrywki, którą dotąd tak skrupulatnie sobie budował. Większą przyjemność od zawsze sprawiały mu zresztą włamania, to właśnie je traktował jako swoiste hobby: nie tylko były bardziej opłacalne, ale równocześnie dawały mu większą swobodę działania. Nigdy nie kradł przecież wyłącznie tego, co zażyczył sobie zleceniodawca, lecz dodatkowo to, co spodobało się jemu samemu. Lubił wzbogacać się kosztem innych, a dopóki pracował na sto procent, nikt nie mógł mu tego zabronić. Czemu więc wolał włamania od szybkich zleceń na ważne osobistości? To oczywiste. Kradzież wymagała więcej polotu, kradzież była sztuką. Każdą kradzież należało zaplanować w sposób idealny, by wyzbyć się bodaj najmniejszego ryzyka wpadki, która mogła pociągnąć do konsekwencji. Podstawą stawał się zatem dobry plan, zebranie odpowiednich informacji, a końcowo – wykorzystanie ich w praktyce.

Doświadczenie nauczyło go, że istniały trzy sposoby przywłaszczenia sobie danej rzeczy: wykupienie jej, infiltracja albo dokonanie skoku. Pierwsza opcja od zawsze wydawała mu się zbyt żałosna, by mógł kiedykolwiek wdrożyć ją w życie, nie miała przecież żadnego związku z tym, do czego Renji już przywykł, była zbyt grzeczna i nudna, tym bardziej jak na niego.

Kolejne rozwiązanie pochłaniało już więcej czasu, stąd decydował się na nie w momencie, gdy nie naglił go żaden termin. Według założenia początkowym etapem całego planu było wplątanie się w sztab ludzi pracujących wokół danej błyskotki lub dzieła sztuki. W dalszej kolejności należało zaskarbić sobie zaufanie otoczenia, wykreować w oczach współpracowników inną, zupełnie odmienną od siebie postać, która kochała sztukę równie mocno jak reszta, a dopiero potem, upewniwszy się, że nikt nie miał mu już nic do zarzucenia, dokonać kradzieży. Rozwiązanie to stosował jednak dopiero, gdy wszelkie inne środki zawodziły i, prawdę powiedziawszy, sięgał po nie niechętnie. Zawsze wolał mieć coś od ręki. Dopiero trzecia pozycja była więc dla niego wyjściem idealnym. Zdawał sobie oczywiście sprawę z wszystkich jej wad, wiedział, że wystarczył jeden błąd, by cały plan spalił na panewce, ale zbyt mocno kochał adrenalinę, która przenikała go na wskroś, gdy zamaskowany i uzbrojony przekraczał nocą próg muzeum. Uwielbiał planować, omijać przeszkody, kraść, a potem niespostrzeżenie uciekać z miejsca zbrodni, za plecami słysząc ostry pisk alarmu i wycie syren policyjnych. Sądził, iż z biegiem lat zaangażowanie i zauroczenie fuchą tego typu minie, tymczasem zwyczajnie weszło mu ono w nawyk i stało się pewnym sposobem przełamania zwykłej, szarej rutyny, w której topił się do tej pory.

Nie rozumiał zatem tego, co nasunęło mu się jako wniosek wszystkich swych wywodów: dlaczego miał zabić jakieś dziecko, skoro stokroć pewniej czuł się w roli złodzieja? Co z tego, że za jeden strzał miał dostać pół miliarda, jeżeli ten nabój mógł pozbawić go wolności, a może nawet życia?

Na to się nie zgodzi. Prędzej wpadnie podczas okradania Winstona nim ściągnie sobie na głowę pół Rządu.

– Nie zrobię tego – oświadczył, unosząc wzrok wprost na Byakuyę. Już dawno wyswobodził się z kajdan strachu, który czuł kiedyś, patrząc w te atramentowe oczy. Potrafił przecież racjonalnie kalkulować i oceniać stopień zagrożenia, potrafił również oszacować własną wartość; aktualnie swoje życie cenił na więcej niż pół miliarda, bez znaczenia na to, jak spory procent mógł od tego dostać. Dlatego właśnie nie mógł się zgodzić. Pieniądze były doprawdy kuszące, jednak z afery na skalę światową na pewno by się nie wyplątał.

– To moja decyzja. Znajdź kogoś, kto będzie w stanie się tego podjąć i dla kogo ryzyko nie będzie zbyt duże.

Ale te słowa nie zrobiły na Byakuyi żadnego wrażenia. Trwał dalej w tym swoim stoickim spokoju, przypominając rzeźbę ręki samego Fidiasza. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jakby wraz z kolejną sekundą coraz mocniej wyzbywał się namiastek jakichkolwiek uczuć. To zawsze intrygowało Renjiego. Że Kuchiki Byakuya tak naprawdę był bezlitosnym, nieuchwytnym przestępcą, który mimo swej przeszłości nigdy nie wpadł. Czy był geniuszem? Bez wątpienia. Ale miał również znajomości, które połączone z umiejętnościami ratowały zarówno jego samego jak i wszystkich innych, zanurzonych po uszy w tym grząskim bagnie. Całe otoczenie od zawsze zależało tylko i wyłącznie od Kuchikiego.

– Nie masz zdania w tej sprawie, Abarai – usłyszał nagle. Spokojny, idealne opanowany głos po drugiej stronie biurka, który przerwał krótką ciszę. – Zlecenie zostało podpisane, a ty je wykonasz.

– Nie – Renji prychnął. Nie miał zamiaru zmienić swojego zdania, nawet mając Byakuyę za swojego rozmówcę. – Nie wpadnę przez pierdolone pół miliarda.

Ale wówczas stało się coś, czego nigdy w życiu by się nie spodziewał: Kuchiki się uśmiechnął. Był to uśmiech krótki, ironiczny i pełen wyższości i zanim Abarai zdążył naprawdę pojąć sens tego, w czym właśnie brał udział, Byakuya wyciągnął z szuflady pewną teczkę. Renji zmrużył oczy, patrząc na równy stos papierów, które mężczyzna położył tuż przed nim. Na pierwszej stronie wypisane były jego dane osobowe i dokładny życiorys wraz z przyszytym do pierwszej kartki zdjęciem. Nie musiał pytać, co to było. Doskonale zrozumiał. Oto przed nim, zapisana drobnym druczkiem, znajdowała się cała jego przestępcza działalność z wyraźnie zaznaczonym każdym skokiem oraz skradzionym łupem.

Uniósł wzrok, zirytowany, pełen tłumionej furii, która momentalnie rozlała się po jego napiętym ciele ciepłą falą, ale Kuchiki nie patrzył na niego. Wbijał spojrzenie w teczkę i wodził wzrokiem po zapisanych kartkach.

– To lista wszystkich wykonanych przez ciebie zleceń. Każda ofiara i każdy wykradziony przedmiot, każda data i wartość dokonanego przestępstwa, jaką dostałeś do ręki. Imponujące statystyki godne najlepszych w swoim fachu, rabunki na łączną kwotę niemal miliarda dolarów, rękopisy Leonarda da Vinci, czy pokaźny komplet rosyjskich jaj, których oryginałów nie odnaleziono nawet po czterech latach.

– Ty chyba żartujesz – rzucił ostro, chociaż wiedział, że to bezcelowe. Mógł tylko zmielić w ustach przekleństwo, gdy usłyszał:

– Nie, Abarai. Gdyby policja przejęła te dokumenty, spędziłbyś w więzieniu resztę swojego życia. I nawet ja nie byłbym w stanie ci wtedy pomóc – powiedział spokojnie Byakuya, unosząc wzrok dopiero w tej chwili. Jego oczy w tym jednym momencie pełne były tłumionej satysfakcji.

– Nie możesz tego zrobić. Jako pośrednik w zleceniu jesteś równie mocno uwikłany w to bagno.

– Mylisz się. Ja wyjdę z tego obronną ręką, ale ty, Renji, nie będziesz miał tyle szczęścia. Zastanów się więc dobrze. Wolisz zlikwidować cel, który zostanie ci dostarczony, czy spędzić resztę życia w więzieniu, gdzie widok wstającego słońca będzie widniał tylko w mglistej pamięci...?

***

Play my gameWhere stories live. Discover now