Rozdział 1

18.2K 1K 354
                                    



Pogoda tego dnia wcale nie była brzydka. Gdyby nie odgłosy walki i świst rzucanych zaklęć, można by zachwycać się pięknem tego popołudnia. Choć wojna właśnie się kończyła, nikt nie miał ochoty świętować. Szala nie przechyliła się jeszcze na żadną ze stron. Ostateczny pojedynek, decydujący o całym magicznym świecie, właśnie trwał.

Gdy dwie wiązki światła, zielona i czerwona, zderzyły się ze sobą, wszyscy zamarli. Piach poderwał się z ziemi, a wiatr zawył złowieszczo, jakby wcale nie wierzył w moc Wybrańca. I choć faktycznie, chłopak nie podołał śmiercionośnemu zaklęciu, zdążył rzucić się na ziemię, nim ugodziło go w pierś. Nie bez powodu Tiara Przydziału zastanawiała się nad przydzieleniem go do Slytherinu. Potter miał plan.

Niestety, wciąż był Gryfonem i podczas obmyślania tego planu, zapomniał o najważniejszym. Nie byli na polu bitwy sami.

Kiedy opadł na trawę, zaskakując tym samego Czarnego Pana, wycelował w jego kierunku broń, już wypowiadając w myślach formułkę zaklęcia, która miała zakończyć to wszystko raz na zawsze. Nim jednak się spostrzegł, coś ugodziło w jego rękę, a różdżka, jego ostatnia nadzieja, odleciała kilka metrów w bok.

Harry był bezbronny.

Nikt nie odważył się ruszyć. Śmierciożercy, Zakon Feniksa i Hogwartczycy zapomnieli na chwilę o łączącej ich nienawiści. Wszyscy stali wokoło walczących, obserwując każdy, najmniejszy ruch, który mógł zaważyć na wygranej jednej ze stron.

Potter poczuł, jak okulary zsuwają mu się po mokrym od potu nosie, jednak nie miał odwagi, by ruszyć się i je poprawić. Półsiedział na ziemi, mierząc spojrzeniem uśmiechniętego Voldemorta. Obserwował, jak ten unosi różdżkę, a jego pozbawione warg usta układają się w słowa, których Gryfon tak bardzo się bał.

Avada... — zaczął przeciągle czarodziej. Chciał napawać się tą chwilą jak najdłużej. W końcu czekał na nią ponad siedemnaście lat.

Harry nie bał się tego, co zastanie po drugiej stronie. Niemal widział już rodziców, Syriusza, Remusa, Freda i resztę osób, które poległy za wolność. Bał się jedynie tego, że będzie zmuszony odejść, zostawiając dobrych ludzi na łasce Sami Wiecie Kogo.

Kiedy po jego policzku spłynęła pierwsza łza, chciał zamknąć oczy. Śmierć nie wydawała się trudna. Po prostu odejdę, nie będę cierpiał  — powtarzał sobie w myślach. Gdy jego powieki chyliły się już ku dołowi, usłyszał świst. Nim zdążył chociażby wstrzymać powietrze, zielone światło uderzyło w ciało czarodzieja.

Jednak to nie Potter był ofiarą czaru. Zaklęcie wystrzeliło jakby zza jego pleców i uderzyło w pierś czarnoksiężnika właśnie w momencie, w którym kończył wypowiadać formułkę. Voldemort nie zdążył zastanowić się nad śmiercią, tak jak przed chwilą zrobił to Harry. Po prostu opadł na piach, a echo, które podczas upadku wydało jego martwe ciało, rozległo się po otulonych grobową ciszą błoniach.

Choć chłopak miał ochotę położyć się na ziemi i wreszcie odpocząć, musiał zobaczyć, kim był człowiek, który uratował mu życie. Poderwał się i odwrócił akurat, kiedy jego wybawiciel opuszczał dłoń. Chociaż z odległości w jakiej stali, Harry nie mógł dostrzec schowanej pod kapturem twarzy, jego uwagę na krótką chwilę przykuło coś innego. Nim osoba odziana w czarny, długi, tak niepodobny, a zarazem przypominający szaty Śmierciożerców płaszcz, ukryła rękę, chłopak dostrzegł na niej czerwony jak rubin, błyszczący w letnim słońcu sygnet.

Nagle wokoło ponownie rozległ się gwar, a zaklęcia znów zaczęły przecinać łąki. Mężczyzna otulony ciemną szatą obrócił się kilka razy wokoło własnej osi i zniknął, teleportując się do miejsca, które było znane tylko jemu.

Chociaż szanse na odnalezienie go były znikome, Potter obiecał sobie, że temu podoła. Musiał odszukać go i podziękować za uratowanie życia, bo tak podpowiadała mu nie tylko gryfońska natura, ale też sumienie.

Tego dnia wojna nareszcie się skończyła i można było spać spokojnie. Harry o dziwo robił to. Jeszcze przez wiele nocy śniło mu się zielone zaklęcie i napawający go bezpieczeństwem, rubinowy pierścionek.

* * *

Pokochać drania || DrarryWhere stories live. Discover now