Rozdział 35

7.6K 660 308
                                    


Pod magicznym sklepieniem Wielkiej Sali roiło się tego ranka od sów. Nie było to żadnym niezwykłym zjawiskiem dla uczniów Hogwartu, ale wielu z nich wypatrywało dziś listów od rodziców, potwierdzających, że spędzą te święta razem, w zaciszu rodzinnych domów. Dziś bowiem była niedziela. Dzień po balu bożonarodzeniowym. To właśnie dzisiaj prawie wszyscy mieli zabrać ciężkie kufry na peron, by później wsiąść w ekspres Hogwart-Londyn i na ponad tydzień zapomnieć o stosach prac domowych, wypracowań i innych szkolnych problemach.

Prawie jest tu słowem kluczowym. Nie wszyscy wracali do domów. Nie wszyscy mieli gdzie wrócić. I chociaż nasza ulubiona dwójka Ślizgonów nie rozmawiała ze sobą na ten temat, gdzieś w duchu oboje liczyli, że tak będzie też w ich przypadku. Harry Potter nie miał domu, chyba że liczyć te żałosne ruiny na obrzeżu Doliny Godryka. Państwo Weasley dali mu znać już jakiś czas temu, że w tym roku nie będą mogli go gościć. Harry nie miał im tego za złe, bo liczył, że pewien ktoś zostanie z nim w Hogwarcie i dotrzyma mu towarzystwa w czasie wolnym od zajęć. 

Ktoś ten miał dom i to ba, jaki wielki! Coś jednak podpowiadało Harry'emu, że może wcale nie mieć ochoty tam wracać, zważywszy na wszystkie przykre i bolesne wspomnienia związane z tym miejscem, oraz fakt, że żaden z członków jego rodziny od dawna tam nie mieszkał.

Nie rozmawiali więc o tym ze sobą, ale w sercu Harry'ego tliła się iskierka nadziei. Iskierka, zgaszona przez jedną sowę, która wylądowała podczas śniadania na ich stole. Nie wiedział wtedy jeszcze, że dotyczy ona zupełnie innej sprawy. Draco Malfoy zaś miał swoje domysły, które na jego nieszczęście potwierdziły się po chwili. 

— O co chodzi? — odważył się zapytać Harry, którego towarzystwo Draco, a co dopiero rozmowa z nim, od wczorajszego wieczora nieco peszyła. Ciekawość jednak zwyciężyła nad zawstydzeniem, choć Potter pożałował tego już w momencie, gdy poczuł na sobie spojrzenie szarych oczu.

— Przesłuchanie  — odparł tylko Draco, najwyraźniej niezbyt skory do rozmowy, bo minę miał nietęgą. Niedbale rzucił list na talerz Harry'ego, oburzając tym dostojną sowę, która go przyniosła, a później chwycił dzbanek z kawą i jak gdyby nigdy nic, wrócił do śniadania. 

Że była to jedynie poza, Harry zrozumiał po przeczytaniu niewielkiej liczby słów, odznaczającej się czernią na białym pergaminie, zaraz ponad pieczęcią Ministerstwa Magii.

— Nie rozumiem, dlaczego dopiero teraz — dopowiedział Harry, odganiając sowę, której Draco raczej nie zamierzał dać odpowiedzi. Ta dziobnęła go w palec i odleciała, jeszcze bardziej urażona niż Dudley, gdy dostał kiedyś trzydzieści sześć prezentów urodzinowych, zamiast trzydziestu ośmiu.— Przecież minął już jakiś czas od artykułu Skeeter.

Malfoy wzruszył ramionami i zrobił miejsce dla drugiej sowy, która, z idealnym wręcz wyczuciem czasu, przyniosła mu Proroka Codziennego, czyli coś, czym Harry absolutnie gardził.

— Co za różnica? Ministerstwo ma dużo na głowie, może prowadzili śledztwo? 

Harry z niedowierzaniem pokręcił głową i pochylił się bardziej nad stołem, zmuszając Malfoya, by spojrzał na niego znad gazety.

— I co, zamierzasz udawać, że wcale cię to nie rusza?— dociekał. Na chwilę sprawa wczorajszego wieczora odsunęła się na bok. Żaden z nich nie był  w humorze, by teraz, przy tylu osobach, które mogły ich podsłuchać, poruszać temat żarliwego pocałunku na pustym korytarzu drugiego piętra.

Malfoy westchnął i posłał Potterowi wymowne spojrzenie.

— Nie wiem, Poti, może właśnie to zrobię. Jutro jest wigilia. Naprawdę liczyłem, że spędzę te święta, pierwszy raz od kilku lat nie zastanawiając się, czy niedługo przypadkiem nie zamkną mnie w Azkabanie. Możemy do tego wrócić pojutrze?

Pokochać drania || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz