2

31.6K 1.2K 425
                                    

Z samochodu wysiadam punkt szósta trzydzieści i wchodzę do budynku. Gabinet dyrektora znajduje się na parterze, więc kieruję się przez długi korytarz aż na sam jego koniec. Z racji wczesnej godziny nie spotkałam na swojej drodze żywej duszy, na co oczywiście nie narzekam. Podchodząc pod drzwi numer dwanaście, nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia, czyli to tak zwanej poczekalni. Jest to mały pokój z niewielkim oknem, stolikiem z gazetami i kilkoma krzesłami. Po dwóch stronach znajdują się dwie pary drzwi - jedne do dyrektora, drugie do sekretariatu.

Wchodzę do niego i od razu uderza mnie buch zimnego powietrza. Spoglądam w prawo, gdzie znajdują się krzesła i spostrzegam, że nie jestem sama. Siedzi tam ten chłopak, który aż za bardzo okazywał sobie uczucia z Jasmine na korytarzu. Nie wiem jak ma na imię, nie znam go. Kiedy weszłam podniósł wzrok i spojrzał na mnie, ja zrobiłam to samo. Szybko jednak jego wzrok wrócił do wpatrywania się za okno. Usiadłam na pierwszym krześle z brzegu, tak, aby dzieliło nas jedno z nich. Głucha cisza odbijała się echem. Słychać było tylko tykanie zegara z sąsiedniego pokoju, stukanie palców w klawiaturę komputera i odstawianie kubka na drewniane biurko. Po kilku minutach zaczynało robić się niezręcznie, ale jeszcze bardziej byłoby, gdybym miała z nim rozmawiać. Oglądałam swoje krótkie paznokcie czy poprawiałam sznurówki w butach.

Niecierpliwie sprawdzałam godzinę na zegarku na moim lewym nadgarstku. Kiedy zbliżała się szósta pięćdziesiąt, z pokoju po prawej wyszedł dyrektor, Franklin Maynard.

-O, cieszę się, że już jesteście! - powiedział z entuzjazmem i potarł swoje dłonie o siebie. - Zapraszam.

W tym samym momencie na ułamek sekundy spojrzeliśmy na siebie i ponownie na mężczyznę w garniturze.

-Oboje? - spytał chłopak obok mnie.

-Evans i Mendes, mam rację? - spytał i pokazał na nas palcami wskazującymi, na co przytaknęliśmy. -No to już, proszę.

Wskazał otwartą dłonią, abyśmy weszli, a sam wyszedł z pomieszczenia.

Wstaliśmy i weszliśmy do pokoju. Usiedliśmy na krzesłach obok siebie, znowu zostając sami i zdezorientowani.

-Wiesz o co tu chodzi? - zapytał, patrząc na mnie, co zauważyłam kątem oka.

Pokiwałam przecząco głową, nie odrywając wzroku z biurka przed nami.

Ponownie zapadła cisza, nie na długo, bo usłyszeliśmy jak pan Maynard wraca i zamyka za sobą drzwi. Poprawia firanę, doniczkę z jakimś białym kwiatkiem, zegarek na biurku i dopiero siada. Splata dłonie ze sobą i uśmiecha się szeroko patrząc raz na mnie, raz na niego.

-Pewnie chcielibyście wiedzieć po co tu jesteście. - zaczął, a ja wtedy podniosłam głowę. - Jak wiecie, lub nie, obydwoje jesteście na pierwszym roku medycyny. Do tej pory zdawaliście jeden egzamin, który jako jedyni napisaliście na maksymalną ilość punktów.

Aha - pomyślałam - Więc to on jest tym, przez którego nie jestem najlepsza.

-To oznacza, że jesteście idealnymi kandydatami do tego, co dla was mam.

-Powie pan w końcu o co chodzi? - spytałam trochę zza bardzo widoczną irytacją, na co uśmiechnął się ponownie z wymuszeniem.

-Zostaliście wybrani przeze mnie do... - zrobił teatralną pauzę, na co miałam ochotę wyjść. - Pojechania do Londynu, aby zaprezentować naszą uczelnię jak najlepiej.

Przez chwilę byłam zszokowana, lecz po chwili poczułam radość. Oczywiście wciąż miałam kamienną twarz, ale ucieszyłam się.

-Świetnie. - skwitowałam. - Kiedy?

-Miało się to odbyć w następnym tygodniu, ale dostałem informację, że to już jutro. - cmoknął ustami. - Rozumiem, że to nie problem?

Zgodnie odpowiedzieliśmy, że żaden. Otrzymaliśmy od niego kartki, na których było wszystko napisane. Ile tam będziemy, co dokładnie mamy tam zaprezentować i miejsce zakwaterowania.

-Dzisiaj o dwudziestej drugiej macie samolot. - dopowiedział, kiedy nas żegnał. - Mam nadzieję, że pokażecie nas z jak najlepszej strony.

Mendes uśmiechnął się do niego i przepuścił mnie w drzwiach. Po zamknięciu drzwi, sztuczny uśmiech zszedł z jego ust. Westchnął i przetarł oczy kciukiem i palcem wskazującym.

-To nas kurwa załatwił. - powiedział chyba bardziej do siebie, kierując się na piętro.

Chcąc nie chcąc, na moich ustach pojawił się delikatny zarys uśmiechu. Może jakoś się dogadamy.

-------------------------

Daddy, I'm a bad girl. / shawn mendes fanfictionDonde viven las historias. Descúbrelo ahora