33.

599 112 17
                                    

Ledwie minęło południe, a silny wiatr znad oceanu przywiał w stronę Podbramia potężne, kłębiące się, burzowe chmury, które przez wiele godzin napływały w stronę lądu, by wraz ze zmierzchem spłukać go lodowatymi strugami deszczu. Pogody tak parszywej nie było w tej okolicy od bardzo dawna i cała rodzina Boraemów zgromadziła się przy kominku, by czerpać otuchę z trzaskających w nim wesoło płomieni. Błyskawice raz po raz rozdzierały niebo, lecz Kamo zdawał się tego nie dostrzegać – pełnym dramatyzmu szeptem opowiadał swoim pociechom historie, które w taką właśnie pogodę opowiadał mu jego ojciec.

Deszcz bębnił głośno o dach i okna, dlatego w pierwszej chwili w ogóle nie usłyszeli, że ktoś puka do drzwi.

Kowal przerwał gwałtownie snutą szeptem opowieść i spojrzał znacząco na żonę. Wizyta w taką pogodę nie mogła oznaczać niczego dobrego. Siedzące na ziemi dzieci z niepokojem popatrzyły na ojca, doskonale wyczuwając, że coś jest nie tak. Kamo uśmiechnął się dziarsko, aby dodać im odwagi, wstał ze swojego fotela i pewnym krokiem ruszył do drzwi.

Uchylił je bardzo ostrożnie i wyjrzał na zewnątrz przez wąską szparę, po czym aż sapnął ze zdziwienia. Bez dłuższego wahania otworzył drzwi na oścież.

– Feivarr! Coś się stało?

Elf wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście, dlatego nie czekając na odpowiedź, Kamo wpuścił go do środka. Był przemoczony do suchej nitki, a podkrążone oczy i roztrzęsione ręce sugerowały, iż od dłuższego czasu źle sypiał i przepracowywał się zdecydowanie ponad miarę. Nie tak wyglądali zazwyczaj klienci Amastine'a. Musiało się stać coś dużo gorszego, niż zwykły napad złego humoru czarodzieja.

Burmistrz objął elfa ramieniem, zaprowadził pod kominek i posadził na swoim fotelu. Powitali go jak członka rodziny, nie tylko dlatego, że wyglądał tragicznie i całą swoją osobą domagał się pocieszenia, ale zwyczajnie zdążyli go polubić. Mała Kiva przylgnęła do niego błyskawicznie, zaczęła głaskać po śliskich od deszczu ramionach i pytać co się stało. Krople spływały po bladych policzkach elfa niczym łzy.

– Zalazł ci za skórę, co? – zapytał Kamo żartobliwym tonem, chociaż doskonale wiedział, że nie to było przyczyną zachowania elfa.

Skąd mógł wiedzieć, że Feivarr wybuchnie płaczem?

Najzwyczajniej w świecie ten piękny i zwykle irytująco radosny mężczyzna ukrył twarz w dłoniach i zaczął szlochać. Kamo nie wiedział, czy chodziło o to, że ma do czynienia z elfem, który przecież jak wszystkie elfy powinien tryskać szczęściem, czy też zdążył przyzwyczaić się do tego, że Feivarra nigdy nie był smutny, ale na widok jego łez coś w nim zwyczajnie pękło.

– Feivarrze... czy coś się stało? – spytała Mirin kładąc kojąco dłoń na ramieniu gościa. – Musisz nam powiedzieć, żebyśmy mogli ci pomóc.

– On nie żyje – jęknął cicho elf.

Zapadła śmiertelna cisza. Nawet płomienie w kominku przestały strzelać i lekko przygasły, okrywając pomieszczenie półmrokiem. Śmierć czarodzieja... nie była czymś, co mogli pojąć zwykli ludzie. Owszem, często się mówiło, że w jakiejś rodzinie urodził się czarodziej i został zabrany do Twierdzy, ale ich śmierć... O tym się nie mówiło, ani nawet nie myślało. Była niemal jak tabu. Bo niby dlaczego ktoś, kto wznosił się w swej doskonałości ponad śmiertelników, miał umierać tak samo jak oni?

– Mówiłeś, że jego rany nie są poważne – westchnął ponuro Kamo, przysuwając sobie stołek i siadając na nim. – Dlaczego...? – nie mógł dokończyć. Słowo „umarł" zwyczajnie nie przeszło mu przez gardło. Nigdy nie darzył Amastine'a sympatią ani nawet szacunkiem i czasem nawet życzył mu śmierci, ale nigdy nie przypuszczał, że...

– Problem nie tkwił w jego ranach – wyszeptał Feivarr załamującym się głosem. – Po tym ataku... stracił chęć do życia. Coś w nim pękło, przestał walczyć z trucizną. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, ale nie udało mi się go przekonać. Poddał się i magia opuściła jego ciało.

– Dobrze, że przynajmniej ktoś spędził z nim te ostatnie chwile – odparła Mirin ciepło i odesłała dzieci gestem do sypialni. Usłuchały jej, choć z ociąganiem. Gdy pociechy były już na górze i trzasnęły za nimi drzwi pokojów, zapytała: – Czy powinniśmy go pochować?

Elf pokręcił przecząco głową.

– Obawiam się, że nie zostało po nim nic, co można byłoby normalnie pochować – odparł niechętnie. – Jego magia spaliła wszystko.

Nie rozmawiali o tym dłużej. Chociaż zostawianie elfa samego w takim nastroju nie przyszło im łatwo, pozwolili mu siedzieć przy kominku póki się nie ogrzał. Może powinni byli namówić go, by poszedł do sypialni, którą u nich zajmował i skłonić do przespania chociaż kilku godzin, jakie zostały go świtu? Skąd mogli jednak wiedzieć, że Feivarr nie będzie w stanie ruszyć się z miejsca przez całą noc?

Nad ranem deszcz ustał, a niebo było czyste. I było to już inne niebo, zupełnie jakby ta nagła burza przegoniła wreszcie zimę. Nagła burza lub śmierć czarodzieja. W powietrzu dało się wyczuć wiosnę, a cały świat budził się z zimowego odrętwienia. Nadchodził czas odrodzenia i rozkwitu.

– Na pewno nie chcesz zostać jeszcze kilka dni? – zapytała Mirin, podając Feivarrowi torbę wypchaną po brzegi jedzeniem.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił elf, zaraz po tym jak wyrwał się z odrętwienia, było oznajmienie, że musi natychmiast opuścić Podbramie. Swoją decyzję tłumaczył utratą niezwykle istotnego elementu, który go tu przyzwał, czegoś związanego z jego powołaniem i innymi dziwnymi sprawami typowymi dla elfów. Na koniec dodał, że wewnętrzny głos każe mu ruszać w dalszą drogę i uznał rozmowę za skończoną.

– Przykro mi – szepnął słabym głosem i musnął dłonią ramię kobiety. Wciąż wyglądał na przybitego, ale trzymał się dużo lepiej niż wieczorem. Wskoczył na swojego konia, przytroczył torby do siodła i jeszcze raz spojrzał na Kamo i jego żonę z bladym uśmiechem na twarzy. – Pozwolił wam korzystać z jego szklarni. Powiedział, że chce dla was zrobić chociaż tyle.

Głos mu się załamał a oczy zaszkliły od wstrzymywanych łez. Pożegnał się z nimi zwięźle, lecz niezwykle ciepło, zważywszy na smutne okoliczności, po czym odjechał.

Patrzyli za nim, póki nie zniknął za wzniesieniem, a i wtedy nie mogli się zmusić, by wrócić do domu. Choć byli jedynie zwykłymi ludźmi, podświadomie czuli, że przez chwilę stali się elementami czegoś większego i nieskończenie ważnego. Świadomość ta opuściła ich jednak równie szybko, jak się pojawiła, gdy złośliwe tchnienie umierającej zimy owionęło ich twarze i zmusiło do szukania ciepła wewnątrz domu.

Śnij zapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz