37. 459 rok Przymierza Thorab, lato

588 116 6
                                    

Arama z cichym jękiem przewróciła się na drugi bok. Spodziewała się chłosty. W końcu zrobiła coś, czego kobieta robić nie powinna. Coś, co było absolutnie sprzeczne z tym, czego się po niej spodziewano, jako po córce wielkiego pana Achrinny, dziedziczce Seowellów. Oczekiwała wściekłości ojca i była nieco rozczarowana jej brakiem. Nie dostała nawet reprymendy.

Gdy poszła do ojca, z krótko ściętymi włosami, w lekkiej kolczudze i z mieczem u boku, dziewczynę powitało jedynie jego pełne wyczekiwania spojrzenie. Wtedy właśnie do niej dotarło, że ojcu jest zupełnie obojętne, co ze sobą zrobi. Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Cokolwiek postanowi, miała to po prostu zrobić w taki sposób, by przynieść chwałę swemu rodowi.

Dlatego od trzech miesięcy brała udział w treningach, jakim poddawani byli strażnicy, młodzi rycerze i starsi giermkowie. W duchu dziękowała, że nie była tam jedyną kobietą. Nie stanowiło to jednak aż takiego pocieszenia. Tamte kobiety były... inne. Wyższe, lepiej zbudowane, twardsze. W ich oczach kryła się czysta determinacja, która czyniła z nich śmiercionośne narzędzia, czasem dużo bardziej skuteczne niż z ćwiczących tuż obok mężczyzn. Była to dla nich jedyna szansa, aby osiągnąć to, na czym im zależało i jeśli jej odpowiednio nie wykorzystają – nie dostaną następnej.

Pozwolili Aramie trenować lżej wyłącznie dlatego, że była nowa. Nikt nie traktował jej jednak ulgowo ze względu na pochodzenie – i była im za to wdzięczna. Pozwalali jej być po prostu Aramą. Uczyli ją, trenowali z nią jak równy z równym, choć nie miała szans im dorównywać, udzielali jej rad, podpowiadali, jak ze słabości uczynić swój atut, wysłuchiwali jej pytań i sugestii, odpowiadali na nie, dyskutowali o nich. Nie obchodziło ich jej nazwisko, wystarczyło im w zupełności, że dawała z siebie wszystko.

A ku wielkiemu zaskoczeniu całego dworu – jej „wszystko" okazało się zadziwiająco imponujące.

Szybko nauczyła się, że nigdy nie dorówna siłą nowym przyjaciołom. Była na to zbyt mała i zbyt wątła. Gdy zapytała ich, czy to przekreśla jej przyszłość jako rycerza, nie śmiali się z niej, lecz powiedzieli prawdę:

– Możesz próbować nam dorównać, ale widzisz już, że to nie ma większego sensu. Możemy nauczyć cię walczyć tak jak my, ale to jedynie wyeksponuje twoje słabe strony. Nie możesz tego zrobić. Zrozum swoją słabość, Aramo. Zrozum ją i naucz się ją maskować, uczyń z niej swoją siłę.

Wiedziała, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Ze zdziwieniem odkryła jednak, że sięganie po niemożliwe sprawia jej dużo więcej przyjemności niż całe dotychczasowe życie, pełne przepychu, kolorowych sukni i wystawnych uczt. Czuła się spełniona. Nie musiała już chować się za maską dziedziczki, nie tłumiła emocji. Poznawała je, pielęgnowała, poznawała samą siebie, uczyła się żyć na nowo.

Była zbyt niska i zbyt chuda, to fakt. Nawet najmniejsza kolczuga, jaką mogli jej przydzielić, wymagała zwężenia, a i wtedy sięgała Aramie do kolan. Krępowało to jej ruchy, ograniczało zasięg, nie mówiąc już o tym, że większość kolczug była dla niej stanowczo zbyt ciężka, szybko więc się w nich męczyła. W końcu postanowiła zrezygnować z kolczugi na rzecz zbroi z grubej skóry. Była lżejsza, ale i mniej wytrzymała, o czym Arama musiała zawsze pamiętać, przyjmując każdy cios.

Była jednak zwinniejsza, dużo zwinniejsza niż inni rycerze. Wiedziała, że musi wykorzystać to jak najlepiej. Odciążyła swoje ciało do granic możliwości, pozostawiła jedynie te elementy zbroi, które uznała za absolutnie niezbędne. Kolana i łokcie były najważniejsze. Ich maksymalna ruchomość dawała Aramie przewagę i nie wolno jej było z tego zrezygnować. Musiała też chronić uda i ramiona, bo rany w tych miejscach mogły zupełnie wykluczyć ją z walki.

Miecze, które jej pożyczali, były zdecydowanie zbyt ciężkie. Wyglądały szlachetnie i z pewnością niosły chwałę swemu rycerzowi, ale nie wydawały się właściwe dla Aramy. Po kilku godzinach treningu z podobną zbroją nie mogła nawet podnieść ręki, nie mówiąc już o sparowaniu jakiegokolwiek ataku. Pozwolili jej trenować z drewnianym kijem, miała jednak świadomość, że oczekują od niej czegoś więcej.

– Świeża krew, nowy duch – mówili z wyrozumiałymi uśmiechami.

A ona ich słuchała. Ufała im. Stali się jej bliżsi niż rodzina. Wiedziała też, że mają rację, dlatego starała się dawać z siebie jak najwięcej.

Liczyła na to, że ojciec wreszcie będzie z niej dumny.

Chociaż... Po trzech miesiącach ciężkiej pracy Arama uświadomiła sobie, że już nie chodziło o ojca. Chodziło o nią i tylko o nią samą. To sobie chciała zaimponować, sobie chciała udowodnić, że była coś warta. Może nie nadawała się na żonę, nie była piękna, nie umiała śpiewać, haftować, tkać czy gotować, ale znalazła w końcu miejsce, do którego pasowała i ludzi, którzy ją akceptowali.

Tak, to było coś dla niej. Gdy leżała w łóżku cała poobijana po kolejnym dniu treningu, wiedziała już, co musi robić.

Prawda o sobie dała jej siłę.

Ignorując ból i to, co mogła pomyśleć służba, Arama zaczęła się śmiać na cały głos.


Śnij zapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz