#1

8 0 0
                                    


-Kochanie, musimy porozmawiać.
-Dobrze, ale jak wrócę z sesji, okej? Za pół godziny muszę być na miejscu, co graniczy z cudem. Widzimy się wieczorem! – daję mu buziaka w policzek i wybiegam z mieszkania.

X

-Hej! Jestem już! – wchodzę do kuchni, gdzie przy kuchence stoi mój chłopak Ignacy. – Jestem wykończony! – opadam na krzesło i zaczynam zdejmować kurtkę. – Ta gwiazdka, którą fotografowałem, ah... Kompletne drewno, okropnie mi się z nią współpracowało.
Igi stawia przede mną obiad i siada naprzeciwko. Gadam jak najęty a on tylko co chwilę potakuje.
-Igi, wszystko w porządku?
-Tak, miałem męczący dzień. Siadł nam serwer. Cały dzień z tym walczyliśmy. Jestem wykończony.
Przez resztę wieczoru jest milczący i zamyślony, ale wierzę, że to wina przemęczenia. Gdy kładziemy się spać przytula się do mnie i pyta:
-Wiesz, że Cię kocham?
-No raczej, że tak. Ale ja Ciebie bardziej. – uśmiecham się pod nosem.
-Mam nadzieję, że masz rację. – szepcze.

X

Wychodzę z łazienki po porannym prysznicu i widzę, że nadal siedzi na łóżku po turecku w bokserkach i mojej bluzie. Za niecałą godzinę powinien wychodzić a nadal jest kompletnie niegotowy.
-Nie idziesz dziś do pracy?
-Wziąłem wolne. A Ty na którą masz sesję?
-Jadę tylko wybrać z naczelną magazynu zdjęcia do wywiadu. A o co chodzi?
-Nie o nic, wszystko w porządku. Tak pytam. – próbuje się uśmiechnąć ale jego usta ledwo co unoszą swe kąciki ku górze. A oczy są zamyślone, puste.
-Hej, co się dzieje? – pytam, siadając obok niego. – Przecież widzę, że coś jest nie tak.
-Adam... - zaciska powieki i nastaje między nami chwila ciszy nie do zniesienia.
-Co się stało? – staram się mówić spokojnie ale czuję, że serce zjechało mi do żołądka. Igi nigdy nie jest aż tak poważny. Na pewno nie z błahych powodów
-Adam, ja... Pamiętasz, kazałeś mi iść z tymi stanami podgorączkowymi do lekarza? Zrobił wszystkie badania... - kolejna chwila ciszy, którą przerywa tylko jego urywany oddech. Ja swój wstrzymuję. W tej chwili chyba nawet moje serce przestaje bić na moment. - Adam, ja... Cholera! Mam raka płuc. Nieoperacyjnego. Lekarz powiedział, że chyba nawet nie ma sensu brać chemię.
-Co Ty mówisz? Czy to jakieś pieprzone prima aprilis?! – krzyczę, bo mój mózg nie chce przetrawić usłyszanych przed momentem słów.
-Adam, Kochanie, też bym chciał, żeby to był zwykły żart... - chowa twarz w dłoniach, łokcie opierając na skrzyżowanych kolanach. Siadam obok i przytulam go mocno. To jedyne, co jestem w stanie teraz zrobić.

X

-Mamo, potrzebuję Twojej pomocy.
-Cześć synku, mi też miło Cię słyszeć. Dziękuję, u mnie wszystko w porządku. – jak zwykle ironizuje moja mama.
-Potrzebuję najlepszego onkologa w całym pieprzonym kraju. – mówię bez emocji, które jak zwykle w kryzysowych sytuacjach chowam głęboko w sobie.
-Boże, Adam, o co chodzi?
-Ignacy ma raka. Lekarze dają mu 2-3 miesiące.
W słuchawce nastaje głucha cisza.
-Odezwę się wieczorem. Zrobię co w mojej mocy.
-Dziękuję.
-Adam... Wiesz, że oboje możecie liczyć na mnie i na tatę?
-Tak mamo, wiem. Do usłyszenia.
-Trzymaj się. I powiedz Ignacemu, że... Powiedz mu, że teściowa go kocha. – rozłącza się szybko ale i tak słyszę, że głos jej się łamie.

X

-Muszę powiedzieć rodzicom. – mówi, gdy leżymy w sypialni.
-Wiem, tak, masz rację. Ale... Ale może poczekajmy. Pójdziemy do innych lekarzy, przecież tamten lekarz mógł się mylić. – wtulam się jeszcze mocniej w jego ciało. Czuję, jakby dzisiejszy dzień był jakimś cholernym koszmarem, z którego nie mogę się obudzić.
-Nie chcę ich okłamywać. Poza tym, wiesz ile się czeka na wizytę u dobrego specjalisty? Kilka miesięcy. Nie mam tyle czasu.
-Zrobię wszystko, żeby Ci pomóc. Mama jeszcze dziś miała umówić Cię do innych lekarzy. Powinna zadzwonić przed wieczorem... - unoszę się na łokciu, żeby spojrzeć mu w oczy. - Igi, wszy...
-Cii! – przytyka mi palec do ust. – Nie mów tego. Nie mów, że wszystko będzie dobrze, bo jeszcze Ci uwierzę. Nie chcę potem mieć do Ciebie żalu, że nie dotrzymałeś danego słowa. Kochanie, oboje wiemy, że nic już nie będzie dobrze. Ale proszę, obiecaj mi jedną rzecz.
-Co tylko zechcesz. – gładzę kciukiem jego policzek.
-Obiecaj, że mnie nie zostawisz, proszę.
-Igi, Boże, nigdy Cię nie zostawię. Przecież wiesz. – całuję go w czoło i przylegam do niego mocno. Leżymy w ciszy, bo żadne słowa nie mogą wyrazić tego, co dzieje się w naszych głowach. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc. Będę o niego walczył dopóki tylko będę mógł. Jestem wdzięczny światu, Bogu, komukolwiek, kto jest tam na górze, że trzynaście lat temu, postawił na mojej drodze Ignacego. To on pokazał mi, co to miłość, co to znaczy walczyć o swoje marzenia, plany, żyć w zgodzie z własnymi przekonaniami i nie przejmować się opinią innych. Każdego dnia sprawia, że jestem szczęśliwym człowiekiem. I dzięki niemu staję się kimś lepszym. Podnoszę wzrok i widzę, że swoje oczy ma szeroko otwarte i wpatrzone w okno. Lewą ręką bawi się moimi włosami. Nie wiem, co dzieje się w jego głowie, ale mój mózg płata mi figle. W takim momencie przywołuje wszystkie magiczne chwile, które przeżyliśmy. Jest ich mnóstwo, a ja widzę teraz każdą z osobna. Nasz pierwszy raz, dzień, w którym powiedziałem o nas rodzicom, wszystkie wakacyjne wyjazdy, letnie pikniki i zimowe spacery. Obrazy w mojej głowie zmieniają się bardzo szybko, zatrzymuję się jednak na sylwestrze w górach sześć lat temu.
Nasz pierwszy wspólny sylwester. Pojechaliśmy dwa dni wcześniej, żeby pojeździć na nartach. Okazało się, że Igi nigdy wcześniej tego nie robił, więc co chwila lądował tyłkiem na stoku. Cały przemókł i na drugi dzień dostał wysokiej gorączki. Sylwestra spędziliśmy w domku, leżąc przed kominkiem i grając w planszówki. Wieczorem poczuł się jeszcze gorzej, przed 22 już spał. Nowy rok powitałem sam na balkonie z butelką szampana w ręku. Pomimo to, był to jeden z najlepszych sylwestrów w moim życiu. Spędziłem go z osobą, której na mnie zależy.
Rozmyślania przerywa mi telefon. Odbieram, nie patrząc nawet na wyświetlacz. Po dzwonku wiem, że dzwoni moja menadżerka.
-Tak?
-Adam, co się z Tobą dzieje?! Nie odbierasz telefonu od rana. Dzwoniła do mnie naczelna tego magazynu, dla którego wczoraj robiłeś sesję. Nie była zadowolona, że się dziś u niej nie pojawiłeś. Dlaczego nie poszedłeś na to cholerne spotkanie?!
-Nie mogłem, coś mi wypadło.
-Teraz do niej zadzwonisz, przeprosisz ładnie i umówisz się na jutro.
-Nie, jutro też nie znajdę czasu. Niech sama wybierze te zdjęcia i wyśle je do mnie, znajdę kogoś, kto je obrobi. Albo niech sobie zrobi nową sesję, cokolwiek. – mówię bez emocji.
-Ty sobie, kurwa, żartujesz?! – krzyczy do słuchawki.
-To Marika? – pyta Igi a ja niemo przytakuję. – Daj mi ten telefon.
-Cześć Kochana. Zadzwoń do naczelnej tej gazety i umów Adama na jutro... Tak, ręczę za to... Mamy małe problemy ale nie masz się czym martwić... Tak, na pewno... Marika, obiecuję, że Adam wywiąże się ze wszystkich projektów, których się podjął. Wyślij mu sms, o której ma się jutro wstawić w tej gazecie... Ty też się trzymaj, pa.
-Adam... - mówi, łapiąc mnie za ręce i ciągnąc, abym usiadł obok niego. – Nie możesz przeze mnie zawalać pracy. Jeszcze nie teraz. Dopóki będzie to możliwe chcę, żebyśmy żyli normalnie. Poza tym ja też muszę zostawić po sobie w firmie jasną sytuację. Przekazać dyspozycje chłopakom, wyjaśnić wszystko z szefem. Nie mogę tak po prostu przestać się tam pojawiać. Kochanie, wiem, że od dziś już nic nie będzie takie samo, nic nie będzie jak dawniej. Ale pragnę ten czas, który mi pozostał, wykorzystać jak najlepiej.
-Igi, co Ty...
-Zrób to dla mnie. Żyjmy normalnie, do kiedy się da. A może nawet intensywniej. – uśmiecha się do mnie uspokajająco a w tle znów rozbrzmiewa mój telefon. Chcę go zignorować, ale Ignacy prosi, żebym odebrał.
-Tak? – mówię lekko poirytowany.
-Cześć synku. Umówiłam Was na piątek do profesora Jankowskiego. W środę było miejsce do doktor Kowalewskiej, więc też zapisałam Ignacego. Przesłałam Ci na maila wszystkie adresy i inne potrzebne informacje. Gdybyśmy cokolwiek mogli dla Was zrobić...
-Dziękuję mamo.
-Jesteśmy w kontakcie, prawda?
-Tak, przyjadę do Was niedługo. Pa.

X

-Ale... Ale jak to masz raka? Boże, dziecko kochane, przecież... To jest niemożliwe. – zakrywa usta dłonią i zaczyna płakać. Ojciec Ignacego kładzie jej dłonie na ramionach. Nie mówi nic, nie musi. W jego oczach widzę niedowierzanie i strach. Ciszę, która między nami zapadła przerywa tylko łkanie Marii. Atmosfera w pomieszczeniu robi się nie do zniesienia, ta cisza jest bardzo niezręczna.
-Zrobimy wszystko, co się da, żeby pomóc Ignacemu. – mówię cicho patrząc na starszego mężczyznę.
-Co mówią lekarze?
-W środę i piątek jesteśmy umówieni na konsultacje. Myślę, że opieranie się na opinii jednego lekarza, to nie jest najlepszy pomysł...
-Ale co wiemy na tą chwilę?
-Zmiany nowotworowe w płucach. Nieoperacyjne. – mówi Ignacy i mocno zaciska dłoń na moim kolanie, gdyż z ust jego mamy wyrywa się głośny jęk. Kobieta zaczyna coraz głośniej płakać, Igi podchodzi do niej i mocno przytula.
-Mamo...
-Powiedz... Proszę, powiedz, że to nie jest prawda... Przecież nie mogę stracić swojego jedynego syna!
-Mamo dla mnie to też nie jest łatwe, uwierz. – uśmiecha się smutno.

X

-Adaaam...
-Co tam? – leżymy już w łóżku po całym tym koszmarnym dniu. Nadal mam cichą nadzieję, że to wszystko okaże się złym snem, z którego zaraz zbudzi mnie Igi, jak każdego ranka ściągając ze mnie kołdrę.
-Nie masz ochoty na herbatę?
-Przecież ja nie lubię herbaty.
-No tak. Ale tak sobie pomyślałem... - robi minę małego szczeniaczka i już wiem, o co mu chodzi.
-Malinową? – pytam, schodząc z łóżka.
-Koooocham Cię. – słyszę i w sypialni rozbrzmiewa mój śmiech.

Before I get out...Where stories live. Discover now