#2

6 0 0
                                    

-Lena, nie płacz. Kochanie, wszystko się jakoś ułoży... Ale ja to wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę... Lenka, nie przepraszaj mnie, nie masz za co. Nie płacz, proszę. Ciii... Spokojnie... Oczywiście... Pracuję do 16, wieczorem możecie przyjechać... Też Cię kocham siostrzyczko. Do zobaczenia.
-Już wie? – pytam, podając mu kubek gorącej herbaty.
-Mama do niej dzwoniła. Wiesz co Adam? – dodaje po chwili ciszy.
-Hmm?
-Mam takie wrażenie, jakbym ich wszystkich ranił, jakby to była moja wina. A przecież nie mam na to żadnego pieprzonego wpływu. – mówi z rezygnacją.
-Igi... - siadam obok i przytulam go mocno. – To nie jest niczyja wina. Trudno im to przyjąć do wiadomości. Wiem, to Tobie jest najtrudniej, to Ty jesteś w centrum tego cyklonu. Ale oni też muszą się z tym oswoić. Daj im trochę czasu...
-Kocie, ale ja go nie mam. Wiem, konsultacje, inni lekarze. Nawet jeśli, na co liczę, wydłużą czas, który mi pozostał, to tylko kilka, może kilkanaście miesięcy. Nie chcę przez ten czas użalać się nad sobą i wysłuchiwać tego, że nie zasłużyłem sobie na tak wczesną śmierć. Chcę wykorzystać ten czas, muszę przeżyć go jak najlepiej.
-Zawsze podejmowałeś słuszne decyzje. Przemyślane, nigdy nie robiłeś czegoś pod wpływem impulsu, jak ja. – oplatam ręce wokół jego talii.
-Widzisz, uzupełniamy się. – śmieje się i całuje mnie w czoło.
-Jak zawsze...
* Przez głowę znów przelatują mi tysiące myśli. Pierwsza jest taka, że nawet nie chcę wyobrażać sobie życia bez niego. Przecież pragnę tylko budzić się obok niego każdego ranka. Czy to tak wiele?! Poza tym zastanawiam się, ile tak wytrzymam. Nie ukazując emocji, chowając je w sobie, będąc opanowanym i trzeźwo myślącym. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w końcu pęknę. Wtedy wszystkie lęki wyleją się ze mnie tworząc, niszczycielską w swych skutkach, powódź. Mam tak od zawsze. Kumuluje w sobie wszystkie smutki, namiętności, myśli. Pamiętam pierwszy taki wybuch, którego świadkiem był Igi.
Siedziałem w męskiej toalecie na parterze, bo rzadko ktoś tam zaglądał. Na poprzedniej lekcji dostałem kolejną jedynkę z fizyki. Mogłem pożegnać się z wakacjami z Maksem w słonecznych Włoszech. Jego mama ma tam rodzinę i mieliśmy jechać do nich na cały miesiąc. Ale moja mama postawiła jeden warunek: poprawię oceny z fizyki i matematyki. Przedmioty ścisłe nigdy nie były moją mocna stroną więc jedynka goniła kolejną jedynkę. Miałem ochotę krzyczeć albo coś rozpieprzyć. W środku we mnie buzowało ale na zewnątrz byłem opanowany, jak zawsze. Siedziałem tak na parapecie użalając się nad sobą gdy Igi wszedł do łazienki. Znaliśmy się już wtedy ale byliśmy zwykłymi kumplami.
-Hej, wszystko w porządku?
-yhmm.
-I dlatego siedzisz tu sam z miną zbitego psa?
-Daj spokój, wszystko w porządku, okej?
-Jaką masz teraz lekcje?
-Religię. – odburknąłem. Byłem wtedy bardzo zły a on zbyt nachalny, opiekuńczy. Choć tak naprawdę chyba to najbardziej w nim kocham.
-Czyli możesz się trochę spóźnić. Więc mów: co się dzieje?
-Ignacy, odpuść. – powiedziałem zrezygnowany. Bałem się, że jak zacznę mówić to wyżyję na nim swoją frustrację albo poryczę się jak baba. Wskoczył na parapet obok mnie, usiadł i milczał. Po kilku minutach, może po to, żeby sobie poszedł, może dlatego, że potrzebowałem rozmowy zacząłem:
-Właśnie przekreśliłem szansę na wakacje życia z moim najlepszym kumplem bo dostałem kolejną pałę z fizyki. Kurwa, nawet nie wiem czy zdam. Ja naprawdę próbuję ale to jest takie beznadziejne, niezrozumiałe. Po cholerę mi jakaś tam matma czy fizyka?! – schowałem twarz w dłonie, opierając łokcie na kolanach.
-Ej, jedna pała z fizyki to nie koniec świata.
-Stary, ja mam same pały z fizyki!
-Ups! – głośno wypuścił powietrze. – Został Ci miesiąc do końca roku, tak?
-Nie dobijaj mnie, okej?!
-Zamiast się nad sobą użalać, może poproś kogoś o pomoc?
-Kogo?! Może jedną z tych plastikowych laleczek, które się za mną uganiają? Nawet nie mam normalnych znajomych, jestem beznadziejny.
-Maks?
-Maks sam ledwo co się prześlizguje na fizyce. Klapa, totalna klapa.
-Ej, młody. Głowa do góry. Ja Ci pomogę. Tylko lecisz ze swoim najbardziej czarującym uśmiechem do babki od fizyki i błagasz o terminy poprawy.
-Mówisz serio?
-Znajdź mnie, jak wszystko załatwisz. – rzucił i wyszedł z łazienki.
I chyba od tego się zaczęło. *
-Adam, nie powiem, żeby mi było źle, ale po pierwsze stygnie mi herbata a po drugie chciałem jeszcze chwilę popracować. – mówi po kilkunastu minutach.
-Wiesz co, myślałem właśnie o tym, jak zaczęła się nasza relacja...
-Mówisz o tym, jak znalazłem Cię wyglądającego jak kupa nieszczęścia w szkolnej toalecie czy o tym, jak rzuciłeś się na mnie na imprezie u Maksa i zacząłeś mnie całować?
-Przestań, nawet tego nie pamiętam!
-To trochę smutne, nie uważasz? Nie pamiętać swojego pierwszego pocałunku. – powiedział rozbawiony.
-Nie był pierwszy!
-Ale ze mną był. – uśmiecha się do wspomnień.

X

Siedzimy w kuchni, gotujemy kolację na którą ma przyjść Lena, siostra Ignacego, z mężem i dzieciakami. Jak zwykle ja męczę się nad zdrowymi przekąskami, łączę smaki, by dzieciaki znalazły coś dla siebie a Igi napełnia tartę masą krówkową i bakaliami. Gdyby nie ja, codziennie jadłby w McDonaldzie. Mieszam sałatkę gdy rozlega się dzwonek do drzwi.
-Otworzysz?
-Ale to na pewno Lena.
-No właśnie. Wiem, jestem tchórzem ale nie chcę tej rozmowy. Jedyne, czego pragnę to żyć tak jak dotychczas, dopóki będzie to możliwe.
-Igi, nie jesteś tchórzem. – całuję go szybko i idę otworzyć drzwi. Od razu na szyje rzuca mi się Misiek, 4-ro letni chłopiec. Po chwili dostaję buziaka od Kamili, uroczej 12-latki. Marek podaje mi rękę i odciąga ode mnie małego. Teraz dostrzegam Lenę. Jej nieobecny wzrok szuka Ignacego.
-W kuchni. – rzucam i zabieram dzieciaki do salonu.

X

-Jak Lenka to zniosła? – pytam, gdy sprzątamy naczynia po kolacji.
-Źle. Cały czas płakała i mówiła, że nie może mnie stracić. Pierwszy raz w życiu nie potrafiłem jej pocieszyć. Adam, to jest takie beznadziejne. Ranię wszystkich, których kocham...
-Igi, co Ty mówisz? – sadzam go na blacie i chowam jego dłonie w swoich.
-Cierpicie przeze mnie, boicie się mojej choroby i tego co będzie. Nie dziwię Wam się. A ja nie mogę Was w żaden sposób pocieszyć i to jest takie trudne. Nie chcę Was ranić. – mówi z rozpaczą.
-Igi, kochanie, przecież nie jesteś za to odpowiedzialny. Dla nas wszystkich jest to trudne ale nie możesz brać na siebie za to jakiejkolwiek winy. To my powinniśmy pocieszać Ciebie a nie Ty nas. Igi, cholera, stało się i musimy sobie z tym jakoś poradzić. Ale to nie jest niczyja wina! – przytulam go do siebie. Czuję, że pod powiekami zbierają mi się łzy ale nie pozwalam im spłynąć po moich policzkach.
-Adam, przepraszam. Nigdy nie chciałem być powodem Twoich zmartwień. – mocno zaciska dłonie na mojej bluzce.
-Chłopaku, jesteś powodem i sprawcą wszystkiego dobrego, co spotkało mnie w całym tym cholernym życiu.

X

-Tylko proszę być ze mną szczerym. – mówię siedząc naprzeciwko profesora Janowskiego.
-Wiesz, że w zasadzie to nawet nie powinienem z Tobą rozmawiać bo nie jesteś spokrewniony z pacjentem? Nie będę ukrywał, nie jest dobrze. Oczywiście spróbujemy, podamy chemię, może organizm zareaguje. Ale nie mogę Ci powiedzieć, że wszystko skończy się szczęśliwie.
-Rozumiem. Wie Pan, jakby co... Zrobię wszystko, żeby mu pomóc. Pieniądze nie grają żadnej roli.
-Adam, nie kupisz mu zdrowia. Przez wzgląd na Twoją mamę zrobię co będę mógł. Ale musisz zacząć oswajać się z tą myślą...
-Wiem. – przerywam mu, bo nie chcę słyszeć tych słów. – Dziękuję, że zechciał Pan zając się Ignacym.
-Zadbaj o to, żeby się nie poddał. Spełniaj każdą jego zachciankę. Rób wszystko, żeby był szczęśliwy i miał siłę do walki.
-Mógłby Pan profesor mu o tym... O tym wszystkim powiedzieć?
-Tak, oczywiście. Chcesz iść tam ze mną? Nie powinien być sam.
-Są z nim rodzice, chyba nie mam siły by przy tym być...

Before I get out...Where stories live. Discover now