#3

3 0 0
                                    

Od pół godziny siedzę w poczekalni kancelarii Maksa i tępo wpatruję się w ścianę naprzeciwko mnie. Sekretarka patrzy na mnie podejrzanie i co jakiś czas powtarza, że raczej żaden z adwokatów Koreckich nie znajdzie dziś dla mnie czasu. Nie może wiedzieć, że Maks zawsze ma dla mnie czas. Przyjaźnimy się od dziecka, przez całe dzieciństwo byliśmy sąsiadami, razem zamieszkaliśmy na studiach i był pierwszą osobą, której powiedziałem o moim związku z Ignacym. W zasadzie nie musiałem nic mu mówić, sam się domyślił. Zawsze mogę na niego liczyć i jest dla mnie kimś cholernie ważnym, dlatego jestem właśnie tu. Dopiero podczas rozmowy z profesorem Jankowskim uświadomiłem sobie, że miłość mojego życia umiera a ja nie mogę zrobić nic więcej, niż podtrzymywać go na duchu i sprawiać, by był szczęśliwy. Tyle tylko, że miałem to robić codziennie przez kilkadziesiąt najbliższych lat. Nie chcę wiele, po prostu żeby był obok mnie. Każdego dnia. Dlaczego świat chce mi to odebrać?! Chowam twarz w dłoniach by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Po chwili drzwi gabinetu Maksa otwierają się i wychodzi razem z klientem na korytarz. Żegna się z mężczyzną i pyta:
-Przepraszam, Pan czeka do mnie? – podnoszę głowę i patrzę na niego. Muszę wyglądać żałośnie bo natychmiast znajduje się obok mnie i pyta: - Co się stało?
-Może nie tutaj.
-Oczywiście. – wchodzimy do jego gabinetu, sadza mnie na fotelu i kuca przede mną. – Adam, co się stało?
-Igi... Mój Igi, moje wszystko... Ma raka płuc. Nieoperacyjnego. Moje szczęście jest nieuleczalnie chore... Kurwa, przecież to brzmi niedorzecznie!
-Boże, Adam... - przytula mnie a ja zaczynam płakać. Z żalu, z bezsilności. Tama puściła, emocje wypływają na zewnątrz. Nie mogę się uspokoić a Maks tylko głaszcze mnie po plecach i mocno trzyma w ramionach. Nie wiem ile czasu minęło ale wreszcie mój oddech się uspokaja, ciałem przestają wstrząsać spazmy płaczu.
-Adam, opowiedz mi wszystko. – prosi, więc streszczam mu cały ubiegły tydzień. Od momentu, kiedy Igi powiedział mi o swojej chorobie, do dziś. Czuję się, jakbym mówił o kimś obcym, jakby to nie dotyczyło nas, przecież to wszystko jest takie nierealne. Kończę i następuje pomiędzy nami chwila ciężkiej ciszy.
-Może trzeba załatwić jakieś konsultacje, spotkać się z innymi specjalistami. Może jakaś klinika za granicą...
-Maks, profesor Jankowski to jeden z najlepszych onkologów w kraju. Obiecał pomóc nam na tyle, ile będzie w stanie. Konsultował wyniki Ignacego z innymi lekarzami. Mi też cholernie trudno przyjąć to do wiadomości, ale... Tym razem nie będzie happy and-u. – uśmiecham się smutno. Po krótkiej chwili Maks pyta:
-Wiesz, że ten lekarz miał rację?
-Co? O czym Ty mówisz?
-Jeśli to prawda i nic już nie możemy zrobić, to musimy wykorzystać ten czas. Wy musicie wykorzystać go jak najlepiej. Spraw, żeby był szczęśliwy każdego pieprzonego dnia, który Wam został. A ja obiecuję Ci, że pomogę Wam, jak tylko będę mógł. Zrobię dla Ciebie i Ignacego wszystko, wiesz o tym.
-Wiem. W poprzednim życiu musiałem zrobić coś fajnego, skoro w tym obdarzono mnie takim przyjacielem.
-Adam, o każdej porze dnia i nocy...
-Dziękuję. Powinienem teraz do niego wrócić. Choć tak bardzo się boję...
-Musisz przezwyciężyć strach. Dla niego. Chcesz, żebym pojechał z Tobą do szpitala?
-Nie. Najpierw pojadę do domu, wezmę mu trochę rzeczy. Jakoś się ułoży, prawda?
-Jakoś na pewno. Jakkolwiek nie będzie, damy sobie z tym radę.

X

-Hej. – mówię cicho wchodząc na salę, na której leży Ignacy.
-Hej.
-Przepraszam, musiałem coś załatwić... - tłumaczę się nieporadnie z mojego zniknięcia.
-W porządku. Wiesz już...? - bardziej stwierdza niż pyta.
-Tak, wiem.
-O ile więcej ode mnie?
-Nie rozumiem...
-Co Ci powiedział lekarz?
-Że podadzą Ci chemię, że spróbują, że będą robić, co tylko będą mogli... Ale czemu pytasz?
-Nie chciałbym być oszukiwany, rozumiesz? Mów mi całą prawdę, dobrze? Chcę wiedzieć, mam do tego prawo.
-Igi, oczywiście. Przecież nigdy Cię nie okłamałem.
-Wiem Kochanie, wiem. Co u Maksa? – pyta po chwili.
-Skąd...?
-Zbyt dobrze Cię znam, Kocie. – uśmiecha się delikatnie.
-Okej, masz rację. Nic przed Tobą nie ukryję. – siadam na krześle obok szpitalnego łóżka. - Kazał Cię pozdrowić.
-Zawsze jak masz problem, chodzisz z tym do Maksa. Wiem, to żałosne, ale bardzo często byłem o to zazdrosny.
-Tak, zbyt często i totalnie bez powodu. Dobrze, że nie zabroniłeś mi się z nim spotykać. – puszczam mu oczko. – Tyle razy Ci tłumaczyłem, że jesteś dla mnie najważniejszy. Poza tym, przyjaźnię się z Maksem od dziecka, nie mógł bym... Nie no, nie z nim! – Igi wybucha śmiechem widząc wyraz mojej twarzy.
-Po prostu chyba trochę bolał mnie fakt, że nigdy nie zbuduję z Tobą takiej relacji jaką masz z Maksem. Wiesz, bezgranicznie sobie ufacie, jesteście całkiem naturalni w swoim towarzystwie, niczego nie udajecie. My dla siebie zawsze chcieliśmy być jak najlepsi i czasem brakowało nam tej swobody, luzu, nie sądzisz? Zawsze bałem się, że mogę Cię stracić, że już nie będę dla Ciebie najistotniejszy. Maks nigdy nie musiał się tego obawiać. I to nie tak, że dałeś mi do takiego myślenia powód. Po prostu długo nie mogłem uwierzyć w to, że jesteś cały mój. Czasem tak jest, mając coś, nie pielęgnujemy tego, tylko żyjemy w ciągłym strachu, że to stracimy. I nie robimy nic, by temu zapobiec.
-Igi, przecież wiesz, że zawsze byłeś najważniejszy...
-Teraz, po tych siedmiu latach, już wiem. – uśmiecha się delikatnie i łapie mnie za rękę.
-Przywiozłem Ci trochę ciuchów, laptopa, gry i tą książkę, którą ostatnio zacząłeś czytać.
-Wziąłeś mi jakąś pidżamę?
-Dresy i jakieś bluzki. Chcesz się przebrać?
-Yhy. – pomagam mu zdjąć szpitalną pidżamę a Igi wyjmuje z torby moją koszulkę i dresowe spodnie. W zasadzie od zawsze podkradał mi T-shirty. Twierdzi, że mój zapach go uspokaja. Jest tego samego wzrostu co ja ale jednocześnie szczuplejszy, więc moje ciuchy wiszą na nim jak ubrania po starszym bracie. W sumie nigdy nie rozumiałem jego zamiłowania do moich bluzek ale cóż, zawsze dostaje ode mnie to, czego chce.
-Adam, głodny jestem.
-Igi, jest 21, skąd ja Ci teraz wezmę coś do jedzenia?
-No proszę... - robi minę małego dziecka, które zaraz ma się rozpłakać, bo ktoś zabrał mu lizaka. – I weź aparat, będzie mi potrzebny.
-Zaraz wrócę. – podnoszę się i schodzę na dół. Pytam pielęgniarkę w recepcji o możliwość kupienia czegokolwiek do jedzenia. Niestety o tej porze zostaje mi tylko pobliski kiosk. Wychodzę w mroźną noc i mocno zaciągam się zimowym powietrzem. Drażni ono moje nozdrza, szczypie odsłonięte uszy i dłonie. Pod nogami skrzypi mi śnieg, który w blasku latarni wydaje się być bursztynowy. Świadomość, że może to być nasza ostatnia wspólna zima rozpieprza mnie od środka.

X

Wracam obładowany czekoladowymi batonikami i sokamiowocowymi. Jestem przeciwny takiemu śmieciowemu jedzeniu ale Igi uwielbiawszystko co słodkie i niezdrowe. Wchodząc na salę zatrzymuję się w drzwiach iobserwuję mojego chłopaka piszącego coś w skupieniu na komputerze. Po chwiliodzywa się:
-Będziesz tam tak stał i się gapił?
-Mógłbym gapić się na Ciebie godzinami, wiesz o tym.
-Co mi kupiłeś?
-Słodycze, całą masę słodyczy bo nic innego nie było w tym przeklętym kiosku.Nie powinieneś się obżerać na noc, nie będziesz mógł spać.
-Cii, nie odbieraj człowiekowi ostatnich przyjemności. – zaśmiał się.
-Igi, przestań pieprzyć głupoty!
-Napisałem notkę. – szybko zmienia temat. – Stwierdziłem, że powinni wiedzieć.Nie chcę, żeby nagle, z dnia na dzień blog przestał istnieć, bo Autor niebędzie miał już siły go prowadzić. I potrzebuję jakiegoś zdjęcia. – Igi swojegobloga prowadzi jako osoba anonimowa a nie chłopak dobrze zapowiadającego sięfotografa więc zdjęcia, które zamieszcza, też muszą być „anonimowe". Robię jetak, aby nikt nie mógł domyśleć się, kim są Autor Bloga i Romeo. Wbrew pozoromblog opisujący życie codzienne homoseksualnej pary w ówczesnej, teoretycznie tolerancyjnej, Polscecieszy się sporym zainteresowaniem. Chcieli go nawet nominować do Bloga Rokuale Ignacy się nie zgodził. Zawsze mówił, że pisze dla siebie, czytelników alenie dla nagród czy innych korzyści.
-Daj rękę. – mówię, łapiąc jego dłoń w swoją. Zawsze podchodziłem sceptycznie,gdy ktoś mówił, że dłonie dwojga kochających się osób pasują do siebieidealnie. Moim zdaniem, nie istnieje coś takiego, za każdym razem idąc za rękę pojakimś czasie będzie nam niewygodnie. Jednak mogę powiedzieć, że trzymającdłonie Igiego w swoich, czuję, że tu jest ich miejsce. Jego dotyk zawsze mnieuspokaja, koi nerwy, jest czymś tak naturalnym, dobrze znanym. Potwierdzeniem,że moja miłość, mój facet idealny istnieje naprawdę.
-Prosisz mnie o rękę? – śmieje się.
-Może w bardziej romantycznej scenerii, co? Dawaj łapkę! Chcesz to zdjęcie, czynie? – łączę nasze palce ze sobą i robię kilka zdjęć. W dłoń Ignacego wbityjest wenflon a w tle widać drugie stojące na tej sali szpitalne łóżko. Zgrywamzdjęcia na laptopa i obrabiam, gdy do Sali wchodzi pielęgniarka.
-Przepraszam bardzo ale jest późno. Powinien Pan już chyba pójść. A Panpowinien już spać. – uśmiecha się do Ignacego.
-Która godzina?
-Po 22, proszę iść do domu, wyspać się i przyjść rano, dobrze?
-Dobrze, dobrze już się zbieram. Niech nam Pani da 5 minut.
-Przyjdę tu za 15 minut i ma Pana nie być. – grozi mi palcem i wychodzi z sali.
-Pielęgniarka ma rację, idź do domu, wyśpij się. Masz jutro jakąś sesję?
-Nie, w poniedziałek. Nie chcę Cię tu zostawiać.
-Zostaję z moimi czytelnikami, musze poodpisywać na maile. Choć myślę, żepielęgniarki skutecznie zmuszą mnie do snu. – uśmiecha się kojąco. – No, idźjuż.
Podnoszę się z krzesła, zabieram torbę z aparatem, pochylam się nad nim icałuję. Przyciąga moją głowę do siebie i pogłębia pocałunek. Po chwili odrywasię ode mnie z uśmiechem na ustach.
-Idź, bo jeszcze chwila i Cię stąd nie wypuszczę. – odwracam się i wychodzę zsali. Idę ciemnym korytarzem do windy a w mojej głowie panuje kompletna pustka.��KR��

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 03, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Before I get out...Where stories live. Discover now