Rozdział 2

45 8 2
                                    

Usiadłam w stołówce przy stoliku pełnym dziewczyn z mojej klasy.
Nie uznawałyśmy się za przyjaciółki, nie byłyśmy nawet zżyte, ale jakoś funkcjonowałyśmy w jednej klasie. Naprzeciw mnie siedziała idealna w każdym calu Alexis Gartner i jadła swoją świeżą i perfekcyjnie wykonaną sałatkę. Usiadłam między Maddie i Jeniffer, które właśnie wyciągały kanapki z toreb.
- Ktoś się uczył w ogóle na tą kartkówkę u pani Kristenson? - zapytała Sandie.
Zmarszczyłam czoło, a serce podeszło mi do gardła.
- Z czego?
- Z drugiej wojny światowej.
Przewróciłam oczami i schowałam twarz w dłonie.
- Wykończy mnie ta szkoła. - wymamrotałam.
Schowałam zeszyt od matematyki, kiedy Sandie podała mi swoje notatki z historii.
Czytałam je uważnie przez następne pięć minut, dopóki nie usłyszałam głośnego krzyku i śmiechu od strony wyjścia ze stołówki.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak Dylan bierze zamach i rzuca ogryzkiem jabłka w Tylera, który dostał idealnie w tyłek.
Jabłko rozwaliło się na malutkie kawałeczki, zostawiając na jego spodniach duży, mokry ślad.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, po czym wróciłam do notatek. Czułam na sobie wzrok Maddie, więc spojrzałam na nią z pytającą miną.
- Jak ty możesz z nimi wytrzymywać? - zapytała.
Victoria i Alexis spojrzały w naszą stronę.
Wzruszyłam ramionami.
- Chyba normalnie. Przyzwyczaiłam się. - mruknęłam, gryząc kawałek swojej kanapki.
- To ile lat jesteście razem?
Zamrugałam kilka razy i spojrzałam na nią uważnie. Mrużyła na mnie swoje oczy. Jeniffer poruszyła się obok mnie.
- Co?
- No ty i Dylan. Ile to już lat? Jesteście ze sobą od początku liceum, czy byliście jeszcze wcześniej?
- Co? - zapytałam ponownie, nie kryjąc szoku, aż w końcu parsknęłam głośnym śmiechem.
Czułam na sobie wzrok każdej dziewczyny przy stoliku. Zrobiło mi się głupio, więc przestałam się śmiać.
- Co ci przyszło do głowy? My nigdy nie byliśmy razem.
Maddie uniosła brwi, a ja złapałam się za głowę.
- Serio myślałaś, że ja i Dylan? Błagam cię. - znów parsknęłam śmiechem.
- No tak! Myślałam, że jesteście tak idealnie zgrani, że nie jesteście jakąś sztywną parą z tumblra. - ugryzła swoją kanapkę.
- Nigdy przenigdy nie byliście razem? Nawet się nie całowaliście? - zapytała Jeniffer.
Obróciłam ku niej głowę, krzywiąc się.
- Nie, proszę cię. Jesteśmy przyjaciółmi jakoś od... nie wiem. Od zawsze.
- I nigdy ci się nie podobał, ani ty jemu?
- Boże, nie! Nigdy przenigdy nie było między nami chemii. My nawet nigdy nie braliśmy siebie pod uwagę.
Zaczęłam się zastanawiać skąd to do cholery się wzięło.
Dziewczyny wyglądały na odrobinę zawiedzione, Maddie, Sandie i Victoria powróciły do czytania podręczników, a Alexis do jedzenia. Tylko Jeniffer patrzyła na mnie uważnie.
- Przez ten cały czas myślałam, że jesteście razem.
Pokręciłam głową, a coś przewróciło mi się w brzuchu.
- A Tyler? - dociekała.
Rzuciłam jej wymowne spojrzenie, na które tylko uśmiechnęła się szeroko i uniosła ręce w obronnym geście.
- Okej, już o nic nie pytam.
Kiwnęłam głową z uśmiechem.
- I prawidłowo.

Zadzwonił dzwonek na długą przerwę. Niektórzy od razu rzucili się na dwór, by nacieszyć się słonecznym dniem, jednym z pierwszych w tym roku, a niektórzy w spokoju siadali na ławkach czy pod ścianą, wyciągając swoje drugie śniadanie.
Ja i moi dwaj przyjaciele, ruszyliśmy do piwnic - tam, gdzie był mały sklepik i kilka stołów z ławkami. Wszystkie były obdrapane i nosiły wyżłobione podpisy, mające na celu upamiętnić czyjeś imię. Niektóre z nich były również nieco obraźliwe, przez co równie śmieszne. Nie było nic żałośniejszego jak obrażanie kogoś anonimowo, a tym bardziej pisanie tego wyzwiska na obdrapanym stole w piwnicy naszej szkoły. Często siedzieli tu wagarowicze, którzy jakoś chcieli się zaszyć, z dala od spojrzeń nauczycieli - bowiem nikt nigdy tu nie chodził. Rankami można było spotkać ludzi, którzy na ostatnią chwilę skrobali w zeszytach zadanie domowe, a to obskurne miejsce było odpowiednie ze względu na ciszę. Na korytarzach wyżej dostać odrobinę spokoju, żeby się na czymś skupić, było równoznaczne z cudem. A co środę i piątek zawsze siedział tu jakiś diler. Jego znakiem rozpoznawczym był obłok dymu z e-papierosa, widoczny już z klatki schodowej. Siedział zawsze z chłopakami ze starszych klas, bo pierwszaki zawsze bały się podejść - dlatego udawali, że siedzą i rozmawiają, knując, jak załatwić towar.
A my - czyli ludzie nie należący do żadnej z tych grup, lubiliśmy tu przychodzić pograć w karty, kiedy można było sobie pozwolić na opuszczenie jednej, czy dwóch lekcji.
Kiedy ja, Tyler i Dylan dotarliśmy na miejsce, przy podłużnych stolikach siedział już Alex - na którego widok przyspieszyło mi serce - Joe i BB. BB był człowiekiem specyficznym - uwielbiał podrywać każdą dziewczynę i nigdy nie szczędził na pochlebstwach, które jednak każda dziewczyna traktowała z rezerwą. Wkręcał każdej głupiej lasce, że jego ksywa pochodzi od tego, że to właśnie on wynalazł krem dla kobiet - może dziwne, może śmieszne, ale niektóre naprawdę to kupowały.
Prawdziwą wersją jednak było to, że miał dziwnie ogromne wargi i często gryzł je do krwi, a że miał na imię Ben, nietrudno było go ochrzcić Bloody Ben.
Chyba nawet sam Dylan to wymyślił.
- Ktoś jeszcze przyjdzie? - zapytał Tyler, siadając na ławce naprzeciw Alexa.
Ja usiadłam obok niego, a Dylan naprzeciw mnie. To chyba niewerbalnie oznaczało, że jesteśmy w parze w grze karcianej.
- Elvis i Suchy, poszli tylko zapalić.
Poczułam kopnięcie pod stołem i odruchowo spojrzałam na Dylana, który wzrok wbity miał gdzieś w ścianę. Napotkałam za to intensywne spojrzenie Alexa i natychmiast się zarumieniłam. Nagle moje dłonie wydawały się bardzo interesujące.
Chwilę później doszli Elvis i Suchy i usiedli kolejno obok mnie i Dylana.
- To co? Kent? - zapytał Joe, poprawiając swoje tłuste, czarne włosy, które właziły mu do oczu.
Przy stoliku rozniósł się mruk aprobaty, a ja znowu poczułam kopnięcie, tym razem dużo mocniejsze.
Zmarszczyłam brwi, natychmiast rzucając Dylowi wkurzone spojrzenie.
- Co? - syknęłam.
- Mała, pamiętasz znak? - zapytał, nachylając się w moją stronę.
Kiwnęłam głową, a jego oczy zabłyszczały, kiedy uśmiechnął się do mnie jednostronnie.
Podobał mi się jego jasny sweter, tak tylko nawiasem mówiąc.
Zaczęliśmy grać, a ja niewerbalnie umówiłam się z moim partnerem, że muszę obserwować Alexa.
Nie miałam nic przeciwko.
Czasami jednak tak się na niego zagapiałam, że nie słyszałam, kiedy Dyl używał naszego znaku. Dopiero za trzecim razem kopnął mnie pod stołem tak mocno, że aż syknęłam.
- Stop Kent Dylan! - krzyknął Tyler. - Czułem jak ją kopiesz. - powiedział zadowolony z siebie.
- Nie mam Kenta, chciałem jej tylko coś przekazać. - burknął naburmuszony.
- Nie wierzę ci, ty zawsze kręcisz. - powiedział Elvis.
- W takim razie sprawdź mnie, cwaniaku. - Dyl wyprostował się i rzucił mu wyzywające spojrzenie.
- Sprawdzam. - powiedział ucieszony Tyler i spojrzał na mnie. - No, pokazuj co tam masz, koleżanko.
Wyłożyłam wszystkie karty jakie miałam przed jego ramionami opartymi na stole i czekałam, aż zrzednie mu mina.
Potem sprawdził Dylana, a jego dobry humor chwilowo wyparował.
Mimo mojej nieuwagi i tego, że się rozkojarzyłam (a raczej ktoś mnie rozkojarzył) dostaliśmy dodatkowe punkty.
Spojrzałam na Dyla i czekałam, aż wyłapie mój wzrok. Wydawał się odrobinę obrażony, bo cały czas wlepiał oczy w Tylera, którego miał kontrolować.
- Kent! - krzyknął Alex, a ja przeklęłam w myślach.
Zaczynałam być w to naprawdę beznadziejna.
Wtedy Dylan spojrzał na mnie z małym rozczarowaniem.
- Przepraszam. - poruszyłam ustami.
Najpierw zmarszczył brwi, ale potem tylko wzruszył ramionami, jakby miał to głęboko gdzieś.
Postanowiłam wziąć się w garść i uważnie obserwowałam teraz Dylana, od czasu do czasu patrząc na Alexa.

Usiadłam na murku przed szkołą, czekając cierpliwie na dwójkę moich przyjaciół.
Wyszli głównymi drzwiami jakoś pięć minut później, w dość skupionych minach.
Żywo o czymś dyskutowali.
- Co jest? - zapytałam, kiedy zrównali się ze mną.
- Jutro jest trening naszej szkolnej drużyny i chcę iść. - powiedział Dylan.
- Chciałem mu wybić ten pomysł z głowy. - burknął Tyler, unosząc wysoko brwi.
O'Brien przewrócił oczami.
- Sądzi, że się nie nadaję. - wytłumaczył.
Uniosłam brew.
- A nadajesz?
Tyler wybuchł śmiechem, a Dylan pacnął mnie w ramię.
- Byłaś dzisiaj najbardziej beznadziejna w te karty, przysięgam. - skomentował.
Zarumieniłam się.
- Wiem, przepraszam, ale za cholerę nie mogę się skupić, kiedy on koło mnie siedzi.
Tyler otworzył swoje czarne, sportowe auto i wszyscy wsiedliśmy na środka - Dylan z przodu, a ja z tyłu.
- No fakt, śliniłaś się jak mój pies na świeżą wątróbkę.
Tyler kolejny raz robił za machinę od śmiania się.
Przez chwilę jechaliśmy w stronę naszego osiedla w ciszy, aż w końcu postanowiłam, że powiem im, co wyznały mi dzisiaj moje koleżanki.
- Maddie zapytała mnie dzisiaj, ile to już lat jesteśmy razem. - powiedziałam.
Popatrzyłam na Dylana, który spojrzał na mnie zdziwiony przez ramię.
- Że ty i ja?! - zawołał i natychmiast wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Nie chciały mi uwierzyć, że nigdy nic więcej nas nie łączyło. -dopowiedziałam.
Tyler zaśmiał się tym razem cicho.
- Niby śmieszne, ale jakieś dwa tygodnie o to samo ktoś od nas z klasy się mnie o to pytał. Tylko nie pamiętam kto.
- Co?
- No.
- Pytał, ile jesteśmy razem?
- No, mniej więcej. Chyba wygralibyśmy jakiś konkurs na najdłuższy związek, bo każdy myślał, że zaczęliśmy ze sobą być jeszcze przed liceum.
Parsknęłam śmiechem.
- Boże.
- No właśnie.
Tyler zatrzymał się niedaleko swojego bloku, a ja chwyciłam plecak i wystawiam w ich stronę rękę, by się pożegnać.
- Czekaj, nie siedzimy jeszcze chwilę? - zapytał Tyler, gasząc silnik.
- Jestem głodna. - powiedziałam, a Dylan natychmiast wygrzebał ze swojego plecaka kanapkę.
- Z zeszłego tygodnia, pleśń jeszcze nie do końca zaszła.
Skrzywiłam się, a chłopcy zaśmiali się głośno.
- Jedziesz z nami na ferie nad jezioro?
- Do posiadłości Harltons?
Dylan kiwnął głową.
- Kto jedzie?
- Ja, Tyler, Joe, Ben, kilka dziewczyn z twojej klasy się deklarowało, Elvis, Suchy... - zrobił przerwę, spojrzał na mnie i zaczął ruszać brwiami. - Alex.
Pacnęłam go w ramię, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Na ile?
- Kilka dni, zależy jaka będzie pogoda.
- Namów moją mamę. - powiedziałam zrezygnowana.
- No weź... - zaczynał marudzić.
- Dam znać. - ucięłam, przybiłam im piątki i wyszłam szybko z samochodu.

Je hebt het einde van de gepubliceerde delen bereikt.

⏰ Laatst bijgewerkt: Mar 20, 2017 ⏰

Voeg dit verhaal toe aan je bibliotheek om op de hoogte gebracht te worden van nieuwe delen!

Do końca świata - Dylan O'Brien FanficWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu