2

19 3 1
                                    

Dallon

Musiałem zasnąć, zanim Brendon w ogóle raczył zjawić się w domu. Z jednej strony miałem mu to za złe, ale z drugiej byłem mu wdzięczny. Bo co niby mielibyśmy robić razem w domu? Wspominać stare czasy? Cieszyć się wzajemnie swoją obecnością? Uprawiać seks? Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę w zaistniałej sytuacji. Przecież te czynności wykonują szczęśliwe małżeństwa czy zakochane pary, a nas ciężko taką nazwać. Zapewne siedzielibyśmy zaraz obok siebie, a jednak cholernie daleko. Sam fakt, że za kilkanaście godzin miał się wyprowadzić, sprawiał mi już wystarczająco dużo bólu, jego obecność w niczym by nie pomogła.

Nie chciałem się budzić do tego, co miało nastąpić. Zdecydowanie wolałbym zobaczyć rano mojego męża przytulonego do mnie i czuć jego ciało zaraz obok swojego. Dlaczego to wszystko nie może się okazać pierdolonym nocnym koszmarem? On się wyprowadza do kobiety, z którą mnie zdradził, a ja wciąż go kocham i wybaczyłbym mu to wszystko bez zastanowienia, gdyby tylko jeszcze dał naszemu związkowi szansę. Marzenia ściętej głowy, bo wszystko obróciło się przeciwko mnie. To, co kiedyś dawało mi szczęście, opowiedziało się przeciwko mnie i śmiało mi się prosto w twarz.

Kiedy otworzyłem oczy, usłyszałem odgłos kroków w korytarzu.

Zwlokłem się z łóżka i skierowałem do kuchni, aby zrobić sobie kawę.

- Cześć, ja... Umm... Zaraz wychodzę - przywitał mnie mój, wkrótce były, mąż.

- Tak, rozumiem - przywołałem na swoją twarz uśmiech, który miał wyrażać zrozumienie, chociaż tak naprawdę miałem ochotę wrzeszczeć. Najchętniej pootwierałbym wszystkie okna i przez megafon wykrzyczał, żeby nie odchodził. Ale po co? To nie miało żadnego sensu, zresztą takie dramy godne obrażonej nastolatki nie pomogłyby w niczym, oprócz tego, że bym się ośmieszył.

Nie odezwał się już więcej. Odprowadziłem go wzrokiem, kiedy wyszedł z kuchni, żeby posprawdzać, czy wszystko zabrał. Coraz ciężej było mi się skupić na czymkolwiek.

Nieznośnie głośny gwizd poinformował mnie o tym, że woda w czajniku zaczęła się gotować. Obróciłem się w stronę kuchenki i wyłączyłem gaz. Zalałem wcześniej przygotowaną kawę.


- Gdzie chcesz mnie zabrać?
- Jak mam ci to powiedzieć, zepsułbym niespodziankę!
Westchnąłem znużony. Wiedziałem, że nie uzyskam tej informacji, pozostało mi tylko czekać cierpliwie.
Po chwili skręcił w lewo i nieco zmniejszył prędkość. Zauważyłem, że wjechał na nieduży parking w okolicy, której nie kojarzyłem.

Zgasił silnik i wysiadł z auta, aby po kilku sekundach pojawić się koło drzwi po mojej stronie. Otworzył je i wyciągnął do mnie rękę, zupełnie tak, jakby proponował mi taniec.
- Czy zechce mi pan sprawić tą przyjemność i da się zaprosić na kawę?
- Oczywiście - udało mi się wydobyć z siebie tylko to jedno słowo zanim moje usta opuścił cichy chichot. Ująłem jego dłoń w swoją i wysiadłem z samochodu, aby mógł zamknąć za mną drzwi.

Dałem mu się poprowadzić przez spokojne uliczki aż do przytulnej kawiarni. W środku jedynym oświetleniem były ustawione na stolikach świeczki i lampki choinkowe dające światło o przyjemnej, ciepłej tonacji. Brendon zaprowadził mnie na sam koniec sali, usiedliśmy w wysokich, ciemnobrązowych skórzanych fotelach zaraz obok siebie.

- Co chcesz?
- Kokosowe latte byłoby idealne.

Uśmiechnął się i zniknął na chwilę z mojego pola widzenia. Nie było długiej kolejki, więc wrócił niecałe dwie minuty później. Usiadł na swoim poprzednim miejscu i złapał mnie za dłonie. Jego twarz ozdabiał szeroki uśmiech, a oczy połyskiwały radośnie. Siedzieliśmy w komfortowej ciszy, najzwyczajniej w świecie ciesząc się swoim towarzystwem oraz patrząc sobie w oczy.

Z moich wspomnień wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Oczywiście nie był to mój telefon.
- Halo? Jestem gotowy. Jesteś już? Super, zaraz będę na dole. Nie, nie przychodź, poradzę sobie.
Z tego co powiedział wiedziałem już, że zaraz stąd wyjdzie i nigdy więcej nie wróci.
- Dallon, ja już wychodzę. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Powodzenia - uśmiechnął się słabo.
Już bym ci to wybaczył idioto. Ale nie raczysz mnie o to zapytać.
- Powodzenia również dla ciebie. Do widzenia, Brendon.

Ostatni delikatny uśmiech i wyszedł z mieszkania. Obserwowałem jeszcze, jak wychodzi z klatki schodowej i wita się z kochanką. Poczułem, że jeśli będę oglądał tą scenę jeszcze przez chwilę dłużej, to zwymiotuję.

Nagle przeszła mi cała ochota na poranną kawę. Nawet z czymś tak prostym wiązały się wspomnienia.
Skierowałem swoje kroki na koniec korytarza i zamknąłem za nim te cholerne drzwi.

Odsunąłem się od nich trochę i cisnąłem przed siebie kubkiem po kawie. Roztrzaskał się w przedpokoju na wiele drobnych kawałków, niemożliwym było go teraz posklejać. Zupełnie jak moje serce po rozstaniu. Powstrzymywane do tej pory łzy popłynęły strumieniami po moich policzkach.

Nie zawracałem sobie głowy sprzątaniem kawałków ceramicznego naczynia, tylko udałem się do sypialni. Położyłem się po jego stronie łóżka, jeszcze nie było zupełnie zimne. I wciąż nim pachniało. Nie dbając o to, że dopiero wstałem, zamknąłem oczy, pozwalając sobie na sen. Wiedziałem, że on będzie mi się śnił, jednak czy to naprawdę jakakolwiek różnica, skoro wszystko mi tutaj o nim przypomina i nie byłbym w stanie skupić się na czymkolwiek innym?

___________
Jest już po trzeciej, po co spać, skoro można pisać?

Idk czy to ma sens, ale chyba podoba mi się ten rozdział.

House Of Memories [brallon]حيث تعيش القصص. اكتشف الآن