1867 rok, Londyn
Razem z moim młodszym o rok bratem bawiłam się w berka w ogródku mamy. Pamiętam, że wtedy zaczynało się lato, to był początek lipca lub koniec czerwca. Czułam ciepłe promienie słońca na mojej bladej skórze i piękny, ale delikatny zapach kwiatów, które rosły w prawie każdym miejscu w ogrodzie. Zaś na mojej głowie spoczywał wianek z białych kwiatków, a moje długie, czarne włosy zostały upięte w koka.Rodzice nazwali mnie "Rose". Lubiłam to imię. Może dlatego, że uwielbiałam róże. Mama powtarzała mi, że jestem jednym z jej najpiękniejszych kwiatów, wtedy zawsze wybuchałam głośnym śmiechem i protestowałam. Nigdy nie uważałam siebie za piękną, chociaż wiele osób mówiło mi, że jestem śliczna.
- Sebastian! Rusz się! - krzyknęłam w stronę brata.
- Ty nawet w głupiej sukience jesteś szybsza ode mnie... - mruknął.
Zaśmiałam się tylko.
Oboje biegaliśmy między krzakami czerwonych róż, jednymi z ulubionych roślin mojej matki. Londyn, miejsce, w którym spędziłam pierwsze dwanaście lat życia, zawsze kojarzył mi się z tymi kwiatami... Miałam właśnie przebiec obok wielkiego dębu, kiedy wpadłam na kogoś i upadłam na miękką, zieloną trawę.
- Och, przepraszam - mruknęłam, kiedy wstawałam i otrzepywałam suknię.
- Nic się nie stało - uśmiechnęła się moja rodzicielka. - Możemy pogadać? Razem z twoim ojcem musimy z tobą porozmawiać na pewien ważny temat.
- Ale ja chcę bawić się z Sebastianem - fuknęłam, mocno uderzając stopą w ziemię.
- Rose, za chwilę do niego wrócisz, obiecuję - uśmiechnęła się lekko.
- Ale ja chcę zostać! - rzuciłam.
- Chcesz, żeby twój tata się zdenerwował? - zapytała, patrząc na mnie znacząco.
Pokręciłam powoli głową. Doskonale wiedziałam, że lepiej nie podpadać ojcu.
- No to chodź. - Wyciągnęła do mnie rękę.
Krzyknęłam do Sebastiana, że zaraz wracam, po czym ujmując dłoń matki, ruszyłyśmy w kierunku rezydencji.
Razem z matką, szłam długimi korytarzami naszego domu, by w końcu dojść do gabinetu mojego ojca. Przed wejściem, zapukałyśmy do drzwi, a kiedy rozległ się krzyk, zezwalający na wstęp, weszłyśmy do środka.
Razem z matką usiadłyśmy na sofie w gabinecie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, który był urządzony równie mrocznie co reszta rezydencji. Mój rodzic stał przy dużym oknie i przyglądał się powozom, które jeździły jak zwykle po ulicy. Po dłuższej chwili milczenia, ojciec przerwał uciążliwą ciszę.
- Czy wiesz może, po co cię tu przyprowadziliśmy?
- Nie, ojcze - odpowiedziałam. - Znowu coś zrobiłam?
- Nie, Rose. Nic złego nie zrobiłaś - powiedział. - Tym razem... - mruknął pod nosem.
Tak, "tym razem". Byłam dość... problematycznym dzieckiem. "Problemy" to było moje drugie imię. Uwielbiałam uciekać z lekcji i włazić tam, gdzie nie trzeba. Parę razy nawet musieli szukać mnie w mieście, bo wybrałam się na "mały" spacer.
- To o co chodzi? - zapytałam po chwili.
- Ja oraz twoja matka należymy do tajnej organizacji. Nazywa się ona Bractwem Asasynów - powiedział ojciec.
- Czym jest to Bractwo? - spytałam zaciekawiona.
- Jest to stowarzyszenie, które istnieje od setek lat, skarbie. Asasyni walczą o pokój. Tak samo jak nasi przeciwnicy, templariusze. My jednak, chcemy go osiągnąć poprzez prawdę i wolność, oni przez władzę oraz strach - tłumaczyła matka.
![](https://img.wattpad.com/cover/91393722-288-k664437.jpg)
CZYTASZ
Jesień Grozy ✔️
FanfictionMłoda asasynka, Rose, wraz ze swoim bratem przeżyła ogromną tragedię, przez co oboje musieli zamieszkać z kobietą, która była dla nich jak starsza siostra. Po wielu latach Rose przeprowadza się do Londynu, miasta z jej dzieciństwa. Niestety stolica...