Rozdział 1

886 33 16
                                    

-Sto lat, siora! - zawołała Leslie.
Skakała po moim łóżku z takim impetem, że nie sposób było spać dalej. W każdy dzień moich urodzin robiła mi taką "miłą" pobudkę. W zeszłym roku wrzuciła mnie do zbiornika z wodą w naszej kryjówce. W rewanżu ja zrobiłam jej też psikusa. Gdy spała zdemolowałam je łóżko i wysmarowałam twarz masłem orzechowym. Kiedy się obudziła, myślała, że to... No, to co wszyscy wydalamy.

-Młoda, wypad! - zawołałam.

Tak, Leslie była młoda, ale niewiele młodsza ode mnie. Podczas gdy ja wchodziłam w wiek dorosłości, ona miała szesnastkę na skorupie. Aaa! Zapomniałam dodać. Nie wiem czy wiecie, ale obie jesteśmy żółwio - ludźmi. Mamy sylwetkę w miarę ludzką. Pięć palców u rąk, włosy (ja po mamie rude a Leslie po babci blond) długie i kręcone. O nogach nie można powiedzieć, że są ludzkie. Bardziej żółwie tylko trochę mniejsze. Do tego skorupy, brak uszu... znaczy małżowin usznych (darujcie za taką szczegółową gadkę, ale w końcu jestem córką geniusza) i nosa typowo ludzkiego. Za to mamy piękne oczy. Lessie (czasami ją tak nazywam, wiecie, jak tego psa) miała kolor mahoniu a ja niebieskiego. Wnioskując po naszym wyglądzie nie trudno się chyba zorientować, że nasi rodzice to Donatello i April.

-Anga, wstawaj no! - darła mi się do ucha. - To twój dzień!

-Zaraz, jeszcze pięć minut - wymruczałam.

-Dziewczyno, bo całe życie prześpisz - odezwał się trzeci głos.

Poczułam,  że Leslie zeszła z łóżka. Raczej zeskoczyła bo nasze łóżko było piętrowe. No sami rozumiecie. Kryjówka była spora, ale pokoi dla siódemki nastolatków zrobić się nie da. Wiem co mówię bo chciałam zrobić plan przebudowy już ze trzy razy.
Nagle ta trzecia osoba ściągnęła prześcieradło a mnie razem z nim. Wałęsa ostro o podłogę. Pokręciłam głową o ją podniosłam. No oczywiście, którzy by inny jak nie mój kochany braciszek stryjeczny, Louis. Nie, no, ten sarkazm był naturalnie tylko żartem. Z żadnym z mojego stryjecznego rodzeństwa tak dobrze się nie dogadywałam jak z Louisem. Louis był stuprocentowym żółwiem. Miał tylko piwne oczy swej matki oraz granatową bandanę. Tak, był synem cioci Karai i wujka Leo i był rok młodszy ode mnie.

-Louis, ty też dołączasz do naszej tradycji urodzinowych pobudek? - spytałam podpierając głowę ręką.

-Jeżeli pozwolicie - odparł ze śmiechem.

Pomógł mi się podnieść a wtedy do pokoju wtargnęło nasze trio wujka Rapha i cioci Mony- Middletron,  Shell i Gino. W skrócie wszyscy mieli po 16 lat,  tak jak Leslie. Mid to pół żółw, pół Salamandrianin. Ma posturę, bicepsy, głowę, ręce, skorupę i nogi żółwie, ale kolor skóry i ogon  już salamandriański. Shell zdecydowanie była najpiękniejsza z nas wszystkich (mówię tu o dziewczynach). Jest żółwi ą, ale ma ogon swojej mamy. Posiada też piękne, długie rzęsy, żółte oczy (to pewnie przez jaszczurkowate białka cioci Mony... Oj, no i znowu... Przepraszam) oraz szczupłą sylwetkę. A! Ma też trochę szersze ręce i nogi (w sensie dłonie i stopy... No, wiecie o co chodzi). Takie bardziej salamandriańskie. A Gino to wykapany wujek Raph. Jego idealna kopia, no, może poza wielkimi bicepsami i denerwującym charakterkiem, który odziedziczył Mid. Nie, nie mówię, że Gino jest wątły. Gdzie tam! Po takich rodzicach? To graniczy z wielkim pechem. Mięśnie ma, ale nie jest aż tak napakowany. I ma bardziej wrażliwy charakter. Shell to szalona dziewczyna, w sumie nie wiem po kim ona to ma. Chyba i po ojcu, i po matce. 

-Jak tam nasza jubilatka?-spytała Shelly.- Osiemnacha na skorupie.

-Tak, tak, wiem , że ma już 18 lat-westchnęłam. Ja mam tego nie pamiętać?- Starość nie radość, młodość nie wieczność.

-Przestań, ty młoda będziesz jeszcze z 50 lat-odparł Mid.

-Nie wiadomo-odrzekłam.

Tak, nie wiedziałam czy mój wiek odziedziczyłam po ojcu czy po matce. nikt z nas tego nie wiedział.

-A Risa gdzie jest?-spytałam.

Risa była córką cioci Renet i  wujka Mikey'go. Była najmłodsza z nas i naszą baterią entuzjazmu. Żadne z nas nie było tak roześmiane jak ona. Miała 15 lat. Wyglądała podobnie do nas (do mnie i  Leslie). Tylko z ta różnicą, że jej włosy były brązowe, długie i proste, które wiązała w wysoki kucyk. A, zapomniałam dodać, że Risa z hiszpańskiego oznacza śmiech. Wujek Mikey miał tendencje do tego języka.

 Wujek Mikey miał tendencje do tego języka

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

-Czeka na nas na powierzchni-odparł Gino.

-No to chodźmy do niej-zaproponowała Leslie.

Gdy któreś z nas miało urodziny, wszyscy z samego rana szliśmy na ulubiona pizzę jubilata. Moja była tropikalna. Wyszliśmy z naszego pokoju z dużym głodem. Lessie zrobiła gwiazdę. Lubiła się popisywać. Ale uwielbialiśmy wszyscy od czasu do czasu zrobić jakąś figurę. Nasi rodzice, a głównie ojcowie uczyli nas od najmłodszych lat Ninjutsu. Wiedzieliśmy, że gdy ukończymy osiemnastkę otrzymamy własną broń. Właśnie na ten prezent liczyłam najbardziej, a konkretnie na łuk.

-Wszystkiego najlepszego, Angel!-zawołał tata wychodząc z laboratorium.

Jak zawsze zapracowany, ale jakże kochany.

-Dzięki, tatku-odparłam.

Wyszliśmy z kryjówki. Prawda byłą taka, że mama troszkę podupadła na zdrowiu i tata szukał czegoś co jej pomoże. Dotarliśmy na powierzchnię. Na budynku tuż za nami czekała już Risa z trzema tropikalnymi pizzami. Jej uśmiech błyszczał i rozświetlał jej zielone piegi. Siedliśmy na betonie zajadając się plackami. Byliśmy rodzeństwem stryjecznym, ale traktowaliśmy siebie jak bliźniaki jednojajowe. Nie umieliśmy bez siebie żyć. I każdy z nas był wyjątkowy. Leslie miała temperament, Mid charakter, Shell szaleństwo, Gino wrażliwość, Risa,entuzjazm, Louis mądry tok myślenia i zdolności przywódcze a ja nadprzyrodzone moce oraz genialny umysł. Słowem wszystko, czego potrzebowała zgrana drużyna.

-Angie, czaisz, że dzisiaj dostaniesz swoją broń?-przypomniała Risa.

-Tak, przyjęłam to do wiadomości-zaśmiałam się.

-Ej, zaśpiewajmy nasz ulubiony hicior-zaproponowała Shell.

Od razu ruszyliśmy z piosenką Taylor Swift Bad Blood .  Kochaliśmy tą piosenkę.

Gdybyśmy tylko mogli to założylibyśmy swój girls-boys-band, ale niestety nasz wygląd mówił jasno, żen ie mamy co marzyć. Więc chociaż dobrze, że możemy śpiewać i tańczyć dla siebie. Sporo nas ograniczało, ale to nie przeszkadza. Dobrze jest jak jest. Gdy zjedliśmy już pizzę, Louis wyciągnął zza pasa coś świecącego.

-Co to jest?-spytałam.

-Mój prezent dla ciebie-odparł. -Dla najlepszej siory na świecie.

Pokazał mi go. To był podłużny kryształ w kolorze turkusu. Zawiązał mi go na sznurku na szyi.

-Jest piękny-stwierdziłam.

-Skąd go wytrzasnąłeś?-spytał Gino.

-Znalazłem go-odparł.

Loui był naprawdę super. Całe moje rodzeństwo było super. Ale w końcu trzeba było wracać do domu. Na pewno była już tam przygotowana impra. Nie ma to jak informacje prosto z ust Risy.

...........................................

A więc tak zaczyna się kolejne opo. Postanowiłam, że dzieci Ramony będą w tym samym wieku żeby nie zaczęła się bitwa które starsze :)



Wszystko zostaje w rodzinie Where stories live. Discover now