Rozdział 12

90 14 2
                                    

Teddy przymknął oczy, ciesząc się słońcem. Obok niego Max i Chris stąpali ponuro, wywołując charakterystyczny chrzęst śniegu. Lupin był bardzo wdzięczny za dzisiejszą pogodę. Przez ostatnie dni niebo było szare, co oddawało humor wszystkich uczniów i nauczycieli w Hogwarcie.

Młodego Jugsona przeniesiono do św. Munga. Profesor Mcgonagall wygłosiła przemowę na uczcie. Dyrektorka uważała, że zasługujemy na to, aby wiedzieć co się stało. Max wpadł w furię, gdy widział jak Tiberius Nott ściska matkę Andy'iego, dodając jej otuchy. Prosto w twarz kłamał swojej ciotce. Blackthorn był pewien, że Nott wiedział kto skrzywdził Jugsona. Oczywiście, że to był Castiel. Czy ten chłopak nie miał wyrzutów sumienia?!

Teddy nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Arrow wydawał się być skruszony jak wszyscy... Ale nie wydawał się być, aż tak przytłoczony. No jasne. Przecież psychopaci nie mają kręgosłupa! Mimo wszystko ślizgon nie dał nic po sobie poznać, po tym że wiedział, iż Nocni Łowcy znali jego prawdziwą twarz. Może powinien napisać do Harry'go albo babci Andromedy? Sytuacja z Castielem robiła się coraz poważniejsza. To już było za dużo dla jedenastolatków, takich jak Max, Chris i on.

Nauczyciele powinni być bardziej ostrożni. Przecież tak samo było z Voldemortem! Teddy bał się, że jeśli spróbuje kogoś zawiadomić, to on się dowie. Tak jak dowiedział się o Jugsonie, który był ich wtyczką do grupki Castiela.

Andy dokładnie im opisywał jak wyglądały takie spotkania. Ci chłopcy maczali palce w czarnej magii. Z tego co wiedzieli niejaki Marc Salvatore, z tej włoskiej czystokrwistej rodziny, w tamtym roku skończył Hogwart. Ponoć był on jednym z "przyjaciół" Castiela. Pracował w Ministerstwie, dzięki wpływowemu ojcu. Zapewniło to Castielowi, że wiedział co się dzieje dokładnie w Ministerstwie, poprzez Marc'a.

Teddy poczuł jak miękną mu kolana, na tę wieść. Ten chłopak miał ten zalążek władzy, czyż nie? Zaledwie starszy o trzy lata. Kto by się spodziewał?

******************************

Max patrzył zaskoczony na Lupina.

- Serio? - spytał się, niewierząc własnym uszom.

Metamoformag przewrócił oczami.

- Tak, zapraszam ciebie i Elenę na święta do mnie.

- A Chris?

- On spędza je z ojcem i dalszą rodziną.

Nastała cisza.

- To jak? Akceptujesz zaproszenie? - Teddy wbił w niego swoje spojrzenie, patrząc wyczekująco.

Max przełknął ślinę.

- Jasne - odparł Blackthorn. - Później spytam się Eleny czy jej to pasuje.

Na twarzy Lupina pojawił się szeroki uśmiech.

- To dobrze - powiedział wesoło. Jego włosy zmieniły kolor, na barwę gumy balonowej. Zazwyczaj zawsze były różowe, gdy Ted tryskał radością. - Babcia Andromeda robi super kompot i ciastka. Myślę, że ją polubisz.

******************************

Chris siedział samotnie w bibliotece. Jego ojciec pracował jako uzdrowiciel w św. Mungu. Pisał do niego listy, pytając o Jugsona. Vince Avenque odpisał mu, że jego stan się nie poprawił i, że nie może za dużo zdradzić.

Chris był zdeterminowany, aby móc skontaktować się z Andym. Jednak było jedno małe ale. Chłopak był w śpiączce. Nie mógł z nim rozmawiać. Przynajmniej nie w stanie fizycznym. Przeniósł wzrok na grubą książkę "Sen a jawa" Arabelli Cranchit. Przekartkował stronice, znajdując odpowiedni rozdział "Komunikacja podczas snu''

******************************

Polska

Nina Gutowska zacisnęła palce na lampce wina. Jej dziedzic, jej syn był w Anglii z jego ojcem, zdrajcą krwi. Prychnęła. Jak mogła być tak głupia, aby mieć dziecko z kochankien mugoli. Całe szczęście szybko zorientowała się jaka jest sytuacja i wzięła z nim rozwód. Przez ostatnie lata wychowywała Christhopera, próbując mu wyjaśnić jak szlamy niegodne są magii. Jednak to wszystko poszło na marne. Dziedzic Gutowskich przyjaźnił się potajnie z mugolami. Oznajmił jej, że nie nie dba o czystość krwi. Zawrzała w niej wściekłość. W porywie złości wypaliła go z gobelinu Gutowskich, co równało się z wydziedziczeniem i wyrzuceniem z rodziny. Nawet jeśli Chris będzie miał dzieci to nie zostaną one uwzględnione na gobelinie. Tak jakby ta gałąź tej rodziny nie istniała. Jakby została wycięta. Oczywiście jej sowa poleciała dziesięć minut później do jej byłego męża. Vince Avenque przybył trzy dni później. Odbyli słowny pojedynek, wrzeszcząc na siebie, aż nabrzmiały im żyły na gardłach. Avenque zabrał Chris'a, po czym opuścili jej dom. Od tamtego wydarzenia minął rok. Jej krewni byli zdruzgotani i oburzeni. Kręcili głowami, lamentując nad jej losem. Niedość, że ukochany okazał się zdrajcą krwi, to i na dodatek syn! Cios poniżej pasa dla takich fanatyków jak ta rodzina!

Podeszła chwiejnym krokiem do okna. Otworzyła je na oścież, ciesząc się świeżym, nocnym powietrzem. Mimo wszystko dalej go kochała. Zagryzła wargi. Sięgneła po butelkę i upiła potężny łyk w nadziei, że zagłuszy to niechciane uczucie. Nie powinna. Ludzie patrzyli by się na nią krzywo, gdyby wiedzieli, że jej syn dalej gości w jej sercu, po tym wszystkim. Po jej policzku pociekła pojedyńcza łza. Spojrzała tępo na kieliszek.  Alkohol nie pomaga. Westchnęła.

- Szlag niech trafi tych anglików! - krzyknęła, rzucając butelką w kominek. Ogień gwałtownie buchnął w zetknięciu się z winem. Przymknęła oczy. Jak mogła zmarnować stuletni trunek. Idiotka. Z jej ust wyrwał się żałosny śmiech. Po chwili padła na kanapę, zapadając w głęboki sen.

Prochem i cieniem jesteśmy - / HP fanfic ( W Trakcie poprawy)Where stories live. Discover now