Rozdział II

1.5K 137 20
                                    

Przebrnęliśmy już przez ten bardzo nudny wstęp, opowiadający o początkach mojego życia. Na tym etapie musimy jednak coś ustalić. Nigdy nie byłam do niczego zmuszana. Robiłam to z własnej, nieprzymuszonej woli i to chyba jest bardziej przerażające. Owszem, mogłabym jak niektórzy powiedzieć, że kontrolowano mnie za pomocą Imperio, ale skłamałabym. Kiedyś może by mi zależało na tym, ale teraz nie mam sił, by udawać. I tak mnie nie znajdziecie. W tej książce tylko raz was oszukałam i na razie zatrzymam sobie to kłamstwo dla siebie. Nie jest to moją sprawą, by narazić kogoś innego na niebezpieczeństwo, a wiem, że z wściekłości zrobilibyście tej osobie krzywdę.

Wyjaśnię też może wątek z naszym wychowaniem przed wojną. Żaden z czarodziei, a przynajmniej nie znam takiej historii, nie uczestniczył w pierwszej, mugolskiej wojnie światowej. Ominęły nas okrucieństwa świata i w efekcie zatrzymaliśmy się w czasie. Na spotkania z wybrankiem chodziło się z przyzwoitką po uprzednim zaakceptowaniu go przez rodzinę. Chociaż użyłabym w tym znaczeniu słowa „narzeczony", bo każda z nas była już komuś przeznaczona. Słodkie, niedawno urodzone bobaski, rozchodziły się jak świeże bułeczki – każdy chciał przecież zabezpieczyć ciągłość rodu. Jednak ja, nawet w wieku jedenastu lat, nie posiadałam swojego „wybranka". Dlaczego? Myślę, że możecie już się domyśleć – nikt, kto chciał zdrowych i silnych potomków nie wybrałby chorobliwej matki. I mimo, że sami magomedycy stwierdzili, że moje przyszłe potomstwo nie jest zagrożone to temat jakoś ucichł.

Po latach wiem, że starano się nas wychować w złotych klatkach. Jednak w tym wypadku Wersalem była cała elita czarodziejska.

Tak więc – po krótce wyjaśniliśmy sobie najważniejsze. Pragnę jednak powrócić do mojej historii. Nikt, kto choćby raz ujrzał Hogwart nie zapomni tego widoku do końca życia. Przez jedną chwilę miałam nawet ochotę, by wyrzec się swojego nazwiska, aby zostać profesorem. Wiedziałam, że nie będzie mi to dane, ale w tamtej chwili zapragnęłam tego z całego serca. Z nieznajomym mi Tomem nie zamieniłam już ani słowa. Nie widzieliśmy w tym sensu, ale może po prostu nasze dziecięce serca były zbyt przejęte przydziałem.

W łódce poznałam niepozorną Queenie Rookwood, kojarzyłam ją z bankietów. Po prawdzie wszyscy się w jakimś stopniu znaliśmy. Wyglądała jak mały chochlik, który dla przekory ściął swoje włosy i uparcie twierdził, że to ładnie wygląda. Poza tym przypominała mi lalkę, a co z tym idzie - Gaię. Tylko w porównaniu do niej była bardzo wygadana i żywo gestykulowała rękoma. Czasami bywała sarkastyczną zarozumiałą zołzą, ale kochałam ją całym swoim sercem. W przeszłości razem uciekałyśmy z balów, by popalać w tajemnicy przed rodzicami papierosy.

[Transkrypcja nr 4]

Queenie: Daj trochę.

Głos 2, żeński: Nie ma mowy. Wczoraj zjadłaś aż trzy, a ja muszę uzupełnić energię.

Queenie: Jesteś po prostu za wygodnicka.

Głos 2, żeński: Ktoś musi być, skoro ty odmawiasz leżenia w łóżku.

[Chwila niezręcznej ciszy, w oddali słychać radio grające jakąś skocznie brzmiącą muzykę]

Głos 2, żeński: Przepraszam. Nie chciałam.

Queenie: Spokojnie. Jeszcze nie umarłam. Ten Frank nieźle mnie poharatał.

Głos 2, żeński: Zabiję go. Sprawię, że już nigdy nie będzie mógł funkcjonować w naszym społeczeństwie.

Queenie: Doceniam twoje starania. Tom jednak Ci na to nie pozwoli. Pamiętasz? Masz zakaz.

Głos 2, żeński:: Wiem.

Jego słabość II A Tom Riddle StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz