17

4.6K 357 132
                                    


27.12.2016
"Alex...?"patrzę na puste miejsce obok mnie i marszczę brwi. Łazienka ma zgaszone światło....Odrzucam kołdrę z ciała i wyglądam na korytarz. Nigdy mnie nie opuszczał w nocy, chyba, że...trzask.
Moje serce podskakuje z przerażenia, gdy uświadamiam sobie, że to właśnie drzwi od pokoju Louisa trzasnęły. Przez dobre kilka sekund nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca, nasłuchując i starając się nie panikować.
Boże, boże, boże... po co miałby tam wchodzić? Co on...co jeśli...
Podbiegam do drzwi i trzymam mocno rękę na sercu, ponieważ coraz trudniej mi się oddycha.
"Alex?"pytam w nicość. Mrugam szybko oczami. "Jesteś tu?"
Nie dostaję odpowiedzi. Przełykam ciężko ślinę, gdy nagle słyszę krzyk. Krzyk Louisa.
Bez chwili zawahania zaczynam dobijać się do drzwi, rwąc klamkę ile tylko mam sił. Wyrywa się ze mnie przestraszony szloch,bo drzwi są zamknięte na klucz.
"Louis!" płaczę załamującym się tonem, uderzając bezsilnie rozpostartą dłonią w drzwi. "Odezwij się! Alex, co ty...ALEX!"
Co się tam dzieje? Jeśli on go skrzywdzi...jeśli skrzywdzi mojego Louisa...coś w mojej klatce piersiowej kłuje na samą myśl. Wybiegam na taras naszej sypialni i przeskakuję przez barierkę oddzielającą pokoje. Dzięki Bogu, Louis zostawił otwarte wejście....
Na zaistniały widok upadam prawie z szoku. Chyba nigdy nie byłem tak rozdarty, co zrobić, chyba nigdy nie miałem ochoty przejąć od kogoś narzędzia zbrodni i zrobić sobie krzywdę. Louis leżał nieruchomo pod ciałem Alexa, który wciąż przyciskał worek do jego twarz, napawając się swoją robotą. Uśmiechał się...on się...śmiał...
"Ty chory...ty jesteś..LOUIS!" wrzeszczę, krztusząc się łzami.Alex nic nie mówi, odsuwa się i z uśmiechem patrzy jak przy nim klękam i zdejmuję pospiesznie worek. Od razu podchodzę do resustytacji. Trzęsę się przy jego ustach, wpuszczając powietrze.Po chwili daję opaść mojej głowie, bo duszę się, czuję się jakbym tracił duszę.
"TY PIERDOLONY.... DZWOŃ PO POGOTOWIE! TY SKUYRWYSYNIE, ZABIJĘ CIĘ, SŁYSZYSZ MNIE?"wydzieram się rykiem, ale Alex spogląda na swoją komórkę i wkłada ją głęboko do kieszeni.
"Teraz nikt nam nie przeszkodzi żyć, szczęśliwie żyć razem. W danej chwili może jesteś zły, ale w głębi duszy...wiesz, że to rozwiązało wszystkie problemy."
Patrzę na niego rozbieganym wzrokiem inie wierzę, nie kurwa wierzę, że ten psychopata mnie dotykał.Sięgam szybko do szafki gdzie Louis zostawił telefon podłączony do ładowania i wstukuję numer.

"Karetka jes-t jest już w- drodze." szepczę do szatyna, przyciskając swoje czoło do wierzchu jego dłoni. Trudno mi złapać oddech. "Trzymaj się,błagam, boże, błagam,niech-h żyje, o nic...o nic więcej nie proszę."
"Nie uratujesz go." mówi Alex z tyłu."Nie ma-"
Wstaję z miejsca i popycham go w kąt, mocno uderzając jego głową o róg telewizora. Alex nie spodziewa się tego i opada na ziemię nieprzytomny. Moje ręce są w jego krwi.Kopię go w brzuch i plecy z tak potęgującym płaczem, że nie widzę już nic. Ostatecznie nie wiem w co już uderzyłem, tracę nad sobą kontrolę i mam to kompletnie gdzieś. Kiedy uspokajam się na tyle, by przestać przykrywam go kocem, żeby ratownicy nie zajęli się nim, po czym czekam na tarasie na pomoc.

***
Siedzę przy sali, do której wjechali łóżkiem z szatynem i płaczę. Nie umiem opisać jak bardzo czuję się pusty od środka. Ledwo trzymam się w zgiętej pozycji, ponieważ mam wrażenie, że w każdej chwili jestem w stanie zemdleć. Trzymam się tylko dla niego. To jest silniejsze od tego, co chce mojego upadku.

Kiedy moje myśli schodzą na Alexa zbiera mi się na wymioty. Muszę przytrzymać dłonią ust i wziąć głęboki oddech, żeby zmusić się na zaprzestanie.
"Panie Styles?" pielęgniarka,która pomagała przełożyć szatyna na łóżko szpitalne kuca przede mną i kładzie dłoń na moje kolana. "Nie czuje się pan dobrze, zabiorę pana do Doktora Cordena, w porządku? Położysz się, podamy ci leki uspokajające..."
Spoglądam na nią zaszczypanymi oczami.
"Nie czuję nic. Mam ochotę wyrzygać swoje wnętrzności." mówię bezpośrednio. Po tych słowach pielęgniarka pomaga mi wstać i zaprowadza do osobnej sali, a w sumie gabinetu lekarskiego. Przykrywa mnie na kozetce kocem i mówi coś do mężczyzny za biurkiem. Trzęsę się odpychając myśli razza razem. Trę twarz, ciągnę za włosy i zaciskam mocno oczy, aż wymiotuję. Gdyby nie Doktor spadłbym z łóżka, ponieważ konwulsje opanowują mnie z ogromną siłą. Na podłodze i na całych moich ciuchach widzę brązowe plamy wymieszane z krwią, na co pielęgniarka posyła doktorowi zaniepokojone spojrzenie.
Po tym czuję się tak słaby, że opadam z powrotem na łóżko.
"...przyjechał z podduszonym pacjentem..."
podduszonym... podduszony Louis...
"...to jego brat?"
"....chłopak, z tego co wykrzykiwał."
"Zajmę się nim, Florence. Jest w szoku,dowiedz się jak radzą sobie z pacjentem."
Przymykam oczy,dotykając roztrzęsioną dłonią twarzy. Mężczyzna szuka czegoś w gablotce, po czym przystaje nade mną i przemawia delikatnym głosem:
"Wiesz. Życie toczy się przeważnie nieprzyjemnie i zdarzają się w nim okropne rzeczy. Ufamy złym ludziom. Dajemy im moc, która pokonuje nasze granice. Mam 40 lat i dalej nie wiem czego oczekiwałem od życia i dlaczego...dlaczego ludzie chorują,mordują, popełniają samobójstwo. Ból nie jest uleczalny.Przynajmniej nie ten, który teraz odczuwasz. Mógłbym zaproponować ci lek uspokajający ale uważam, że najlepszy byłby usypiający.Co ty na to?''
Z lekkim opóźnieniem potakuję.
"Działa do trzech godzin. Obudzisz się jak wszystko będzie wiadomo z twoim chłopakiem."
"Tak." mówię bezsensownie."Proszę."

***
Kiedy byłem mały tata opowiadał mi na dobranoc historie. Nie myślcie proszę jaki to był kochany,ponieważ to nie były bajki, a już na pewno nie słodkie fakty. Des zadawał sobie trud, żeby uświadomić mi, że życie jest okropne(bazując na własnym doświadczeniu). Pamiętam historię o złotej rybce, która kochała pływać w stawie i cieszyła się każdego dnia z tego, że może pływać i jeść. Ta rybka doceniała to, że mogła smakować. Była grubiutka, ale szczęśliwa.
Pewnego dnia przyszedł wędkarz i wybrał najlepszą przynętę ze swojej kolekcji, rybka od razu rzuciła się w jej stronę, aż nagle poczuła przedzierający się ból. Cierpiała bardzo i spostrzegła,że jest wynurzana. Gdy mężczyzna zobaczył stworzenie, objął jąz całej siły, żeby się nie wyrwała. Rybka cała krwawiła, ledwo żyła. Wędkarzowi nie uległo uwadze jaka jest gruba i po chwili wzrzucił ją z obrzydzeniem z powrotem do wody.

Nigdy nie rozumiałem tej historii, ale jakimś cudem wyryła mi się w pamięci. Zastanawiam się czy gdybym miał dziecko miałbym kiedykolwiek odwagę opowiedzieć mu swoją opowieść. Nawet gdyby był już w wieku nastoletnim.
Jak to prawie straciłem przyjaciela, którego kochałem ponad życie. Jak widziałem jego bladą twarz, spiętą z bezwładnymi rękami zwisającymi z jednej części łóżka.

"Udało się odratować, pana Tomlinsona." odtwarzam w głowie i przypominam sobie jak moje serce ściska się z powracających uczuć. "Jest w stanie stabilnym."

Ścieram rękoma policzki z łez i wracam spojrzeniem na usta Louisa, które delikatnie nabierają powietrze w czasie snu. Nie wiem czy widziałem coś piękniejszego od właśnie tak prostej czynności.
Której zazwyczaj nie doceniamy, bierzemy za oczywiste.

Wokół szyi ma czerwoną linię, niczym obroża,która skrępowała ruchy psa przez cały spacer. Co chwila chciało mi się płakać, ale przynajmniej byłem już spokojny.

***
Zostawiłem Louisa, żeby odpoczął bez mojego urywanego łkania, które co jakiś czas go wybudzało.
W kawiarni kupiłem sobie dużą kawę i dounata, po czym pierwszy raz w życiu wybrałem numer Rena.
"Styles?" odbiera zmieszanym głosem. "Jeśli chcesz..."
"Przepraszam cię. Za wszystko co ci zrobiłem." wzdycham, gdy po drugiej stronie słyszę ciszę. "Potrzebuję twojej pomocy."
"Podejrzewam?"
"Chodzi o Louisa."spoglądam smutno na witrynę sklepu. "Stało się coś..."przerywam, zaciskając oczy. Dociskam je palcami, ciężko oddychając.
"O co chodzi, Harry?" słyszę poruszenie."Hej. Mów, co jest?"
"Nie wiedziałem do kogo zadzwonić..."płaczę, a łzy uderzają o plastikową pokrywkę kawy. "Alex przydusił Louisa workiem. W nocy-y, kiedy spałem-"
"Co ty do mnie kurwa mówisz?" krzyczy, szybko oddychając. W głowie pamiętam scenę, kiedy przyszedł do mojego mieszkania po szatyna."Gdzie jesteś, Styles? Kurwa mać, mów mi.... bo...żyje, żyje prawda?" w jego głosie słychać załamanie. Spuszczam głowę. "MÓW DO MNIE!!!!"
"Żyje."odzywam się słabo.
"Alex to ten, ten twój-"
"To Gregory."
"Gregory?" nawet jeśli było to dla niego nielogiczne, w tle usłyszałem jak coś się wali."Przysięgam, że go zajebię. Ten spierdolony człowiek śledził mnie po zerwaniu i nachodził, bałem się tak bardzo, że będzie chciał się zemścić na Lou. Boże..." Ren pociąga nosem,trzaskając drzwiami. "Napisz mi sms gdzie jesteście. Przyjadę najpierw do was, później z nim się rozprawię..."
"Ren?"
"No?"
"Boja go uderzyłem. Głową. W róg telewizora. Bardzo krwawił i boję się, że go zabiłem."
Po drugiej stronie słuchawki znowu słychać przedłużającą się ciszę.
"Wiesz, Harry. Nie doceniałem cię." przełykam ciężko ślinę. To z pewnością nie taki pierwszy komplement chciałem usłyszeć od Rena. Jeśli w ogóle chciałem. "Nie martw się, zajmę się tym. Prześlij adres."

***
"Nie wiem co powiedzieć."mówię, gdy Louis otwiera oczy i patrzy na mnie długo bez mrugnięcia. Krztuszę się łzami i zapowietrzam. "Przepra-szam w tej" przerywam "sytuacji jest tak nieodpowiednie."kręcę głową.
Louis sięga po moją dłoń i zaciska ją obiema rękami. Nie urywa swojego spojrzenia z mojej twarzy.
"Przed-"zaczyna cicho, ale przestaje mówić, ponieważ widocznie boli go gardło. Moja dolna warga drży od wstrzymywanego płaczu.
"Niemów."
Przytakuje. Oddychamy w ciszy,spokojnie siebie lustrując, aż nachylam się do niego i całuję tak lekko jak tylko potrafię. Louis kładzie swoją dłoń na moje łopatki i otula jedną ręką, posyłając mi mały uśmiech. Patrzę w te błękitne tęczówki i nie wierzę. Jak można być takim pięknym?
Chcę go o to spytać, ale znowu się całujemy, dalej spokojnie i bez żadnego pogłębiania. Jedynie by utrzymać bliskość.
"Zabiorę cię stąd jak najszybciej będę mógł." obiecuję, poprawiają jego szpitalną narzutkę."Nigdy już tu nie wrócimy. Ren jest w drodze i pomoże nam."Louis otwiera usta, ma szeroko otwarte oczy. "Sh. Wszystko w porządku, zajmę się tobą."
Szatyn powoli przytakuje.
''Zamieszkamy z Niallem na czas znalezienia innego mieszkania. Już nigdy nie dam cię skrzywdzić. Nigdy.Kupię ci taki dom jaki będziesz chciał. Wezmę kredyt. Masz sięczuć... dobrze. Wyjdziemy na prostą, razem wyjdziemy, Louis."
Na to zaprzecza.
"Porozmawiamy o szczegółach jak dolecimy." mówię uspokajająco. "Będziesz pracował z domu, nie chcę, żebyś często wychodził; przynajmniej przez pierwszy miesiąc. Jeśli będziesz chciał możemy w każdej chwili polecieć do Londynu..."
Louis unosi rękę w geście uciszenia.
"Ok." szepcze.

***
Kilka godzin później spotykam się przed szpitalem z Renem. Biegnie w moją stronę, poprawiając co sekundę pasek zawieszonej na jego ramieniu torby.
"Zaprowadź mnie proszę." uczepia się ręką mojego ramienia, kiedy prowadzę go przez korytarze. "Byłbym szybciej, ale mój pilot zachorował i musiałem zadzwonić do drugiego, któremu musiałem zapłacić więcej, żeby ruszył tyłek z łóżka. Co za człowiek..."
Po przekroczeniu progu Ren milknie i staje jak wryty w miejscu. Louis nie śpi, więc patrzy prosto na niego z pewnego rodzaju smutkiem. Widzę jak oczy chłopaka śledzą blizny po worku i czerwoną, odparzoną linię na ustach szatyna od taśmy. Nim zrozumiem co się dzieje, słyszę kwilenie i czuję Rena zaciskającego z emocji swoją dłoń na moim nadgarstku.On płacze... on faktycznie płacze.
"Moje kochanie." mówi, zanosząc się szybszym szlochem. "Boże,dlaczego...dlaczego do tego dopuściłeś."
Puszcza mnie i chwyta oburącz jego twarz. Louis łapie go za przedramię i przełyka ciężko ślinę, na co Ren głaszcze kciukiem jego podbródek, po czym przenosi palce na szyję.
"Zajmę się nim, przysięgam na twoje życie." przerywa by nabrać powietrze. "Spędzi dożywocie w pierdolonym psychiatryku. Daleko od ciebie."
"Słabo mówi po no..." odzywam się, a Ren potakuje.
Nie mam mu nawet za złe, gdy całuje go lekko w usta. Widać, że nigdy nie przestało mu na nim zależeć i możliwe, że w kwestiach uczuciowych pomyliłem się co do niego. Co nie tłumaczy zdrady...
Louis odwraca głowę, gdy nachyla się po następny pocałunek.
"Jesteście razem, prawda?" brzmi to bardziej na stwierdzenie niż pytanie. Spogląda na mnie.
"Tak."chrypie Louis i... fakt, że nadwyręża swój głos dla potwierdzenia naszego związku, ściska moje serce.
"Nie jestem zdziwiony." mówi spokojnie, śmiejąc się nerwowo, ale z odczuwalną przykrością. ''Ale chciałbym...chciałbym pomóc. W ramach przeprosin. Pozwólcie."

Byłbym głupi, gdybym muna to nie pozwolił. Bo prawda jest taka, że go potrzebowaliśmy.
A przynajmniej ja to tak odbierałem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 15, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I'm screaming 'I don't want you' but you know that I doOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz