Dzień Przybycia

729 60 32
                                    

Witajcie! Chciałabym tu przedstawić nową miniaturkę. Mam nadzieję, że wam się spodoba! Będzie posiadała kilka rozdziałów i będę starała się je systematycznie wstawiać, chociaż niczego nie obiecuję. 

Rozdział krótki, taki bardziej na zachętę i aby łatwiej zaznajomić z tematem...Życzę miłego czytania~!

Dedykowane: Little_Himidere

UWAGA

Opowiadanie zawiera ciężki język, brutalność, czarną magię i problemy psychiczne.

Zostaliście ostrzeżeni.

______________________________________

   Spojrzał zmęczonym wzrokiem na pomieszczenie. Meble były okryte białą pościelą, na której panoszył się kusz.

   Westchnął głośno, zostawiając torbę w kącie pokoju.

   Podłoga niemiłosiernie skrzypiała przy każdym jego kroku, co go bardzo denerwowało. Był jednak zbyt zmęczony, aby poprzeklinać na tę nieszczęsną wadę jego mieszkania.

   Nowego mieszkania.

   W miejscu, gdzie zacznie wszystko od nowa.

   Niemrawym krokiem podszedł do mebla z kształtu przypominającego kanapę. Nie zważając na brud, opadł na nią z wielkim hukiem. Jęknął głośno, gdy jego plecy spotkały się z niewygodnym siedliskiem.

   Przeklął pod nosem, patrząc na biały sufit.

   Nie myślał, musiał odpocząć. To był jego priorytet odpocząć, choć na małą sekundę.

   Za oknem panowała  szalona burza. Krople deszczu z wielką siłą opadały na szybę, a wiatr huczał, jakby chciał wyrwać drzewa wraz z korzeniami. Natomiast pioruny uderzały co chwilę.

   Zamknął na chwilę swoje zielone oczy. Położył ramię na swoim bladym czole.

   Tak bardzo chciał w końcu odpocząć, móc spokojnie zasnąć. Pozbyć się tej nachalnej bezsenności co go męczyła od tej pieprzonej drugiej wojny światowej.

   Właśnie, ile już minęło od niej? Nie wiedział, nie interesowało go to. Przy wódce nie można było myśleć, przy niej trzeba było być.

   Czy on w ogóle był? Czy on w ogóle żył? Niczego nie rozumiał, przestał odczuwać grunt.

   To był chyba pierwszy raz od kilku miesięcy, gdzie był całkowicie trzeźwy. I czuł się z tym cholernie źle. Miał ochotę mieć to wszystko w dupie i wziąć przynajmniej jedną butelkę, kieliszka, łyka, kurwa, kropelkę.

   Zaczął szeptać niewyraźne słowa, pod nosem. Na jego bardzo bladej i wychudzonej twarzy można było zauważyć uśmiech.

   — Idioci — mruknął bardziej wyraziście. Zaśmiał się szyderczo.

   Wstał z mebla i stanął na środku pomieszczenia. Ogólnie mieszkanie było do remontu, jednak mężczyzna się tym nie interesował. Nawet taki wygląd mu pasował, całkowicie inny niż w Warszawskich mieszkaniach.

   Warszawa.

   Miał nadzieję, że Wara nie będzie na niego wściekła, choć to były nikłe szanse. Przecież on zniknął, przepadł jak kamień w wodzie.

   I nikt nawet nie wiedział, co się z nim stało.

   Wiedział doskonale, że zaczną go szukać. Przecież był personifikacją swojego kraju, on nie mógł ot, tak sobie wyjechać.

   Jednak on miał to gdzieś. Wszyscy mówili, że nie ma ucieczki od polityki. Personifikacje muszą z nią żyć czy tego chcą, czy nie. Nawet jak politycy nie zwracają na nich uwagi i nie biorą pod uwagę ich zdań. Muszą po prostu istnieć i dobrze wyglądać, przecież ktoś musi podpisywać deklaracje i odpowiadać na pytania dziennikarzy.

   Personifikacje były kluczem do władzy.

   One nie miały nic do powiedzenia. Nawet podczas spotkań międzynarodowych byli pilnowani przez specjalne służby.

   Byli kontrolowani i pilnowani. Niczym lalki.

   Kanadzie nałożyli chip, dzięki której władze wiedzieli, gdzie on jest.

   Rosja jest trzymany w jednym pomieszczeniu całe dnie i noce.

   Ameryka ma zakaz wychodzenia z Białego Domu bez ochroniarzy.

   W Niemcach jest wybudowany operacyjnie podsłuch w czaszce.

   Francja jest przytrzymywany w pomieszczeniu na klucz bez toalety i może wyjść z niego dwa razy dziennie.

   Litwa żyje mediami, wysyłają go do każdej telewizji.

   A on?

   On był pieprzoną personifikacją Polski. Dla tego kraju nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczyło, że usłyszał „Nie uda ci się to", a już zaczął pakować walizki.

   On dokonał cudu.

   Durnego cudu, o którym wszyscy marzą po tej cholernej drugiej wojnie światowej.

   Czuł się jak Bóg. Był tak szczęśliwy, że chciał skakać z radości. Upić się szampanem i tańczyć do samego rana w rytmie skrzypień podłogi.

   Zmiana tożsamości, podrobienie dokumentów i kupno mieszkania było strasznie łatwe. Opłaciły się dobre relacje z jego drugą wersją, Franciszkiem. Nigdy by się nie spodziewał, że ten leniwy koleś co nigdy nie wyłazi ze swojego mieszkania, miał przydatne znajomości.

   Musiał mu kiedyś podziękować, ale to już później.

   Przeciągnął się i skierował się do swojej nowej sypialni.

   Wiedział doskonale, że to, co zrobił, jest szalone. Wiedział też, że cały świat będzie go szukać. Bez niego, politycy byli bezradni.

   Już nigdy nie ujrzy swoich przyjaciół.

   Już nigdy nie będzie świętował Boże Narodzenia wraz z miastami.

   Już nic nie będzie takie same.

   Od tego dnia, Feliks Łukasiewicz personifikacja Rzeczpospolitej Polskiej zniknął.

   Czas przywitać się z Sylwestrem Malanowskim, dwudziestoletnim szewcem i sierotą, któremu rodzice zginęli w pożarze.

   I pomimo tego, że to imię wydawało mu się tak głupie i nie miał zielonego pojęcia, co Franek ćpał, gdy załatwiał jego nową osobowość — to i tak musiał się do niego przyzwyczaić i zapomnieć o swoim wcześniejszym życiu.

   Czas na nowe życie bez problemów, polityki, chipów, zamykanych pokoi czy ochroniarzy.

   Czy będzie żałował?

   Pewnie tak, ale on ma teraz to w dupie.

   Zaczął się śmiać, idąc przez przedpokój. Ominął brudne lustro, które było pół odsłonięte prześcieradłem, jednak nawet na nie nie spojrzał.

   Przez co nie zauważył, że w lustrze zamiast jego sylwetki, odbijała się młoda dziewczyna trzymająca papierosa w lewej dłoni. 

Moja Lustrzana Śmierć | APH | Polska × Nyo!Polska Where stories live. Discover now