Dzień Przywitania

429 54 19
                                    

  W jednej chwili ból przeszył całe jego ciało. Powoli otworzył swoje zielone oczy, starając się zorientować, gdzie się obecnie znajduje. Jego oczom ukazała się jego zakrwawiona ręka, przebita wieloma odłamkami szkła. Mrugnął kilka razy, zanim niemrawo wstał z podłogi.

  Z okna wpadały promienie słoneczne, które oświetlały całe pomieszczenie. W powietrzu można było wyczuć okropną duszność, przez którą miał straszne problemy ze złapaniem oddechu.

  Podpierając się o ścianę, niezgrabnie wyjął z dłoni odłamki, robiąc przy tym więcej ranek. Czuł się w tamtym momencie jak nietęgi kościotrup, który w każdej sekundzie mógł upaść i zamienić się w bezwartościowy pył. Jego krew, jakby nigdy nic bezwładnie spływała po skórze na ziemię, plamiąc przy tym jego stare buty, co pamiętały jeszcze początki komunizmu. Przeklął głośno i szybko po wyrzuceniu szkła w kąt pokoju, wytarł swoją rękę o bluzę.

  Jezu, ile on spał? 

  Jakim cudem on w ogóle zasnął na podłodze?

  Czekaj, przecież chyba zemdlał.

  Westchnął bezgłośnie, przemykając swoje oczy. Chciał w tamtej chwili jedynie wyrównać swój oddech i bicie serca. Czuł się dziwnie, jakby ponownie umierał.

  Jednak jaka byłaby różnica, gdyby faktycznie zmarł? Praktycznie żadna.

  Choć to brzmiało wręcz absurdalnie. Przecież przez większość swojego istnienia, walczył o prawo bytu na mapie. Darł się, choć chciano wyciąć bezprawnie jego język. Bił się, choć miał złamane wszystkie możliwe kości. Szarpał, pluł, gryzł, ale nigdy się nie poddawał. Myślał wyłącznie o przetrwaniu na tym okropnym świecie, tylko po to, aby przynajmniej jedne polskie dziecko uśmiechnęło się na widok swojego żyjącego rodzica. Żeby w szkołach mogli uczyć się o jego pięknej historii i tak samo cudownego języka.

  Jednak teraz to wszystko utraciło nagle sens.

  Ponownie spojrzał na swoją dłoń pobrudzoną czerwienią. Ile razy widział podobny widok?

  Ten byłby już setny, a może nawet tysięczny.

  Przez jego głowę przeszła myśl, czy byłaby możliwość śmierci personifikacji. Przecież w pewnym stopniu był człowiekiem...

  Prawda?

  P r a w d a?

  Jednak szybko przekręcił głową i odrzucił te dziwne myśli. Za mało wódki, innej możliwości nie było. To było zbyt dziwne.

  Myśli samobójcze...

  Zaśmiał się głośno.

  On? I samobójstwo? Proszę was! Po tym całym gównie, jakim przeszedł, miał się po prostu zabić? Wypraszał to sobie!

  I z tą myślą, skierował się do salonu z ogromnym uśmiechem na ustach. Pomimo złego samopoczucia, dawał radę iść prosto, choć od czasu do czasu, podpierał się ściany. Z tego, co pamiętał, bo pamiętał nie wiele, jak dzień swojego zatracenia, powinien mieć bandaże w swojej torbie. Zawsze miał je przy sobie, obok broni, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś postanowił go zastrzelić.

  Nigdy nie odstawał z nią na krok.

  Bo proszę was!

  Kto normalny by czuł się bezpiecznie po tylu zdradach?

**********

  Japonia wszedł do łazienki, trzymając mocno przyciśnięty do klatki piersiowej blok białych kartek. W kieszeniach spodni trzymał czarny marker, który zawsze śmierdział na kilometr, jednak miał do niego zbyt wielki sentyment, aby się go pozbyć. Zamknął za sobą drzwi i powolnymi krokami podszedł do umywalki. Na jego wielkie, och tak bardzo wielkie szczęście miał większy luz od innych, więc miał możliwość chodzenia samemu do łazienki. Dziękował w duchu losowi, że jego szef nie był aż tak popieprzony i nie wysyłał ochroniarzy, którzy mają za zadanie jedynie sprawdzić, czy personifikacja faktycznie załatwia swoje potrzeby.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 31, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Moja Lustrzana Śmierć | APH | Polska × Nyo!Polska Where stories live. Discover now