14.

112 23 11
                                    

Wziąłem głęboki oddech i zapukałem w drzwi. Od razu otworzył mi je Brad. Zdziwiony zmierzył mnie wzrokiem.

- Coś się stało? - Spojrzał na mnie obojętnie. W jego oczach dało się jednak zauważyć smutek.

- Porozmawiajmy, proszę.

- Chyba nie mamy o czym. - Próbował zamknąć drzwi, jednak w ostatniej chwili przytrzymałem je nogą.

- Proszę cię Brad. Proszę, proszę, proszę. Jedna rozmowa. - Spojrzałem błagalnie.

Chłopak wyjrzał głową zza drzwi i rozejrzał się po okolicy, po czym skinął głową, żebym wszedł.

- Co chcesz ode mnie? - Ruszył do kuchni.

- Nie wrócisz tu już, prawda? - Spytałem cicho idąc za nim.

- Nie.

- Dlaczego Brad?

- Przecież dobrze wiesz. - Mruknął i nalał sobie do szklanki zimnej wody.

- Ale Brad...

- Nie Tristan. Nie potrzebuję żadnego współczucia. - Szepnął.

- Nie chodzi mi o żadne współczucie.

- Zamawiałem ten pieprzony bilet za moje ostatnie pieniądze, pokłóciłem się z rodzicami i zrujnowałem sobie ostatni rok nauki, tylko dlatego, że nie mogłem bez ciebie żyć. Ale widzę, że ty szybko się pozbierałeś. Wracam do Kanady. Może zapomnę, może nie. Szczerze, chuj mnie to teraz obchodzi.

- Bradley nie jedź. - W moich oczach zebrały się już łzy.

- Jestem tu dla ciebie. Skoro mnie już nie chcesz, nic mnie tu nie trzyma.

- Chcę cię. - Chwyciłem go za rękę.

- Zastanów się Tristan. Masz chłopaka, zapomniałeś?

- Ja go nawet nie kocham. - Szepnąłem przez łzy.

- To czemu z nim jesteś? Chciałeś się tylko pobawić? Szczerze mu współczuję.

- To nie tak. Myślałem, że na prawdę łączy nas coś więcej, ale potem, gdy spotkałem cię w parku, kompletnie poprzewracało mi się w głowie. Zaczęło wszystko wracać. - Zakryłem twarz dłońmi. - Ja na prawdę cię kocham. - Szepnąłem. - Nie zostawiaj mnie. - Zalałem się łzami. - Nigdy więcej.

- Tristan... - Westchnął.

- Więc nie chcesz tutaj zostać? Proszę, poczekaj.  Jeśli zostaniesz, obiecuję, że mogę się zmienić.

- Tristan? - Zdjął dłonie z mojej twarzy i starł łzy. - Mówisz prawdę?

- Tak Bradley. Nie zostawiaj mnie proszę. Zrobię wszystko, proszę. - Starałem się mu przyjrzeć, ale wszystko było rozmazane przez łzy.

- Nie płacz. - Szepnął.

- Zostań tu, mój kochany, czuję się jakbym stał tutaj całe wieki. Moje myśli szaleją, powiedz mi, że to czujesz, wiesz, że się nie poddam. Nie poddam się.

- Kocham cię. - Szepnął i mnie przytulił.

- Zostań proszę. Bo inaczej pojadę tam i będę się szwędał po całym Toronto, aż w końcu cię znajdę. Może potrwa to dzień, może tydzień, miesiąc, rok czy całe życie. Nie pozwolę na kolejną rozłąkę. Już nigdy. - Płakałem, a ku mojemu zdziwieniu, Brad nie uronił ani jednej łzy. Zawsze on był pierwszy do płaczu. - Ja z nim zerwę. Jeszcze dziś. Nawet jeśli już nie bedziesz chciał mnie znać. Nigdy nie przestane cię kochać, nigdy nie zapomnę o tobie, nigdy nie zastąpię cie nikim innym. - Trzęsłem się z płaczu.

- Tristan, spokojnie. - Położył dłoń na moim mokrym policzku i po chwili połączył nasze w usta w delikatnym pocałunku, na co wybuchłem jeszcze większym płaczem.

- Przepraszam. Przepraszam za wszystko. - Pociągnąłem nosem.

- To ja przepraszam, że cię tu zostawiłem. - Przytulił mnie mocno. - Drugi raz nie popełnię tego samego błędu.

- Wrócisz?

- Wrócę. - Szepnął. - Nie płacz już.

- Kocham cię. - Nie chciałem go wypuścić z objęć.

- Ja cię też. - Mruknął mi do ucha, na co aż przymknąłem oczy.

Muszę przyznać, kamień spadł mi z serca. Prawie spieprzyłem. Jeszcze jeden dzień i już nigdy w życiu nie zobaczyłbym Brada.

Starałem się wyrównać oddech, a łzom szczęścia pozwoliłem jeszcze spływać po moich policzkach. Mimowolnie moje usta szukały jakiejkolwiek części ciała Brada. Pocałunki dawały mi ukojenie. Zauważyłem, że szatyn się ode mnie odsuwa. Poczułem tą ogarniającą mnie pustkę. Podniosłem powieki. Chłopak stał przede mną z delikatnym uśmiechem na ustach. Patrzył mi głęboko w oczy, oblizał seksownie wargę i najzwyczajniej w świecie odwrócił i wyszedł z pomieszczenia.

Odetchnąłem głęboko. Wyjąłem z kieszeni chusteczki, w celu wytarcia swojej twarzy. Po kilku chwilach uspokoiłem się. Sprawdziłem godzinę. 18:52. Postanowiłem wysłać jedego smsa.

Do: Conny:
Jesteś najlepszym przyjacielem świata. Dziękuję!

Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.

Od: Conny:
??

Do: Conny:
Brad zostaje!!!

Od: Conny:
Jestem z ciebie dumny :) Już się bałem, że na prawdę jesteś taki zjebany

Taa, cały Connor.

- Braddy? - Zawołałem wchodząc do holu. - Ja się już będę zbierał.

- Co? Nie, czekaj. - Od razu pojawił się koło mnie. - Nie idź.

- Muszę. - Chwyciłem go za rękę. - Muszę iść z psem i jeszcze zerwać z Jamesem.

- Z Dobby mogę iść z tobą, a zerwiesz z nim później. To nie jest teraz ważne.

- Jesteś pewien?

- Tak. Chodźmy już. - Przeczesał palcami włosy.

- Jestem taki szczęśliwy. - Szepnąłem.

- Ja też. - Uśmiechnął się. - Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko skończy się na tym, że wrócę do Kanady.

- Przepraszam za wszystko. Żałuję tego. - Przytuliłem szatyna.

- Już dobrze. - Zataczał małe kółeczka na moich plecach. - Na szczęście.

- Ale ja byłem idiotą.

- Dalej jesteś. - Zaśmiał się szczerze.

Nie słyszałem jego śmiechu od dwóch lat. Szczerze... aż mnie ciarki przeszły.

- Ja... ugh... - Nie widziałem co powiedzieć. - Hmm, Dobby czeka. - Mruknąłem z uśmiechem i odwróciłem się w stronę drzwi.

- Czekaj. - Chwycił mnie za rękę uniemożliwiając jakichkolwiek ruch.

Przywarł do mnie wargami. W momencie ugięły mi się nogi. Położyłem jedną dłoń na dole jego pleców, drugą na policzku szatyna i zatopiłem się w jego ustach.

Teraz już wiem, że to są te usta, że to jest ten człowiek. Bóg stworzył nas jako jedność. Bez niego jestem wybrakowany, nie funkcjonuje w 100% dobrze.

Życie dało nam kolejną szansę, na prawdziwe szczęście.

I'm Here For You • TradleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz