Czarne pióro

198 11 0
                                    

Znajdowała się w środku lasu. Była przerażona, nie wiedziała skąd się tam wzięła. Daleko przed sobą usłyszała głośne wycie. Wilki...., przeleciało jej przez głowę. Szybko odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać. Słyszała odgłosy łap pędzących wprost na nią. Przerażona przedzierała się przez gęstwinę, czując jak smagnięcia gałęzi, ranią jej nogi. Wściekłe zwierzęta były coraz bliżej. Myślała, że to już koniec. Nagle wypadła na sporą polanę. Zauważyła kogoś stojącego w oddali, wyciągającego w jej stronę ręce. Z duszą na ramieniu, zaczęła podążać w jego stronę. Kiedy była dostatecznie blisko zauważyła kim była tajemnicza postać, a raczej... pomnik.
Pomnik we wzroście dorosłego mężczyzny, z poważną, ale młodą twarzą i... skrzydłami na plecach. Bez trudu go rozpoznała.
- Co ty tu robisz? - szepnęła i przez chwilę mu się przyglądała. Coś jej nie pasowało. Naraz z zamyślenia wyrwało ją donośne warczenie. Błyskawicznie się odwróciła i stanęła oko w oko z dziką bestią, która ani przez chwilę nie przypominała zwykłego wilka. Był przeogromny. Sięgał jej prawie do szyi. Przerażona wrzasnęła i skoczyła ku aniołowi.
- Gabrielu ratuj... - jednak jej głos okazał się tylko cichą chrypą.
Nagle jej ramię poczęło się dziwnie poruszać, a obraz zamazywać się. Nastała ciemność.

Z krzykiem usiadłam na łóżku. Byłam cała mokra, a przez ciało przechodziły mi dreszcze.
- To był tylko sen, spokojnie - usłyszałam szept w prawym uchu.
Jego głos podniósł mnie lekko na duchu, a po policzkach zaczęły spływać łzy.
- Ciii - uspokajał mnie chłopak, mocno przytulając.
- Co ci się śniło? - zapytał łagodnie, kiedy się wyciszyłam.
- Wilki... Ogromne wilki - pokręciłam głową - goniły mnie po lesie, a ja uciekałam. Nagle wypadłam na polankę, a tam zobaczyłam - chwila wahania - pomnik.
- Wiesz może co to był za pomnik?
- Nie.
James spojrzał na mnie, przenikliwym wzrokiem. Czułam, że wie, iż nie powiedziałam mu całej prawdy.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Rosie... ile masz lat?
- Aktualnie szesnaście, ale za parę miesięcy, będę miała siedemnaście.
- Masz urodziny dwudziestego listopada? - szepnął.
- Tak - uśmiechnęłam się blado - skąd wiesz?
- Przeczucie - przez jego twarz przemknął ... strach?
- Chcę wracać do domu.
James kiwnął głową, wychodząc rzucił przez ramię:
- Będę czekać na dole. Tylko nie guzdraj się za długo.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, po raz ostatni przejechałam dłonią po delikatnej pościeli i poszłam do łazienki, ochlapać twarz wodą.

- Jestem! - zawołałam.
Na dźwięk mojego głosu, aż podskoczył. Zmarszczyłam brwi.
- Przepraszam - mruknęłam - nad czym się tak zamyśliłeś?
Pokręcił głową.
- Nad niczym i nad wszystkim - lekko się uśmiechnął - zaczekaj tu.
Po chwili wrócił, prowadząc obok siebie, sporych rozmiarów, sportowy motor.
Zaskoczona wzięłam od chłopaka biały kask, który szybko umieściłam na swoim miejscu.
Zajęłam miejsce tuż za nim, chwytając go mocno w pasie. Po chwili ruszyliśmy.
Po raz pierwszy, jechałam motorem, z tak dużą prędkością. Nieraz miałam ochotę zapiszczeć z radochy, jednak starałam się od tego powstrzymywać. Kiedy dojechaliśmy pod dom, już świtało.
- Dziękuję - powiedziałam, ściągając z głowy kask i podając go Jamesowi.
- Nie masz za co dziękować. Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział z uśmiechem - Myślę, że możesz go zatrzymać. Będzie ci jeszcze potrzebny
- Słucham? - uniosłam brew ze zdziwienia.
- Tak się składa, że będziemy chodzić razem do klasy - zaśmiał się James - A wątpię by ci się uśmiechało chodzić do miasteczka na nogach.
- Jeżeli mnie przyjmiesz pod swoje skrzydła to czemu nie - udałam powagę.
- Skrzydła? - zmarszczył brwi.
- No tak się mówi - roześmiałam się, szturchając go w ramię.
- Ah, no tak.
- Niestety muszę już iść. Do zobaczenia - lekko pomachałam mu ręką i poszłam.
- Do zobaczenia! - krzyknął za mną.

- Nonna? - zapytałam, wchodząc do salonu.
Było już samo południe.
- Tak kochanie?
- Widziałaś gdzieś dziadka?
- Z kimś rozmawia przez telefon - odpowiedziała spokojnym głosem - czegoś potrzebujesz?
- Tak. Znaczy nie. Tak się zastanawiałam gdzie się podziewa, bo na obiedzie też go nie było.
- Załatwia swoje sprawy i powiedział, że nie ma czasu na jedzenie.
- Mhmm - mruknęłam bez przekonania.
- Co się dzieje kotku? Chcesz porozmawiać? - zapytała babcia, jednocześnie wskazując na miejsce obok siebie.
Po chwili krótkiego wahania, podeszłam do niej i usiadłam. Chciałam coś powiedzieć, ale zamiast tego wybuchłam niekontrolowanym, płaczem.
- Słoneczko, co się stało? - uniosła się, lekko wystraszona kobieta.
- Bo, bo... - jednak nie zdążyłam dokończyć, ponieważ do salonu wszedł dziadek wołając:
- Rosie, przynieś mi soku! Padam z nóg.
- Ryszardzie - warknęła pani Smith.
- Nic się nie stało babciu - powiedziałam, wstając.
Otarłam łzy wierzchem dłoni i wyszłam z pomieszczenia.
Kroki skierowałam do swojego pokoju.
Zza drzwi dobiegło mnie delikatne pukanie.
Wytarłam łzy koszulką.
- Proszę.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanął pan Smith.
- Rose, co się dzieje? - zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Jednak nie odpowiedziałam. Całkowicie nie miałam na to ochoty. Odwróciłam głowę w stronę okna, obserwując latające jaskółki.
- Rose?
- Jak możesz - wyszeptałam - jak możesz zrobić coś takiego, mimo iż wiesz jak bardzo mnie to zrani.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Oh już nie udawaj. Dobrze wiem o twoich planach.
- A więc oświeć mnie. - dziadek założył ręce na piersiach.
- Słyszałam jak rozmawiałeś z obcym facetem. Jak obiecałeś mu sprzedaż koni. - odwróciłam głowę, patrząc mu prosto w oczy - I o Aramisie.
Jednak pan Ryszard tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej spowodowało u mnie spadek cukru.
- Aż tak to śmieszne, tak? - warknęłam.
- Nie wiem skąd wiesz o rozmowie z panem Rodrigo Pessoą, ale wiedz, że nie sprzedaję mu koni.
- Ten Rodrigo? - aż zachłysnęłam się powietrzem.
- Tak - uśmiechnął się, siadając obok.
- Ale... jak nie o sprzedaż wam chodziło, to o co?
- Pan Pessoa słyszał o naszej stadninie, jak ludzie chwalili nasze konie i postanowił je .... trenować.
- Nie wierzę! - wykrzyknęłam rozanielona - Rodrigo Pessoa, wielokrotny mistrz świata, chce trenować nasze konie i na nich startować?!
- Dokładnie tak. Dzięki niemu będziemy mieli również więcej pieniędzy na utrzymanie koni i stadniny.
Zwiesiłam głowę.
- Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać.
- Nic się nie stało. Sam na twoim miejscu nie zachowałbym się lepiej. Teraz muszę iść pomóc babci, pielić w ogródku - powiedział, zmierzwił mi włosy i wyszedł z pokoju.
Rzuciłam się na łóżko czując, jak radość rozrywa mnie od środka. W głębi duszy przyznałam, że ten dzień jednak należy do udanych. Z szerokim uśmiechem na twarzy zeszłam na dół.

Las. Ciemny las. Wokół coraz więcej drzew. Skarżących się drzew. Nie wie w którą stronę ma iść. Wszędzie jest mroczno. Strasznie. Nagle pojawiają się niebieskie ogniki. Są takie jasne. Piękne. Tworzą ścieżkę. Zaufać im? Sama nie wie. Daleko w tyle słyszy trzaski gałęzi. Trzaski, które nic dobrego nie wróżą. Postanawia zaryzykować. Rusza w stronę błękitnych ogników. Im dalej idzie, tym wyraźniej słyszy szepty. Szepty, nie miłe dla człowieka. Szepty, które budzą grozę. Zaczyna biec. Potyka się o korzenie, rani nogi. Ale to nic. Chce uciec. Jak najdalej. Boi się. Boi się lasu. Drzew. Cieni.
Naraz w oddali pojawia się światło. Światło, które daje nadzieję. Nadzieję na powrót do domu. Nadzieję na wolność. Nadzieję na życie. Przechodzi przez ostatnie, rzadziej rosnące drzewa. Znowu to samo. Ta sama polana. Ten sam pomnik. Ale nie. Chwileczkę. Czy on właśnie się poruszył?
Gabriel patrzył wprost na nią. Wyciągnął w jej stronę rękę. Rękę, która przypominała zwykłą, prawdziwą dłoń.
Speszona stoi nieruchomo. Jednak do rzeczywistości powraca. Powraca, kiedy słyszy coraz bliższe kroki. Ciężkie kroki.
Wystraszona rusza w stronę anioła. Anioła, który daje jej nadzieję. Anioła, który może jej pomóc. Jednak kiedy jest już dostatecznie blisko, On robi coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Pada na kolana. Tak. Kłania się. Ale dlaczego? Czy to na pewno do niej?
Raczej tak. Rozgląda się wokół. Nikogo innego nie widzi.
Stoi wystraszona jak i zszokowana. Nie wie co ma czynić. Po chwili Gabriel wstaje. Coś do niej mówi. Jednak słowa, które wypowiada, nie są zrozumiałe.
Podchodzi do niej. Podchodzi z wielką gracją jak i wdziękiem. Chwyta ją za ramiona i odwraca w stronę, z której przyszła. Widok, który widzi, zapiera jej dech w piersiach.
Na polanę wychodzi mnóstwo niezwykłych wilków. Różnej maści, jak i wielkości. Za nimi podążają ludzie. Dziwnie ubrani, niezwykle piękni, ale ludzie. Ludzie, którzy poruszają się z wielką gracją. Jak Gabriel. Większość z nich trzyma pochodnie. Wchodzą i ustawiają się w pół okręgu. Klękają i zaczynają śpiewać. Śpiewać pieśni, których nie rozumie, ani nie zna.
Anioł zakłada na jej głowę wianek. Wianek zrobiony z róż. Niezwykłych róż. Do jej prawej ręki wsuwa czarne pióro. Zaś do lewej, ogromny wilczy kieł.
- Zrób z nich dobry użytek - szepcze.
- Jaki użytek? Ja, ja nie rozumiem...
- Dowiesz się w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie.
Obraz zaczynął się rozmazywać. W oddali słychać ludzkie krzyki. Krzyki, których zlękną się najodważniejsi. Słyszy głośne wycie. Warczenie. Jęki. Lecz po chwili, zaczyna się to wszystko uspokajać. Nie widać, ani nie słychać już nic.

"Musisz wybrać drogę. Drogę, która cię poprowadzi". Cichy szept budzi mnie z niespokojnego snu.
Zaspana usiadłam na łóżku i rozglądnęłam się wokół. Cały pokój tonął w mroku, jedynie księżyc przebijał się przez otwarte okno, a jego światło padało wprost na moje biurko.
Wzruszyłam ramionami i położyłam się ponownie. Na nowo sen, zaczął przejmować nade mną kontrolę, lecz niespodziewanie usiadłam na łóżku.
Coś było nie tak.
Spojrzałam na otwarte okno.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam bym je otwierała.
Zebrałam się w sobie, wstałam i ostrożnie podeszłam do okna. Na parapecie leżała, niewielkiej wielkości, biała kartka, którą przykrywało czarne pióro. Wzięłam znaleziska do ręki i przeczytałam krótki tekst.

W swoim czasie

Czy ktoś sobie stroi ze mnie żarty?
Wychyliłam się przez okno, jednak nikogo nie było widać.
Rzuciłam kartkę na łóżko i z piórem w ręce, poszłam do biurka.
Szybko odpaliłam komputer.
Miałam jasny cel.
Znaleźć informacje, które pomogą mi zidentyfikować duże, czarne pióro.
Po piętnastu minutach poszukiwań, wreszcie na coś się natknęłam.
- Kiedy Bóg wypędził z raju Adama i Ewę, kazał aniołom pilnować wrót, by żaden człowiek, nigdy już do niego nie wszedł. - czytałam na głos - Jednak owe anioły były wyjątkowe. Stworzone wyłącznie do pilnowania ludzi i bram raju. Miały czarne skrzydła. Większość z nich była ciemnowłosa z jasnymi, błękitnymi oczami. Po pewnym czasie było ich na tyle dużo, że większość z nich opuściła raj i zeszła do ludzi, gdzie kobiety rodziły ich dzieci. Rozzłoszczony Bóg postanowił się na nich zemścić. Żywcem, kazał ich obedrzeć ze skrzydeł i wypędzić na ziemię, gdzie mieli cierpieć męki okrutne razem z ludźmi.
Opis przypominał mi Jamesa, ale ileż to facetow jest niebieskookich z brązowymi włosami? Oparłam delikatnie głowę o oparcie krzesła.
- Muszę z nim jutro poważnie porozmawiać - powiedziałam do siebie.

Córka MitówWhere stories live. Discover now