2/3

1.7K 284 61
                                    

      Riverhorn było podzielone na pół przez szeroko rozlaną rzekę Glis. Na obu jej brzegach, tuż za murami miejskimi, znajdowały się przystanie, gdzie za drobną opłatą można było szybko dostać się z jednej dzielnicy do drugiej. Przewoźnicy zwani trampami spełniali ważną funkcję dla lokalnej społeczności, ale nie cieszyli się zbyt dobrą opinią. Rekrutowali się zazwyczaj z takich, którzy nie mieli co ze sobą zrobić, a którym nierzadko ciążyła na sumieniu ta czy inna zbrodnia. Z reguły nie wylewali za kołnierz i nie posiadali własnych domów, śpiąc po prostu na brzegu rzeki albo na swoich łodziach. Mówiło się też, że nie wahali się okradać i szantażować klientów, a postawieni w skrajnej sytuacji mogli nawet wbić komuś nóż w plecy i utopić ciało w Glisie. Na tej rzece to oni byli panami, ale szczęśliwie ich władza kończyła się, gdy tylko stawiali stopę na brzegu.
      Jednym z trampów był Brix. Mówili na niego Odmieniec, bo swoim dosyć schludnym wyglądem i względnie spokojnym zachowaniem zdecydowanie nie przystawał do reszty glisowej braci. Pojawił się w Riverhorn niemal rok wcześniej i dla wszystkich był wielką zagadką. Nie wspomniał skąd pochodzi (raz, po pijaku napomknął tylko o górach na północy), kim właściwie jest ani jak tu dotarł. Wiedziano o nim tylko tyle, że cały jego majątek stanowiło to, co miał na grzbiecie i że nie ma żadnej rodziny. Mając wybór pomiędzy żebraniem, kłusownictwem (za które niechybnie spotkałby go stryczek) i pracą jako przewoźnik, zdecydowanie wybrał to ostatnie, zatrudniając się do pomocy u pierwszego lepszego trampa.
      Brix dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Ludzie, mając wybór, chętnie korzystali z jego usług, bo raczej nie próbował okradać swoich klientów, nigdy nikomu nie groził i nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Po prostu milczał, podczas rejsu skupiając się na rzece, a to co usłyszał, zachowywał dla siebie. Próbując jednak żyć dobrze ze wszystkimi, tak naprawdę nie wpasował się nigdzie. Z racji pełnionego zawodu nie miał szans na zyskanie sobie szacunku w mieście i znalezienie lepszej pracy, a z drugiej strony na tyle różnił się od pozostałych trampów, że nie uznawali go za jednego ze swoich. Żyjąc samotnie, Brix sprawiał wrażenie, jakby tylko czekał na okazję, by wynieść się stąd jak najdalej. Być może taki też miał plan: zarobić i zwiać, chociażby na wypożyczonej łódce. W gruncie rzeczy nic go nie trzymało w Riverhorn.
      A przynajmniej dopóki nie pojawiła się Vera.
      Dziewczyna kręcąc się po mieście i jego okolicach siłą rzeczy musiała w końcu zaplątać się na przystań. Wiedziała oczywiście, że to nie jest bezpieczne miejsce, ale nie czuła strachu. Była pewna, że sobie poradzi i w nosie miała, co powiedzą ludzie, których znała ledwie od kilku dni. Poza tym bardzo chciała kogoś znaleźć i to bez względu na koszta. Szukała mężczyzny, którego widziała tylko raz, w dodatku przelotnie, ale którego twarz zapisała jej się w pamięci jak wypalona. Musiała go odnaleźć.
      Któregoś ciepłego, pogodnego dnia – po jakimś tygodniu od przyjazdu do Riverhorn – Vera wybrała się więc na przystań. Nucąc coś pod nosem szła tuż przy brzegu rzeki, udając, że spaceruje tak po prostu, bez celu. W rzeczywistości rozglądała się bardzo uważnie, porównując twarze i snując w głowie własne plany. Nie przejmowała się gwiżdżącymi na nią trampami, a tym, którzy odważyli się do niej zagadywać, odpowiadała grzecznie, choć krótko. W pewnej chwili spojrzała w bok, na rzekę, i przystanęła.
      – Tu jesteś! – szepnęła do siebie.
      Z uśmiechem patrzyła, jak Brix przybił do brzegu i ustawił się tak, by pasażerowie mogli swobodnie wysiąść. Gdy łódź była pusta, zacumował ją, wyskoczył na ląd i dopiero wtedy dostrzegł stojącą na brzegu Verę. Znieruchomiał, niezbyt elegancko rozdziawiając usta – ale też nikt nie oczekiwał od niego elegancji. Był przecież tylko prostym trampem. Głupkiem i złoczyńcą. Nic nie znaczył.
      A jednak wiedział, kim jest Vera. Tamtego dnia był w mieście, by opłacić podatek cechowy i akurat zdołał zobaczyć przyjazd nowego skryby. Widział jego samego, widział jego żonę, widział liczne pakunki i tobołki i siedzącą pomiędzy nimi dziewczynę. Najpiękniejszą, jaką w życiu zobaczył, jedną z tych, które potrafiły złamać serce jednym spojrzeniem. Choć brzmiało to niedorzecznie, Brix był pewien, że przez jedną krótką chwilę Vera spojrzała wprost na niego i obdarzyła go lekkim uśmiechem, zupełnie jakby był jej starym znajomym. Powtarzał sobie, że jest głupi i wmawia sobie niestworzone rzeczy, ale nie potrafił przestać. Od tamtej chwili niemal co noc o niej śnił, chociaż wiedział, że nie mają szans zamienić nawet dwóch zdań. Z pewnością dostałby w pysk od najbliżej stojącego mężczyzny i to jeszcze zanim zdążyłby się przedstawić. Był prostym trampem, a ona panienką z dobrego domu, córką skryby i najpiękniejszą dziewczyną w mieście. Brix zdawał sobie sprawę, jaka przepaść ich dzieli, dlatego gdy zobaczył ją na brzegu Glisu, stał nieruchomo, nie wierząc w to, co widzi. Milczał nawet wtedy, gdy dziewczyna powoli do niego podeszła i przywitała się jak z równym sobie, obdarzając go znowu tym uśmiechem, od którego miękły mu kolana. Nie przypuszczał nawet, że przyszła na przystań właśnie dla niego i że wkrótce zawrze z nią bliższą znajomość.
      Co więcej, nikt, poza samą Verą nie wiedział, że przyjechała do Riverhorn tylko z jego powodu.

* * * * *

       W ciągu kolejnych tygodni córka skryby i młody tramp spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Ich ciepła znajomość szybko przerodziła się w przyjaźń, a mniej więcej po miesiącu zaczęła nabierać jeszcze cieplejszych barw. Młodzi uwielbiali swoje towarzystwo. Po przełamaniu pierwszych lodów okazało się, że mają ze sobą wiele wspólnego. Nie zgadzali się właściwie w jednej kwestii – miejsc spotkań. Vera nie mogła pojąć, dlaczego jej przyjaciel nie miał zamiaru zbliżać się do miasta.
      – Naprawdę musimy się chować po lasach? – spytała kiedyś. – Nie zrozum mnie źle, uwielbiam las, a tu jest tak pięknie! Ale przecież w mieście też jest wiele miejsc do których możemy pójść. Ciekawszych, bezpieczniejszych... bardziej wygodnych.
      Brix westchnął i nieśmiało pogładził jej dłoń. Chociaż pozwalała mu na takie gesty, wciąż bał się jej dotykać.
      – Nie rozumiesz – powiedział, patrząc gdzieś w bok. – Wiesz, kim jestem. Wiesz, co się mówi o takich jak ja. Ludzie cię znienawidzą, jak zobaczą, że ze mną przestajesz. Nie chcę zniszczyć ci opinii.
      – Spójrz na mnie.
      Zaskoczony młodzieniec uniósł głowę.
      – Gdybym miała stracić opinię przez to, że z tobą jestem, to by znaczyło, że wcześniej nic nie była warta – powiedziała Vera poważnie. Zaraz po tym uśmiechnęła się i dodała: – Poza tym, mam gdzieś co myślą inni. Ty jesteś dla mnie ważniejszy.
      Po tych słowach pocałowała go delikatnie. Brix zesztywniał. Nie wierzył, że to stało się naprawdę. Był zakochany w Verze po same uszy, ale nigdy nawet nie pomyślał o tym, by prosić o coś więcej, niż otrzymał do tej pory. Zwykle panował nad sobą, by nie naprzykrzać się przyjaciółce ze swoimi śmiesznymi uczuciami, ale w tamtej chwili całkowicie stracił kontrolę. Zanim zrozumiał, co się dzieje, już trzymał Verę w ramionach, szepcząc czułe wyznania miłości pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim. Gdy przerwał, by złapać oddech i usłyszał zapewnienia o wzajemności, miał ochotę zapłakać ze szczęścia.
       Od tamtego dnia para widywała się niemal codziennie, choć wciąż w sekrecie. Zwykle spotykali się nad brzegiem Glisu i szli na spacer do lasu. Mieli swoje ulubione miejsca – nad jeziorem, na polanie, gdzie latem miały rosnąć poziomki, przy niewielkim wodospadzie. Czasami też chyłkiem przemykali się do przedmieść drugiej części miasta, gdzie nie było rzeczy zbyt szokujących. Vera była zachwycona tymi wypadami i wcale nie odczuwała dyskomfortu. Kiedyś powiedziała nawet głośno, że to jedyne miejsce w całym Riverhorn, gdzie aktorzy są tylko na scenie, a nie na ulicach. Ten komentarz serdecznie rozbawił wszystkich, którzy to słyszeli. Od tej chwili córka skryby i jej wybranek byli uważani za swoich. Niezwykła para razem z dziwkami, żebrakami, drobnymi przestępcami i koczownikami – słowem: z barwnym marginesem społeczności Riverhorn – oglądali występy przyjezdnych sztukmistrzów i kuglarzy, muzyków i trup teatralnych, doskonale się przy tym bawiąc.
      Pewnego majowego popołudnia, podczas spaceru Vera oznajmiła radośnie:
      – Zapomniałam ci powiedzieć, kochany! Moi rodzice cię pozdrawiają.
      Brix stanął jak wryty.
      – Powiedziałaś... o mnie? – wyjąkał. – I nie mają nic przeciwko?
      – Nie. Przecież to ja cię wybrałam!
      Młodzieniec poczuł się nagle nieswojo. Miał wrażenie, że w oczach ukochanej zamigotał jakiś obcy blask. W jednej chwili przypomniała mu się dziwna rozmowa, którą odbył z jednym ze starych trampów ledwie kilka dni wcześniej. Mężczyzna obserwował go przez jakiś czas, jakby się wahał czy coś powiedzieć, ale gdy napotkał pytające spojrzenie Brixa, przełamał się.
      – Uważaj na tą swoją pannę. Jest śliczna jak kwiatuszek, ale ma coś niedobrego w oczach.
      – Jeszcze słowo na jej temat, a dostaniesz po gębie, zasrańcu! I to tak, że zatrzymasz się na dnie Glisu.
      – Już, już, nie nadymaj się tak. – Starszy mężczyzna uniósł dłonie, jakby ustępując, co samo w sobie było zastanawiające. Zwykle takie spory kończyły się bójkami. – Nie powiem na nią złego słowa, ale... Wiem, com widział. Jak tylko się odwracasz, to ona ma coś takiego w oczach... jak jakaś drapieżna zwierzyna. Wszyscy widzieliśmy, tylko nikt gadać nie chce. Ja też nie będę, bo cóż mnie to obchodzi, a o takich dzieweczkach się nie plotkuje. Tylko uważaj na siebie.
      Wtedy Brix faktycznie przyłożył starcowi, ale nie tak mocno, jak planował. Właściwie sam nie wiedział dlaczego, skoro zasłyszana rada mocno podziałała mu na nerwy.
      Ale teraz, w lesie, gdy sam w końcu dostrzegł ten dziwny błysk, zaczął się zastanawiać, czy w słowach starego trampa nie było przypadkiem prawdy.
      Vera musiała zauważyć, że coś jest nie tak. Ujęła twarz ukochanego w dłonie i spojrzała na niego z troską.
      – Najmilszy, co się stało? Nie ufasz mi?
      – Nie, kochana – odparł Brix, tonąc w jej hipnotyzujących oczach. – Nigdy nie przestanę ci ufać.

*  *  *  *  * 

Vera ✔Onde histórias criam vida. Descubra agora