★19★

277 61 4
                                    

U Miny światło wciąż się pali. Zmuszam się, żeby poczekać na chodniku, aż noga przestanie mnie boleć i upewnię się, że teren jest czysty. Lampy zewnętrzne są nadal włączone, ale zacieniają tyle samo ogrodu, co oświetlają.

Widzę w oknie, że coś się rusza. Stoję nieruchomo.

Moim oczom ukazuje się szczupła postać krótkowłosej Miny. Obejmuje się, przystanąć przy szybie. Jej sylwetka kiwa się w przód i w tył, jakby ssukała czegoś w ogrodzie. Po kilku minutach opuszcza ręce i odchodzi od okna.

To moja szansa.

Przebiegam przez podwórko i zatrzymuję się pod krzakiem. Pomiędzy drzewem a oknem jest strumień światła, w które muszę wejść, ale liczę na to, że nikt nie patrzy w tej chwili.

Zaglądam ukradkiem w okno, jak poprzednio, z sercem w gardle. Mina chodzi po pokoju. Nadal ma na sobie różową piżamę, ale narzuciła na nią dużą bluzę z logiem mojej drużyny piłkarskiej. Kiedyś tez taką miałam. Przystaje, tyłem. Nie wiem, co robi, ale kiedy lekko się odwraca, widzę, że obgryza paznokcie. Zawsze to robi, kiedy jest zdenerwowana. Obserwuję pokój wokół niej - dziwnie podobny do tego, który znałam... a jednak inny. Nie ma aż takiego bałaganu, żeby powiedzieć, że to chlew, bo widać dużo część podłogi, ale biurko i komoda są zawalone, więc do porządku mu daleko. Nadal ma na ścianach zdjęcia i cytaty, ale inne. Bardziej wyszukane, więcej jest ludzi, mniej zdjęć przedmiotów czy miejsc. Nad łóżkiem wisi nasze zdjęcie z balu walentynkowego.

Odwraca się, idze w moją stronę i wygląda przez okno.

Nasze spojrzenia się spotykają.

Widzę, że jej ciało sztywnieje, ale tym razem przełyka ślinę i nie krzyczy.

Czuję, że powinnam ją jakoś uspokoić, dać jej znać, że to tylko ja, że wszystko jest w porządku, aż nagle sobie przypominam. Pukam lekko w szybę: 4-2-3.

Powoli się rozluźnia, ale stoi po drugiej stronie pokoju. Popycham okno, które tym razem ustępuje. Jej duże, piękne, ciemne oczy robią się trochę większe, ale wciąż się nie rusza ani nie krzyczy.

W podmurówce domu jest szczelina na tyle duża, że zawsze mogłam w nią wsadzić stopę. Przyglądam się Mine uważnie i wsuwam czubek buta w szparę, podciągając się do parapetu. W jej pokoju zaraz pod oknem jest ławka, ale nie mam odwagi wejść dalej, bo może znów będę musiała zwiewać.

Siadam okrakiem w oknie i patrzę na nią. Przez ostatnie dwa miesiące robiłam wszystko, żeby zachować ja w pamięci, a jednak zapomniałam, jaka jest piękna. Nawet w starej bluzie, rozczochrana, z czerwonymi oczami. Powstrzymuję się z całych sił, żeby nie przebiec przez pokój i nie porwać jej w ramiona.

Warga jej drży. Nie rusza się, ale oczy jej błyszczą. Obejmuje się w pasie jedną ręką, a drugą unosi do ust.

Uświadamiam sobie, że jest w gorszej sytuacji. Ja wiem, że żadna z nad nie jest duchem, zombi ani niczym takim, ona - nie.

Wyciągam do niej ręce.

- To ja - szepczę. - Wszystko w porządku.

Bierze płytki oddech. Jakaś bariera pęka. Mina idzie przez pomieszczenie z wyciągniętymi rękami. Jej ciało pcha ją do przodu. Zatrzymuje się nagle, tuż przede mną, a ja się nie ruszam ani nie oddycham. Na jej twarzy nie ma niepewności, jest tylko niepokój. Powoli wyciąga rękę i dotyka mojego policzka. Krzywi się, kiedy nasza skóra się styka. Ostrożnie przesuwa opuszki palców po moim nosie, a drugą przykłada do policzka. Wpatruję się w nią, oceniając jej wahanie. Jej palce błądzą po mojej twarzy, zanurzają się we włosach, jakby sprawdzały, czy są prawdziwe. Powstrzymuję śmiech. I płacz. W końcu, jakby opuściła ją siła, opada na ławkę pod oknem. Patrzy na mnie.

- To ty - mówi.

Przyciągam ją do siebie, a ona chwyta mnie za ręce, za ramiona, jakby nie chciała czekać. Nasze wargi się łączą, niecierpliwie i łapczywie. Jej usta są ciepłe i miękkie, takie, jak pamiętam, a zapach obezwładniający, jak pierwszy dzień wiosny. Głaszcze mój kark, przyprawiając mnie o dreszcz, tak jak kiedyś. Zanurzam palce w jej krótkich włosach. Są tak samo zmysłowe jak wtedy, kiedy byly długie. Przesuwam dłoń do jej nadgarstka, odnajduję skórę - jest taka ciepła i gładka, że mam ochotę się do niej przytulić. Całujemy się, jakbyśmy chciały się zjeść nawzajem, to najbardziej elektryzujące doznanie w całym moim życiu.

Przerywamy, żeby złapać oddech, ale przytulamy się tak mocno, że właściwie jesteśmy jednym ciałem. Pocałunkami rysuję szlak wzdłuż jej brwi, a ona wzdych, jak zawsze. Kładzie mi głowę na ramieniu, a ja zamykam oczy i chłonę tę chwilę, żeby trwała wiecznie. Obejmuje mnie mocno, ale nagle zamiera. Czuję bicie jej serca.
W jednej chwili zaczyna drżeć.

Cofam się na tyle, że widzę, jak płacze.

- O, nie... - Wycieram jej policzek kciukiem. - Nic się nie stało.

Wydaje z siebie zduszony szloch i kręci głową.

- Tak mi przykro.

Całuję jej powieki, czuję smak łez.

Wyrywa jej się głośny jęk. Ukrywa twars w mojej piersi.

Ktoś puka do drzwi.

- Mina? Wszystko w porządku? Otwórz.

Siedzi sztywno, z szeroko otwartymi oczami i patrzy na mnie tak, jakbym była duchem.

- Tata.

- Nie szkodzi. - Odwracam się w oknie. - Zniknę.

- Nie! - Z wysiłkiem ścisz swój głos. - Nie odchodź, nie zostawiaj mnie znowu.

Ocieram samotna łzę z jej policzka.

Oczy ma szeroko otwarte, przerażone.

- Mina, jeżeli natychmiast nie otworzysz...

Ujmuje jej twarz w dłonie i przyciskam wargi do jej warg.

- Wrócę, obiecuję.

★★

Z naprzeciwka obserwuję, jak tata Miny patroluje dom. Na pewno jej nie uwierzył, że nic się nie stało, kiedy zobaczył jej zapłakaną twarz. Po chwili światło w jej pokoju gaśnie, a ja się domyślam, że obie musimy się zdać na czekanie.

Co to jest: jutro, po dwóch miesiącach: nigdy?

Na rogu panuje spokój, kiedy wracam przez zielone światło - najbardziej magiczną, cudowną, dziwną rzeczy na świecie. Rozglądam się uważnie, żeby się upewnić, gdzie jestem. Mój wzrok oada na tablicę pamiątkową i ogarnia mnie to uczucie. Zrywam zdjęcie o zachodzie słońca i patrzę na nie. Ręce mi drżą, ale kiedy dotykam twarzy Miny na zdjęciu, pustka nie znika. Te zdjęcia, każdego dnia, przez dwa miesiące, przypominały mi o tym, że nigdy więcej jej nie zobaczę, ale teraz zamykam oczy i uoajam się jej zapachm, który pozostał na mojej skórze.

Zrywam kolejne zdjęcie, potem jeden z liścików, i nie mogę przestać. Czerwone i białe wstążki plączą mi się między palcami. Pociągam je ze śmiechu. Na ziemię spada miś, a ja się głośno śmieję. Nie mogę się powstrzymać. Żadna z tych rzeczy nie ma już dla mnie znaczenia. Kiedy kończę, słup jest zupełnie nagi, jak ten sprzed wypadku. Rozpiera mnie nieznajoma radość. Na chodniku leży stos kartek z sentymentalnymi bzdurami, razem ze zwiędłymi kwiatkami i zniczami. Zgarniam je wszystkie i sprawdzam, czy nie umknął mi choćby kawałeczek tych fałszywych wyznań. Z szerokim uśmiechem niisę je przez ulicę do kosza na smieci przy autobusowej wiacie.

Zdjęcia wsadzam pod oachę, zachowując je dla siebie. Strasznie mnie dołowały, jakby była na nich uwięziona na zawsze beze mnie, i zapomniałam, jak wyglada naprawdę. Myślałam, że tylko dzięki nim mogę znów na nią patrzeć. Odchylam głowę i spoglądam w zimne rozgwieżdżone niebo. Zastanawiam się komu, czemu, powinnam dziękować. A później się zastanawiam, czy dziękowałabym właściwemu niebu.

Momo×Sana ✖ Because Of YouWhere stories live. Discover now