Dzbanek malin

67 10 9
                                    

  Moje ciało uderzyło w ziemię. Upadek nie był bolesny, ale czułem jak żółć podchodzi mi do gardła. Zdążyłem odczołgać się w krzaki i zwymiotowałem. Za sobą usłyszałem cmoknięcie.

-Wybacz. Zapomniałem wspomnieć o małych skutkach ubocznych. Każdy odczuwa podróż inaczej. Za pierwszym razem i kilkoma kolejnymi możesz odczuwać delikatne zawroty głowy, mdłości, uczucie niestabilności, spadania, silnego niepokoju, zdezorientowania, ból w kościach, ból mięśni etc., etc. Nie martw się, po jakimś czasie przejdzie, a po kilku podróżach wprawisz się na tyle, że pozbędziesz się skutków ubocznych.

Spojrzałem w górę na twarz Rosjanina, który się uśmiechał. Czy on na pewno był człowiekiem? Twarz miał ludzką, ale to... to coś, co wyglądało jak zegarek...

Postanowiłem przeczekać zawroty głowy i rozejrzałem się. Niewątpliwie nie było to moje podwórze, a już na pewno nie mój dom. Byliśmy na wzgórzu, na skraju lasu.

Z tego miejsca miałem świetny widok na zamek w dolinie. W dole rysowały się potężne wieże i mury obronne. Wielka budowla była otoczona fosą. Na szczytach wież łopotały smagane wiatrem chorągwie z herbem rodowym.

Do kogo należał? Kto mieszkał w zamku? Nie przypomniałem sobie, bym wcześniej go widział. Z listy miejsc, w których mogliśmy być, skreśliłem Berlin. Wokół zamku znajdowała się wioska. Ludzie wielkości mrówek biegali, załatwiając swoje sprawunki. Drewniane chaty stały często ściśnięte obok siebie. Na środku wioski albo i może miasteczka był rynek. Odwróciłem się w stronę Raskolnikowa, czując się na tyle dobrze, żeby zasypać go pytaniami.

-Kim - wychrypiałem. - Kim ty jesteś? Co to za miejsce? Gdzie mnie zaciągnąłeś? Co to za ustrojstwo? Jak się tu znaleźliśmy? Skąd ty jesteś? Jakie siły tobą kierują? Co chcesz ze mną zrobić? Jak wrócimy do domu?

Zatrzymałem na chwilę moją tyradę, by zaczerpnąć tchu. Raskolnikow wykorzystał to, żeby zacząć wyjaśnienia.

-Prr, spokojnie. Nie wszystko naraz. Wiem, że to dla Ciebie duży szok, ale pozwól, że Ci wszystko na spokojnie wyjaśnię. Zacznijmy więc od pytania, co to za miejsce. Hm, ustawiłem losowe miejsce, więc na to pytanie mogą nam odpowiedzieć jedynie mieszkańcy. Jeśli chodzi o czas, są to średnie wieki. Nie będę mącił twojego umysłu datami. Działanie zegarka już Ci wyjaśniłem. A co do mojej tożsamości również ją Tobie wyjawiłem. Riodon Romanowicz Raskolnikow, jakbyś zapomniał. Sił nieczystych we mnie nie znajdziesz, przyjacielu. Chociaż mojego serca nie można określić mianem białego. - Uśmiechnął się smutno. - Na opowiedzenie mojej historii przyjdzie jeszcze czas. A teraz udajmy się w dół, do wioski. Możesz iść ze mną albo siedzieć tutaj, w nieznamym miejscu i nieznanym czasie, całkiem sam.

Miał rację. Nie miałem dużego wyboru. Udałem się z nim, chcąc zbadać nowe miejsce i dowiedzieć się, co nieco o moim nowym znajomym. Przyjacielu, jak się do mnie zwracał.

Udaliśmy się w dół doliny. Przy bramie stali czujni strażnicy. Gdy weszliśmy do wioski, uderzył nas gwar poranka. Kobiety w roboczych sukniach spieszyły na targ zanieść wielkie koszy wyładowane rozmaitymi rodzajami jedzenia ze swoich upraw. Mężczyźni brali narzędzia i wychodzili na pole wraz ze swoimi synami i córkami. Bogata arystokracja przechadzała się wzdłuż sklepowych witryn, oglądając błyszczące wystawy.

Raskolnikow rozejrzał się i zatrzymał jedną z przekupek. Mowa kobiety była podobna do języka Rodiona. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie jakaś stara odmiana rosyjskiego, gdy Rosjanin podszedł do mnie.

-To Polsza. Trafiliśmy w okolice jeziora Gopło. Niestety dokładnego miejsca nie znam. Tam znajduje się zamek, na którym panował niegdyś Kirkor, a obecnie Balladyna. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć mieszkańcy uważają, że kierują nią piekelne siły. Podobno zabiła swoją siostrę, męża i świadka. Myślę, że możemy ją odwiedzić.

-Zwariowałeś. Siły nieczyste i potrójne zabójstwo to dla Ciebie za mało, by unikać tego miejsca?

-Chciałbym Ci przypomnieć, przyjacielu, że ja także jestem, rzekomo siłą nieczystą. Idziemy się przywitać z panią tego zamku.
    
 Raskolnikow ruszył przodem w stronę zamkowej bramy. Zacząłem się zastanawiać, czy on miał jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Mój towarzysz odwrócił się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadłem. W oczach miał dziwny błysk. Coś jakby smutek albo żal.
 
-Nie oceniaj źle człowieka tylko dlatego, że zbłądził. Nigdy nie wiesz, czy nie miał kogoś, kto mógłby wskazać właściwą ścieżkę, Werterze. Nie znasz motywu jakim się kierowała. A nuż był on słuszny. - Z tymi słowami skierował swoje kroki ku zamkowi. Resztę drogi przybyliśmy w milczeniu.
    
 Zamek z bliska wydawał się tak samo okazały jak ze wzgórza. Do środka weszliśmy bez problemu. Swoją audiencję u pani zamku musieliśmy zameldować u jej sekretarza.

Czekaliśmy na korytarzu aż niski, żwawy urzędnik zapowie naszą wizytę. Po chwili przywitała nas sama Balladyna.

Kobieta była średniego wzrostu, jej ciemne jak u Raskolnikowa włosy spływały po ramionach, kończąc się w połowie klatki piersiowej. Jedno z jej czujnych oczu spoglądało na nas. Było jasne tak bardzo, że prawie zlewało się z białkiem. Drugie miała przesłonięte przepaską.

Delikatne, niemal alabastrowe dłonie, złożyła na brzuchu i spoglądała na nas z wyczekiwaniem. Raskolnikow skłonił się delikatnie. Poszedłem w jego ślady.

Rosjanin wyprostował się i przemówił w swoim języku. Pani zamku przemówiła. Jej głos był słodki i miał uprzejmy ton. Raskolnikow odwrócił się do mnie z wyjaśnieniem.

-Z tego, co udało mi się zrozumieć, wita nas w swoim zamku i pyta jaki język byłby dla nas najwygodniejszy do porozumienia się. Wolisz niemiecki czy jednak angielski?

-Obojętnie.

Raskolnikow odwrócił się do kobiety, a ona przemówiła w zniekształconej wersji niemieckiego. Dziwną odmianę przypisałem albo jej niekoniecznie dobrej znajomości języka albo dawnym czasom.

-Witajcie w moim zamku. Moją powinnością jest zaprosić was na ucztę, drodzy przybysze. Czy mogę oddać wam jakąś przysługę?

-Przybyliśmy się przywitać, pani. Jesteśmy wędrowcami z odległych krain i jesteśmy strudzeni po podróży. Czy możemy udać się na spoczynek w jednej z twoich komnat?

- Polecę wam najlepszą gospodę w moim grodzie . Lecz wpierw chcę was zaprosić na ucztę.

Balladyna zaczęła iść w stronę sali jadalnej, a my pospieszyliśmy za nią. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia. Ściany zdobiły obrazy namalowane wprawioną ręką. Moja artystyczna część podziwiała starodawny styl. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na długim stole stał jedynie dzbanek malin.

---------------------------------------------------
Notka od autora
Niektóre miejsca, czas akcji albo wygląd bohaterów nie będą się pokrywały z ich oryginalnymi odpowiednikami, dlatego że nie wszystkie te informacje są w nich podane. Raskolnikow na przykład mówi Werterowi, że są w średniowieczu w okolicach jeziora. W "Balladynie" akcja dzieje się w czasach prasłowiańskich za panowania Piasta III (więc określiłam to jako średniowiecze) w okolicach jeziora Gopło (dlatego nie podałam dokładnej nazwy miejscowości). Nie znamy również nazwiska Wertera (założyłam, że Werter to imię), dlatego bohater przedstawia się samym imieniem. Tak samo to, że Werter mieszka w Berlinie jest moim wymysłem. :D
 
 

Nie śmierć, lecz jej brat, sen. Część IWhere stories live. Discover now