Głupi Kurdupel

1.3K 139 23
                                    


Nie wiem jak to się dzieje, ale im mniej mam do kupienia tym dłuższa jest kolejka. Stoję w jebanym Carrefourze Express już od piętnastu minut, czekając aż jakaś staruszka łaskawie zechce zakończyć z kasjerką dyskusje na temat "tej dzisiejszej młodzieży". Przewracam oczami tak mocno, iż niemal nie chcą powrócić na swoje pierwotne miejsce.

Mam ochotę przekląć, ale nie mogę jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagi. Niby to już któryś, kilka dziesiąty konkretniej, raz, ale wciąż na samą myśl o przyłapaniu pocą mi się dłonie, a oddech przyspiesza. Mijają kolejne minuty, a kolejka wciąż stoi w miejscu. We wnętrzu sklepu jest duszno i gorąco, zważając na fakt, iż jest właśnie połowa sierpnia, a na chodniku można spokojnie usmażyć jajka, jest to całkiem normalne, ale mimo to mam ochotę wykręcić moją czarną, przepoconą bluzę.

Odchodzę od kasy, kierując kroki w stronę lodówki. Piwo, woda, napoje izotoniczne. Nie opłaca mi się wydawać ostatnich pieniędzy na kolorowe soczki, dlatego sięgam po najtańszą butelkę i z powrotem ruszam do kolejki, kiedy nagle zauważam coś interesującego.

Niski chłopak, jak popapraniec podskakuje do najwyższej półki w regale z papierosami. Ma pedalsko wygolone boki, postawione włosy, i jeszcze bardziej pedalsko obcisłe spodnie. Mimo wszystko wygląda jak głupi dzieciak próbujący dosięgnąć słoja z ciastkami, który schowali przed nim rodzice.

Przez chwile przyglądam się temu z zainteresowaniem, ale w momencie gdy chłopak dostaje zadyszki, po prostu podchodzę i ściągam dla niego Marlboro, do których tak rozpaczliwie próbował doskoczyć.

– Dzięki – mówi, obracając się w moją stronę, a ja wreszcie mogę dokładnie zobaczyć jego twarz. Nic nadzwyczajnego, przechodzi się obok takich osób dzień w dzień. W ogóle nie wiem dlaczego myślałem, że będzie kimś wyjątkowym, w ogóle nie wiem dlaczego przyglądam mu się z takim zainteresowaniem.

Ma na sobie granatowy T-shirt z chińskimi napisami, a w ręku oprócz paczki papierosów ściska soczek w kartoniku.

– Daj, może kupie je za ciebie. – Posyła mi zdziwione spojrzenie. – Z twoim wyglądem ledwo sprzedadzą ci choćby dropsy.

– No okej. – Jego głos jest melodyjny i miękki.

Podchodzę z nim do kasy, akurat w momencie gdy starsza pani, z obsesją wdawania się w długie i bezsensowne dyskusje przekracza próg wraz z siatką,  w której znajduje się tylko i wyłącznie puszka przecieru pomidorowego.

Kładę produkty przed kasjerką, która jest tak zmęczona życiem i zainteresowana swoją pracą, że nie uracza mnie choćby krzywym spojrzeniem. Jedynie miętoli w buzi miętową, a przynajmniej tak sądzę, gumę i z zaciekawieniem przygląda się plamą na swoim firmowym podkoszulku. Lepiej dla mnie.

Butelka wody, Marlboro i moje Chesterfieldy.

Ignoruje fakt, że towarzyszący mi chłopak w ostatnim momencie wciska kartonik soku do tylnej kieszeni swoich spodni. Jakoś trzeba sobie radzić.

Spoglądam na kasę, gdzie wyświetliła się cena zakupów i wzdycham ciężko kładąc na ladzie ostatnie pieniądze, które mi zostały. Miało iść na jedzenie do końca miesiąca - poszło na fajki.

Wychodzę ze sklepu, a promienie słońca boleśnie rażą w moje oczy. Nagle jednak światło znika, a zamiast tego pojawia się przede mną wątła sylwetka.

Chłopak wyciąga z kieszeni kartonik, na którym dostrzegam zarys Kubusia Puchatka, po czym ciągnie   z zielonej słomki duży łyk wydając charakterystyczny dźwięk. Zastanawiam się jaki smak ma sok i czy słodycz przenikła już jego popękane usta. Często łapie się na zadawaniu sobie idiotycznych pytań i rozmyślaniu nad czymś, co nigdy nie powinno zawitać w mojej głowie.

– Jak masz na imię? – pytam, sam nie wiedząc dlaczego, chyba rozpaczliwie pragnę podtrzymać tą rozmowę.

– Hendryk – odpowiada, a ja jedynie kiwam głową, jakby zapisując to imię w świadomości, która niedługo zaniknie.

– Chciałeś kupić sok, a wynieść fajki? – Moje pytania nie są zbyt górnolotne, co tylko powoduje dziwne, zdawkowe spojrzenia kierowane w moją stronę.

– Nie – pogardliwa odpowiedź powinna spowodować moją niechęć, ale ja wciąż stoję przed nim słuchając jak coraz znaczniej opróżnia kartonik i nerwowo ściskając w dłoni dwie paczki papierosów. – Chciałem zwinąć obydwa.

Po czym posyła mi dziwny uśmiech, który w swojej jasności wydaje mi się wyjątkowo nieszczery. Wyciąga w moją stronę dłoń, a ja niechętnie podaje mu opakowanie. Czuje jakbym zapalał tą nic nieznaczącą znajomość niczym końcówkę fajki, ale miała ona wyjątkowo krótką datę zdatności.

– Oddasz mi pieniądze? – pytam, jednak jedyną odpowiedzią jaką otrzymuje jest siorbanie.

Po chwili dźwięk zanika, a zastępują go jedynie klaksony przejeżdzających aut oraz mdły zapach benzyny i asfaltu, unoszący się w gęstym od ciepła powietrzu.

- Nie chciałbym ich zwinąć, gdybym miał jak za nie zapłacić – oznajmia, a ton jego głosu, który powinien mnie już dawno zirytować, powoduje jedynie rezygnacje i bezsilność.

Wzdycham. Nie interesuje mnie czy cokolwiek z tego co powiedział jest prawdą, nie interesuje mnie już praktycznie nic. Jestem zwyczajnie zmęczony, ale nie potrafię odnaleźć przyczyny tego stanu.

– Dobra, nieistotne – mówię odwracając się do niego bokiem i ruszając w przeciwną stronę. Jednak wciąż czuje ten głupkowaty uśmiech, wypalający dziury w moich, okrytych czarną bluzą plecach.

dres i pety |Where stories live. Discover now