7. To the end

3.1K 199 8
                                    

Pole bitwy. Piotr przewodził armią narnijczyków. Był odważny, można było wręcz powiedzieć, że był urodzonym przywódcą. Okrzyk ,,Za Aslana", wydobywał się niemal z każdych ust.
Krzyki, szczęk mieczy, wszystkie te odgłosy mieszały się ze sobą, tworząc dziwną symfonie. Wszystko działo się w zwolnionym tempie.
To jak czarownica walczyła z Edmundem sprawiło, że w moim sercu zaszczycił niepokój. Wyszłam ze swojej kryjówki - Piotr kazał mi tam zostać, dopóki wszystko się nie skończy - pobiegłam w stronę bruneta. Miałam mu pomóc, temu który zwątpił, nie chciałam zawieść. Samej siebie, Aslana... jak i przyjaciela. Po drodze, sojusznicy wiedźmy próbowali nie jednokrotnie unicestwić mnie, na szczęście w porę pojawiał się jakiś waleczny centaur, bądź faun. Byłam na siebie zła, że nie mogłam bronić się sama.
I gdyby nie pewność, że czarownica nic mi nie zrobi, pewnie wtedy całkiem inaczej potoczyła by się sprawa.

- Zostaw go! - krzyknęłam, a na policzkach poczułam łzy, strach opanował moje ciało.

- Proszę, proszę - złą królowa odwróciła twarz w moją stronę, lecz nadal celowała w chłopaka różdżką - kogo my tu mamy? Małą, biedną Biance.

Przełknęłam ślinę.

- Jaka szkoda, że będziesz musiała oglądać śmierć niedoszłego króla - wysyczała, uśmiechając się szyderczo.

- Zabij mnie, nie jego! - krzyknęłam.

- Nie! - zaprotestował Edmund, który mocniej ścisnął miecz, który ciążył mu w dłoni - Nie ma mowy!

- Och, jakie to słodkie - zaśmiała się, bez grama wesołości - Szkoda, że to wasza ostatnia wymiana zdań.

Bała czarownica odwróciła się w stronę bruneta.

- Żegnaj - wyszeptała.

Jej różdżka zmieniła się w ostrze. Nie mogłam na to pozwolić. Pobiegłam krzycząc, może miało mi to dodać odwagi, a może siły. I chyba pomogło. W ostatniej chwili, zasłoniłam Edmunda własnym ciałem. Poczułam jak ostrze wiedźmy, przeszywa mnie na wylot. Obraz zaczął mi się lekko rozmazywać, przez zawroty głowy, czy może przez łzy. Sama nie wiem.

- Zdążyłam - wyszeptałam, czując w ustach dziwny metaliczny posmak.

Zamknęłam oczy. Poczułam jak padam na ziemię, nie miałam sił aby ustać o własnych nogach. Nie czułam jednak bólu. Nie czułam niczego. Jedyne co mogłam to słuchać. Wszystkie głosy jednak, zlewały się w jedno. Po chwili jednak i mój słuch przestał działać. I jak przypuszczałam, za chwilę miało przestać działać moje serce.

~*~

Gwałtownie otworzyłam czy. Przed oczami widziałam cztery twarze. Piotr, Zuzanna, Łucja i Edmund uśmiechali się do mnie lekko. W oczach dziewczyn było widać łzy. Piotr, jako jedyny był twardy i się nie rozkleił, zaś brunet, którego czarne włosy były w nieładzie, nie ukrywał łez, które spływały mu po policzkach. Nie rozumiałam jednak co się stało. Po tym jak, czarownica niemal rozcięła mnie na pół, nie pamiętam nic.

- Mogę się spytać, czemu tak na mnie patrzycie? - spytałam.

- Czyli jak przyjdzie co, do czego, to jednak masz poczucie humoru - zaśmiał się Piotr, po czym wraz z resztą rodzeństwa, pomógł mi wstać.

Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Przede mną stał Aslan i pan Tumnus, wraz z bobrami.

- Ile mnie ominęło? - spojrzałam na wszystkich.

- Wystarczająco, abyśmy mogli ci co nie co po opowiadać - faun zaśmiał się serdecznie.

Zawtórowałam mu. W czasie kiedy szliśmy wszyscy do miejsca zwanego Ker Paravel, zdążyłam się dowiedzieć, że wygraliśmy bitwę, że Aslan pokonał białą czarownice, a Łucja uratowała mnie od śmierci, dzięki swojej fiolce z niesamowitym napojem.
I tak minęła cała podróż, na opowiadaniu mi rzeczy, które działy się podczas tego gdy leżałam nieświadoma tego, ile rzeczy zostało dokonanych.
A kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Ker Paravel to ogromny pałac w kolorze bieli, o wielu dużych oknach, szklanym suficie i wielu wierzch.

- Jutro, o poranku, tutaj - powiedział Aslan, gdy weszliśmy do sali tronowej - odbędzie się koronacja, naszych nowych czterech władców!

Wszyscy krzyknęli zgodnie. Ja razem z nimi. Cieszyłam się, że w Narni nareszcie nastanie spokój.

I tak jak zostało powiedziane, tak następnego dnia się stało. W sali tronowej wszystko było przyozdobione kwiatami, o różnych kolorach. Wszyscy byli pięknie ubrani, uśmiechnięci i szczęśliwi. Kiedy czwórka władców weszła do sali, wszyscy się pokłonili. Wszystko było takie idealne. Kiedy korony zostały założone, na głowy królów i królowych wszyscy zaczęli wiwatować.

A jednak myliłam się. Nie wszystko było takie idealne.

Aslan od razu po uroczystości, wyszedł z zamku. Zaciekawiona poszłam za nim. Dotarliśmy na plażę, lew nie szedł szybko, dlatego też było mi go łatwo dogonić.

- Dlaczego idziesz za mną? - spytał odwracając głowę w moją stronę.

- Uroczystość się dopiero co rozpoczęła - zaczęłam - dlaczego zatem nie radujesz się z nami?

- Moje dziecko, dzień już dobiega końca, spójrz - polecił i kiwnął głową na horyzont.

Słońce prawie już zaszło.

- Ale dopiero co był poranek - spojrzałam na lwa.

- Wszyscy byli tak szczęśliwi, że nawet nie zauważyli, iż dzień dobiega końca - lew spojrzał na mnie z troską - kiedy dzieje się coś niesamowitego nie zwracamy uwagi na czas, który płynie w tedy znacznie szybciej. Mój czas tak jak ten dzień, dobiegł końca.

- Kiedy znów cię zobaczę? - po moim policzku spłynęła łza.

- Moja droga, to nie jest pożegnanie, nie smuć się ja zawszę tu będę to, że mnie nie widzisz nie oznacza, że mnie nie ma. Poza tym ktoś musi doglądać córki srebrnego księżyca - uśmiechnął się lekko, po czym zaczął kontynuować swoją wędrówkę.

Patrzyłam w jego oddalającą się postać. Nie byłam już smutna wiedząc, że to nie było nasze ostanie spotkanie. Odwróciłam się i zaczęłam iść plażą.

- Bianca! - usłyszałam jak ktoś mnie woła, doskonale wiedziałam do kogo należy ten głos.

W moją stronę biegł Edmund, z jakimś białym przedmiotem w ręku.

- Szukałem cię - oznajmił z uśmiechem gdy stanął przede mną - mam coś dla ciebie, znaczy się miał ci to dać święty Mikołaj, ale nie miał za bardzo jak.

Uniosłam brew, w geście nie zrozumienia.

- To róg z kości słoniowej - brunet podał mi przedmiot - w razie potrzeby wezwiesz pomoc - oznajmił.

- Dziękuje - uśmiechnęłam się w jego stronę.

Usiedliśmy na piasku i zaczęliśmy rozmawiać, o wszystkim co przeżyliśmy, o dzisiejszej uroczystości, jak i Aslanie. Po jakimś czasie zapadła między nami chwila ciszy, którą przerwałam.

- Edmundzie?

- Tak, Bianco? - spojrzał na mnie dużymi, brązowymi oczami.

- Do końca? - szukałam odpowiedzi w jego oczach,

- Do końca - to mówiąc uśmiechnął się promiennie.

Jednak po około roku, czterech władców zaginęło. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało. A my zostaliśmy zaatakowani przez Telmarów. Pomimo naszych sił zbrojnych przegraliśmy. Tylko nielicznym grupom udało się, schować gdzieś w dawno zapomnianych odmętach puszczy. Wszyscy czekali na powrót rodzeństwa, który nie nastąpił. Róg który otrzymałam zaginął. Narnia znów się zmieniła, Drzewa przestały tańczyć, wszystko stało się ciche, wszystko straciło swój urok.

Ja straciłam nadzieje, bo kiedy wszystko zaczęło się układać, nagle wszystko rozsypało się niczym zamek z piasku. Od tamtej pory zadaje sobie jedno pytanie:

Czy dla nas nastanie znów świt, czy pogrążymy się w ciemności?

It's not the end //Edmund PevensieTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang