9. No, Aslan no come back

3.2K 182 11
                                    


Wolnym krokiem, wraz z Edmundem przemierzaliśmy pagórek, aby dotrzeć do ruin Ker Paravelu. Z tego co zdążyłam zauważyć, to każde z rodzeństwa rozglądało się w około, dotykało zburzonych kolumn, lub rozglądała się za czymś, co mi nieznane.
Nagle mój towarzysz się schylił i podniósł z ziemi, pokrytej trawą błyszczący przedmiot. Jak się okazało, był to złoty, szachowy koń.

- Pamiętam te figurkę - podeszła do nas Zuzanna - z tego co mi się wydaje, była od...

- Moich szachów - dokończył chłopak - ale co ona tu robi? - spojrzał na starszą siostrę w niezrozumieniu.

Cała czwórka zwróciła na mnie uwagę, domagając się odpowiedzi. Uśmiechnęłam się.

- Łucjo, dlaczego trzymasz swoją siostrę i braci w niepewności? - spojrzałam na nią i uniosłam brwi.

Dziewczynka podbiegła do Piotra, po czym złapała go za dłoń i zaczęła prowadzić w miejsce, gdzie niegdyś była sala tronowa.

- No chodźcie - szatynka zawołała resztę rodzeństwa.

Wszyscy poszliśmy do miejsca, w które Łucja przywlokła swojego brata. Dziewczynka poustawiała swoje rodzeństwo, w odpowiednich miejscach, po czym sama stanęła obok.

- Wyobraźcie sobie kolumny, ściany - mówiła - i szklany sufit! - pokazała palcem, na czyste niebo, gdzie niegdyś widniała wspaniała szklana kopuła.

Wszyscy na chwilę zamknęli oczy. Przypominali sobie.

- Ker Paravel - wyszeptał blondyn.

- Tylko co się z nim stało? - najmłodsza podeszła do mnie.

- Katapulty - Edmund zabrał głos.

- Co? - Piotr spojrzał na brata w niezrozumieniu.

Pokręciłam głową. Czy tylko brunet miał tutaj, głowę na karku?

- No sam z siebie, chyba się nie zawalił - spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia.

- Owszem, Telmarowie najechali na Narnie, z której nic nie zostało - odparłam - Narnia nie jest już taka, jak dawniej. Ona umiera, od paru setek lat, każdego dnia, z każdą sekundą. Wszyscy czekaliśmy na, kogoś kto mógł by nam pomóc, ale nikt nie nadszedł. Ukryliśmy się w puszczy, a raczej ci, którzy się ostali.

Zapadła cisza, dosyć niezręczna, więc postanowiłam ją przerwać.

- Ale tak na pocieszenie, to powiem wam, że chyba coś się ostało z waszego zamku - uśmiechnęłam się delikatnie.

- A niby co takiego? - Łucja podbiegła do mnie uradowana, oplatając mnie ramionami.

- Sama zobaczysz - posłałam jej lekki uśmiech.

Złapałam jej rączkę i zaczęłam iść w stronę marmurowej ściany, jednej z niewielu ostałych.

- Nie mów mi, że on nadal tu jest - odezwał się Piotr.

Blondyn skojarzył miejsce gdzie chciałam ich zaprowadzić, od razu przyłożył dłonie, do ściany która jak się spodziewałam, przesunęła się pod wpływem siły. Po chwili ukazały nam się stare, wyniszczone, drewniane drzwi. Złapałam za klamkę, po czym je otworzyłam. Dzięki światłu słońca, mogliśmy zobaczyć schody prowadzące na dół. Ale ten widoczny odcinek nie był duży. Cała reszta schodów, była spowita w ciemnościach.
Nagle usłyszałam, jak ktoś drze jakiś materiał. Okazało się, że to Piotr rwie swoją koszulę.

- Ma ktoś zapałki? - spojrzał na wszystkich trzymając kij owinięty, owym materiałem.

Zmarszczyłam brwi, w zastanowieniu, czym były ,,zapałki"? Najprawdopodobniej przedmiot ten służył do rozpalenia ognia. A przynajmniej mam takie wrażenie, iż blondyn trzyma swego rodzaju pochodnie.

It's not the end //Edmund PevensieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora