XIII

270 24 13
                                    

Krzyczał. Jego krzyk rozcinał zapadłą złowrogą ciszę. Dochodził go tylko dźwięk palonego drewna i co chwilę głośniejsze trzaśnięcie oznaczające złamanie się grubszej belki. Upadł na kolana i krzyknął historycznie. Ktoś? Ktokolwiek? Nie może być tu sam! Lecz nikt go nie słyszał. Dookoła unosił się odór śmierci targany razem z popiołem złowieszczymi podmuchami. Stał wśród spalonych ciał. Był pośród tych, którzy wczoraj byli mu najbliższymi, teraz - jedynie zwęglonymi kształtami.

Drewno z najbliższego budynku trzasnęło, a cała konstrukcja zawaliła się. Jego twarz zalała się łzami. Patrzył na pochłoniętą ogniem ruinę. Na swój dom.

- Mamo...-wycharczał przez łzy. Z dali ujrzał sylwetkę. Jeden cień po chwili rozdzielił się na kilka mniejszych i przed nim stanęło kilku barczystych mężczyzn. Uśmiechnął się i mimo że obraz miał zamazany przez łzy, ruszył ku nim. Ktoś przeżył? Nie będzie sam.

- Gnojek żyje- czyjeś ręce chwyciły go za szyję.

Spanikował.

- Jeszcze, mały, pożałujesz, że nie umarłeś- zaryczał nad jego uchem.

- Puść- wydukał cicho.

Kim byli ci ludzie? Dlaczego... mordowali jego rodzinę? Spojrzał na nich. Wielcy, barczyści. Na ich twarzach gościły złośliwe uśmiechy. Poubierani w porozrywane ubrania, które musiały zostać rozdarte przez stawiających opór mieszkańców. W dłoniach dzierżyli bronie... pokryte krwią. Poczuł, jak strach miesza się z odrazą. Zwymiotował.

- Jeszcze zarazisz mnie jakimś choróbskiem, gnojku- uderzył do w twarz. Bolało. Nikt wcześniej go nie bił. Upadł i złapał się za piekący policzek. Łzy ponownie potoczyły się po jego ubrudzonej od błota twarzy.

- Demony- wyszeptał ze złością. To nie mogli być ludzie.

- W każdym z nas jest demon- najwidoczniej ucieszyło go porównanie go z potworem.

Wyrywał się, lecz ucisk był zbyt mocny. Krzyczał. Szarpał. Nikt nie przychodził. Nikogo nie obchodził los jednego chłopca.

Nie poddawał się. Ugryzł mężczyznę aż poczuł smak krwi. Posmak krwi zmieszał się z obrzydliwym potem. Mimo to nie puszczał. Musiał uciec.

Wtem mężczyzna znieruchomiał. Uśmiech zszedł z jego twarzy, a po chwili splunął krwią. Osunął się na ziemię i poluźnił uścisk. Odskoczył od mężczyzny. Na jasnej koszulce oprawcy pojawiła się krwista plama. Za nim stała kobieta, a sztylet zatopiła w jego plecach.

- Mamo- rzucił się w jej kierunku.

- Musimy uciekać- chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą.

Ułamek sekundy. Reszta mężczyzn rzuciła się za nimi wymachując mieczami. Nie mieli szans, więc dlaczego biegli przed siebie, mimo że mięśnie zdawały się palić?

- Add- zwróciła się do niego- gdy powiem, biegnij z całych sił, dobrze?

Kiwnął głową.

- Teraz, biegnij... nie zatrzymuj się. Przeżyj.

Ich ciepłe dłonie się rozdzieliły. Kobieta została z tyłu. Dlaczego nie biegła? Odwrócił się. Nie zrobił żadnego kroku. Nie uniósł dłoni. Zdążył tylko krzyknąć. Ostrze zagłębiło się w jej ciele.

- Nie!- ryknął i rzucił się w jej kierunku. Mężczyzna wyciągnął zakrwawione ostrze, a kobieta osunęła się na ziemię.

- Szmata- wysyczał i kopnął jej ciało, które przewróciło się bezwładnie.. Biegł do niej, choć miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Że wciąż pozostaje poza zasięgiem. Widział tylko jej sylwetkę. Zniszczone ubranie. Plamę krwi. Otwarte szeroko oczy. Nie ruszała się.

Szukasz może zaczepki? Glave x Add [bxb] ElswordOnde histórias criam vida. Descubra agora