Rozdział trzynasty: Ponura nadzieja

4.9K 571 312
                                    

Jak już było po wszystkim, Snape uznał, że sytuacja rozwinęłaby się zupełnie inaczej gdyby Draco nie dogonił go zanim zdążył wnieść Harry'ego do swojego gabinetu.

- Profesorze Snape.

Odwrócił się ponieważ nie spodziewał się takiego tonu. Mógłby zignorować histeryczny płacz dziecka czy zwykłe, niewinne pytanie o pracę domową z eliksirów. Byłyby mniej istotne od jak najszybszego znalezienia sposobu na uleczenie Harry'ego i znalezienia sposobu na opanowanie Toma Riddle'a.

Ale Draco przemówił do niego w chłodnym, uprzejmym tonie czarodzieja czystej krwi, tonie, na który Snape nauczył się reagować bardzo szybko. Zamrugał, kiedy się odwrócił. Po raz pierwszy mógł zobaczyć Lucjusza Malfoya w Draconie - Lucjusza takiego, jakim był wszystkie te lata temu podczas inicjacji Snape'a do kręgu śmierciożerców, Lucjusza tej nocy w której wyjaśniał mu potęgę i chwałę tej sprawy.

Snape niemal miał ochotę pochylić głowę. Co, oczywiście, jeszcze bardziej go zirytowało. Nie był już młody i już z pewnością nie był idiotą.

- Draco. - Dopilnował, żeby jego głos był zjadliwy i zimny. Być może nigdy nie osiągnie w tym mistrzostwa Lucjusza Malfoya, ale przez lata opanował swój własny rodzaj chłodu, jakim obdarzał ludzi pytających go o błahe sprawy. - Jestem trochę zajęty, jak widzisz...

Draco wreszcie zauważył Harry'ego. Na jego twarzy pojawiło się tylko jeszcze większe zacięcie, czego Snape nie rozumiał. Odnosił wrażenie, że chłopcy byli sobie blisko, tyle przynajmniej można było wywnioskować z histerii w jakie wpadał Draco ilekroć Harry go ignorował.

- Miał kolejny atak, prawda? - zapytał. - Wciąż ma Mrocznego Pana w swojej głowie.

Snape przymrużył oczy. Czy ten mały idiota rozpowiadał na prawo i lewo prawdę o tym co go spotkało?

- To nie twoja sprawa, Draco - powiedział. - W tej chwili wracaj do pokoju wspólnego Slytherinu. Możesz przekazać wszystkim, że będę zajęty przez resztę dnia.

Spróbował przejść koło Dracona. Harry zaczynał już mu ciążyć, a jego locusta bez przerwy syczała. Snape wolał nie mieć jej znowu owiniętej wokół swojej szyi, a podejrzewał, że do tego właśnie dojdzie, jeśli wężyca uzna, że nie robi wszystkiego żeby tylko pomóc Harry'emu.

- To jest moja sprawa - powiedział Draco. - I proszę go zabrać do swojego prywatnego pokoju, nie do gabinetu. Idę z wami.

- Jak śmiesz mi rozkazywać? - Snape obrócił się w jego stronę. Harry był w niebezpieczeństwie, ale nie mógł pozwolić żeby taka zniewaga uszła płazem. - Nie myśl sobie, że ci nie dam szlabanu.

- Muszę fiuknąć do mojego ojca - powiedział Draco, którego twarz była maską spokoju. - To on dał Harry'emu książkę, która miała w sobie Mrocznego Pana. A Harry nikomu o tym nie powiedział. Ochronił go. - W jego tonie była jakaś intensywna emocja, ale Snape nie był jeszcze pewien, jaka. - Mój ojciec jest mu winien dług honorowy. I w tej chwili go zapłaci.

Snape jeszcze bardziej przymrużył oczy, ignorując szok, jaki wywołały w nim te wieści. Tym mógł zająć się później.

- Naprawdę ci się wydaje, że twój ojciec będzie w stanie pomóc przy wyciąganiu Mrocznego Pana z głowy Harry'ego?

- Nie z tym - powiedział Draco. - Z daleko idącymi konsekwencjami. - Milczał przez chwilę w czasie której Snape tylko się na niego gapił, po czym dodał, głosem, w którym było tyle zawiści, że brzmiał niemal jak stary śmierciożerca: - Poza tym, chcę, żeby zobaczył do czego doprowadził.

Snape uznał, że już dość czasu stracił na kłótnie. Harry się poruszył, niebawem będzie się budzić. Wówczas podniosą się jego tarcze zrobione z poczucia winy i pogardy do samego siebie. Snape chciał zajrzeć do umysłu chłopca póki ten jeszcze spał, żeby zobaczyć czy Tom Riddle się gdzieś nie czai.

Żadne usta poza wężowymiDonde viven las historias. Descúbrelo ahora