Jak każde dziecko miałam marzenia. Kiedyś chciałam dostać balon. Chociaż nie, bardziej pragnęłam polecieć balonem. Dotknąć chmury, białej waty cukrowej nieba. Wznieść się ponad obłoki. Balon... Miał mi dać poczucie wolności i niezależności. O! I jeszcze o samolocie marzyłam. O zabawce? Też, ale nie tylko. Tak łatwo mnie przejrzeć. Chciałam latać, mieć kontrolę nad tą wielką maszyną, nad tym stalowym ptakiem. Mieć kontrolę nad czymś. Czymkolwiek.
Rodzice próbują spełniać marzenia swoich dzieci. Dostałam latawiec. W porządku, to dobry start, niezły początek... W porządku... Przecież latawiec wznosił się całkiem wysoko, naprawdę całkiem wysoko. I był wolny. Choć nie da się ukryć, że na sznurku. Ale przecież ten sznurek pozwalał go kontrolować. Tak, latawiec to był pomysł rozsądny. Patrzyłam przez okno, jak tata z nim biega po niewielkiej polanie przed szpitalem...
Zawsze otaczało mnie mnóstwo rurek, lekarstw, kroplówek. Zawsze trzymało mnie łóżko, do którego czułam się wręcz przyklejona. Zawsze... Tak czuję, chociaż to zawsze może być przesadą. Właściwie to bardzo niewielka przesada. Wolności nie miałam. Tak, wiem. Tata biegał z latawcem, a miłe pielęgniarki wydłużały rurki kroplówek, więc wolność widziałam przez okno, no i łóżko mogłam opuścić. Ale prawdziwą swobodą był dla mnie dom. Sprawiało mi przyjemność planowanie, co zrobię w czasie przepustki do domu. Lista była długa. Pooglądać bajki, spotkać się z przyjaciółmi, pogłaskać miękkie futro kota, zagrać z babcią w grę planszową... Tak, lista była długa. Wszystko jednak się kończyło na wzięciu gorącej kąpieli we własnej łazience i położeniu się we własnym wygodnym łóżku, we własnej pachnącej pościeli, we własnym maleńkim pokoju. Cóż innego można było zrobić między 22 w nocy a 6 rano?
Myśl o powrocie do szpitala była nieznośna. Tu czas płynął strasznie długo. Tu nuda przenikała przez ściany, wylewała się drzwiami i oknami. Tu monotonia zabiegów i badań zabijała dziecięcą kreatywność. Tu moim szczęściem były najlepsze kluski z najlepszym sosem robione przez najlepszą babcię na świecie. Tu moją radością był czas spędzony z mamą na grach, zabawach, rozmowach. Mama tak pięknie opowiadała baśnie. Zwłaszcza tę o Roszpunce, która chciała poczuć wiatr we włosach...
Powrót do normalności nie należał do łatwych. Pójście do galerii na zwykłe zakupy spożywcze było dla mnie jednocześnie czymś niezwykłym i strasznym. Chyba się bałam. Na pewno się bałam. Czego? Reakcji ludzi, spojrzeń - tych ukradkowych i tych długich, przeszywających. Wstydziłam się samej siebie. Zakładałam czapki, kapelusze, chustki. Ale przecież chciałam poczuć wiatr we włosach. Chciałam lecieć balonem, samolotem... latawcem.
Tego upalnego dnia powiedziałam do mamy: „Zdejmę czapkę." Powiedziałam to spontanicznie, głośno i stanowczo. Na tyle stanowczo, że o nic nie zapytała. Skinęła tylko głową. Świat stanął. Czas nie wiedział, czy pędzić do przodu, czy zastygnąć na kilka chwil. Samochody zwolniły. Słońce... Nie, ono nadal grzało niemiłosiernie. Wiatr musnął moje... Włosów nie miałam, więc wiatr musiał się zadowolić muśnięciem mojej okrągłej, spoconej, łysej głowy. Ludzie patrzyli albo nie patrzyli. Jakie to ma znaczenie? Ja czułam mój wiatr we włosach. Ja leciałam moim balonem, moim samolotem. Ja byłam latawcem.
U mnie wszystko w porządku. Jestem córką, wnuczką, siostrą. Jestem koleżanką, przyjaciółką, uczennicą. Jestem marzycielką. Wciąż jestem.
===============================================================================
Zapraszam do przeczytania drugiej części, która wejdzie 5 czerwca.
YOU ARE READING
Poczuć wiatr we włosach (one shot)
Non-FictionJest to seria oneshotow czyli moich prac konkursowych opowiadających o mojej chorobie w sposób nietypowy. Są one metaforyczne i skłaniają niektórych z nas do głębszego myślenia.