rozdział 2 - lekkomyślność

628 51 43
                                    

myślałam że uda mi się skończyć szybciej

ale cóż ;*

w hipsterskich nawiasach ("{...}") dopiski autorki

шфш

- Melissa, właśnie zadzwonili do mnie w sprawie jakiegoś spotkania. Możesz zająć się moją klasą, aż mnie nie puszczą? - Mark wychylił głowę przez drzwi pokoju obok.

- Nie mogę. To ważna lekcja która będzie się za nimi ciągnąć do końca szkoły. Jak teraz im nie wytłumaczę to nie zrozumieją kolejnego działu... - Westchnęła. - Pójdź do McLoughlina.

- No weź... Przecież...

- To cię nie zabije. Idź. - Wywróciła oczami, zamykając mu drzwi przed nosem. Mark westchnął i pukając wcześniej wszedł do klasy obok, w której lekcję miał Jack.

- Właśnie zadzwonili do mnie w sprawie jakiegoś nagłego żebrania. - Oznajmił bezceremonialnie. - Mógłbyś zająć się moją klasą, aż nie wrócę?

Jack odwrócił się w stronę drzwi i ściągnął z twarzy gogle.

- Pewnie! Aktualnie robimy eksperyment, więc bez problemu mogą przyjść i po prostu patrzeć! - Uśmiechnął się. {pls zwrócicie uwagę na to, że Sean ciągle drze ryja ; -; }

- Dziękuję. - Westchnął i zniknął za drzwiami.

- Jezu... Jaki sztywniak. - Mruknął pod nosem Jack, uniósł brwi i odwrócił się w stronę klasy. - Tak czy siak! - Klasnął w dłonie.

- Skoro mamy dziś halloween, a z tego tytułu kompletnie nie chce mi się poprowadzić normalnej lekcji, porobimy jakieś magicznie wyglądające eksperymenty a potem zapiszecie jakie reakcje zaszły i dlaczego. Żebyście się przypadkiem za dobrze nie bawili. - Zaśmiał się.

Stanął przy drzwiach i otworzył je zaraz po tym jak ktoś zapukał.

- Witam w mojej klasie! Czujcie się jak w domu! - Zaprosił ich do środka ruchem dłoni. - Tak w zasadzie to po prostu idźcie na tył klasy. Nie czujcie się jak w domu i nie dotykajcie moich rzeczy. - Jack wrócił na środek pomieszczenia.

- Więc ten... Nie mam wystarczającej ilości gogli i fartuchów więc poprostu sobie popatrzycie z odległości. - Naciągnął gogle spowrotem na twarz.

- Więc jak już mówiłem... - Teatralnie ściszył swój głos. - Tak na serio to nie jestem nauczycielem... - Zamilkł na chwilę aby nadać swoim słowom dramatycznego brzmienia.

- Jestem czarodziejem. Dzisiaj zrobimy sobie taką magiczną lekcję i tak dalej... Bo ten - Wyrzucił ręce w powietrze. - Bo tak.

Kilka dzieciaków się zaśmiało.

- Co za głupota. - Jeden z uczniów Pana Fischbacha mruknął do swojego kolegi.

- Nie lekceważ mnie! - Jack wskazał dzieciaka palcem. - Mam tu kolbę stożkową pełną wody! - Podniósł ją, aby cała klasa mogła zobaczyć. - Obawiam się, że to najciekawsze co mam wam dziś do pokazania... - Odłożył naczynie spowrotem na biurko i przyjrzał się klasie, która chyba nie ogarnęła co się właśnie wydarzyło.

- Tylko żartuję! - Wziął kolbę jeszcze raz, podniósł też zlewkę z jakimś ciemno różowym płynem drugą ręką.

- To nie jest tylko odrobina wody... A teraz! Potrzebuję ochotnika! - Oznajmił. - Żeby poasystował mi przy sztuczce magicznej! - Rozejrzał się po klasie.

- Ty! - Wskazał na ucznia z klasy Fischbacha który nie wyglądał na chętnego do asystowania. - Wyglądasz na bardzo chętnego do asystowania! - Odłożył naczynia na biurko.

Pan Fischbach | tłumaczenie by HelitopiaWhere stories live. Discover now