Komiks

1K 162 83
                                    

Siedziałem na fotelu pasażera i obracałem w palcach fidget spinnera. Miałem tę zabawkę długo przed tym, kiedy cały świat zwariował na jej punkcie. Bawiłem się nią, gdy ludzie ze szkoły łapali jeszcze Pokemony w tej całkiem świeżej aplikacji na telefon. To właściwie jedyna rzecz, którą dostałem od ojca, a której nie zniszczył kilka minut później. Zawsze tak było, kiedy coś mi dawał – najpierw obserwował moją reakcję, a kiedy była inna niż przypuszczał, wyrywał mi z rąk prezent i zmieniał go w kupkę nieszczęścia. Fidget okazał się być jednak zbyt mocarnym. Niby składał się tylko z metalu i kilku łożysk, a mimo to nie dał się tak łatwo rozwalić. Po ponad dwóch latach zielony, metaliczny lakier popękał i spod spodu wyzierał zimny, szary metal. Tak jak mój ojciec – z zewnątrz sympatyczny, normalny człowiek, w środku bezduszny, twardy tyran.

Kręciłem fidgetem i zastanawiałem się co dzień mi przyniesie. Szkoła jak szkoła, dzień jak co dzień, plecy już nawet (aż tak) nie bolały, więc nie sądziłem, by ten dzień miał jakoś różnić się od pozostałych.

– Babcia mówiła, że jej nie słuchasz.

Miałem szczerą nadzieję, że mama przemilczy ten temat. Nie mogła po prostu odwieźć mnie do szkoły bez żadnych, zbędnych komentarzy?

– Traktuje mnie jak dziecko – mruknąłem.

– Pełnoletni nie jesteś – zauważyła, a ja przewróciłem oczyma.

– I pięciu lat też nie mam – droczyłem się. – A poza tym powiedziałem jej tylko, że nie jestem głodny, to chyba nic złego. Po piątkowej akcji nic mi się nie chciało...

W sobotę po południu, kiedy babcia już poszła, stanąłem na korytarzu i zdjąłem sweter. Na obydwu przeciwległych ścianach wisiały duże lustra, przez co mogłem dokładnie obejrzeć swoje plecy. Doliczyłem się piętnastu długich, czerwono-sinych pręg, z czego każda pulsowała boleśnie.

– Teddy, wiem, że jest ci ciężko, ale...

– Nie jest mi ciężko – zaprzeczyłem szybko. – Nigdy nie twierdziłem, że jest.

– Nie masz dzisiaj humoru, co?

Pewnie wywnioskowała to po mojej smętnej minie. Zwykle byłem raczej uśmiechnięty i wesoły, nie wiem co się stało. Może to przez wczorajszą kłótnię rodziców? Obyło się bez bicia, ale nie chciałbym przytaczać wszystkich przekleństw, które padły tej nocy. Leżałem w łóżku i długo nie mogłem zasnąć przez krzyki dobiegające z salonu. Pewnie dlatego się nie wyspałem.

– Zmęczony jestem, po prostu.

A może jednak chodziło o coś więcej? Może kończyła mi się cierpliwość? Może chciałem od tego wszystkiego uciec?

Stanęliśmy na parkingu przed szkołą. Obserwowałem innych wychodzących z samochodów uczniów, którzy w pośpiechu mamrotali kilka słów na do widzenia swoim rodzicom i gnali do drzwi wejściowych. Nie zazdrościłem nikomu z nich kompletnej rodziny, rzadko kiedy w ogóle czegokolwiek zazdrościłem. Ty to masz, a ja nie – i tyle. Żadnej większej filozofii. Żałowałem jedynie, że oni posiadając coś, czego nie mam ja, nie potrafili należycie się tym cieszyć.

Przybiłem mamie piątkę i wyskoczyłem na chodnik.

– Pamiętaj, żeby zdejmować czapkę w klasie – rzuciła wskazując głową na dżokejkę, którą uparcie nosiłem ze sobą wszędzie już od dobrych kilku lat.

Skinąłem szybko i poprawiłem nakrycie głowy. Zwykła, niebieska czapka z daszkiem Adidas, a jednak noszenie jej przynosiło mi niezwykłą satysfakcję. Może była odrobinę znoszona, ale świetnie się w niej czułem.

Zabawka [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz