Rozdział 0: Lubisz na ostro, co?

5.7K 451 176
                                    

Dostał jedno zadanie.

Jedno, dziecinnie proste zadanie.

I jak zwykle musiał wszystko spieprzyć.

- Naprawdę, nie chcę zrobić ci krzywdy - Lance poderwał głowę do góry, gdy kobieta w okrągłych okularach szarpnęła go za włosy. Był całkiem pewien, że gdy tylko poluzuje uścisk w jej dłoni pozostanie kilka z nich.- Możesz współpracować i rozejdziemy się w pokoju, lub opierać się. Czego nie polecam, zakładając, że lubisz mieć wszystkie kończyny.

Szatyn przełknął głośno - ta laska jest stuknięta! Mimo to, musiał ratować resztki swojej misji, która okazała się kompletnym niewypałem i doprowadziła go tutaj, do ciemnej piwnicy zamiast jacuzzi z kilkoma gorącymi panienkami.

Jego szczęście zawsze było odrobinę kulawe. Prawdopodobnie jak i on, jeżeli szybko czegoś nie wymyśli i da się poszlachtować.

Więc postanowił zrobić to co jedynie przychodziło mu do głowy - grać na zwłokę. A do tego musiał przybrać spojrzenie numer 7 i nonszalancki uśmieszek.

- Lubisz na ostro, co? Śmiało, kochanie. Pytaj o co chcesz. W końcu pozwoliłem się postrzelić i przywiązać do tego cholernego krzesła specjalnie dla ciebie - próbował wzruszyć ramionami, jednak ucisk liny i krwawiąca rana ograniczały jego ruchy.

Nieznajoma uniosła brew.- Jesteś całkiem wyszczekany - syknęła.

- Mogę zostać nawet twoim psem obronnym, jeśli tylko chcesz - Lance od razu pożałował swoich słów, gdy brunetka wbiła kciuka w postrzelone ramię. Prosto w ranę.

"Zły pomysł, zły pomysł, zły pomysł" pomyślał jedynie, gdy powietrze uszło z jego płuc, a on zdobył się na wrzask.

Mógłby czasem się zamknąć.

Najwyraźniej jego agonia sprawiała jej pewnego rodzaju satysfakcję, ponieważ pchnęła palec dalej. Lance zagryzł wargę, nie chcąc dać za wygraną, chociaż jego próg bólu dawno został przekroczony, a świat wokół niego zaczął powoli rozmywać się w czarną plamę wymieszaną z drobinkami szarości.

- Pidge, wystarczy - w pomieszczeniu rozległ się męski głos. Kobieta natychmiast zaprzestała swoich działań. Westchnęła rozczarowana, odsuwając się, a następnie poprawiła okulary, które nieomal całkowicie zsunęły jej się z nosa. Przy okazji zahaczyła kciukiem o policzek, ciągnąc przez niego krwawą smugę.

- W mojej skromnej opinii, powinniśmy go już zabić na samym początku, tak ja jego bezużytecznych koleżków - warknęła, wycierając dłoń o czarną bluzę.

Lance zamrugał kilkukrotnie, starając się odzyskać ostrość widzenia. Wiedział, że teraz stoją przed nim dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Ona go torturowała, a on prawdopodobnie jest jej szefem, jeżeli słucha jego rozkazów.

Jeśli tak...

O cholera.

- Jeszcze nie zauważyłaś?- zapytał przywódca, chwytając jego pokrwawioną koszulę, a następnie szarpnął ją aż zbyt mocno, by odsłonić obojczyk.- Spójrz na te blizny. Tylko jedna organizacja ma takie - dodał, a Lance wiedział, że już się z tego nie wykaraska, gdy okularnica sapnęła.

- A więc jednak, Sombra wypowiedziała nam wojnę - wyszeptała złowrogo.

- Dokładnie. A kiedy nam się trafi kolejna taka okazja, żeby zdobyć cenne informacje? Każdy by zachował jeńca przy życiu, nieprawdaż?

Lance zacisnął wargi, gdy w końcu świat z powrotem przestał wirować. Oto stał przed nim jego cel, osoba, którą miał uprowadzić, a zamiast tego to ona uwięziła jego. Ostra linia szczęki, kruczoczarne włosy, ciemne oczy spoglądające na niego z zainteresowaniem. Czarny garnitur, za pewne warty przynajmniej kilkanaście tysięcy dolarów, śnieżnobiała koszula. W powietrzu unosił się ostry zapach perfum.

- Ależ oczywiście - wykrztusił sarkastycznie Lance, gdy ból rozchodził się falami wzdłuż ciała.- Keith.

---------------------
No heloł.
Prolog jest krótki, ponieważ chciałam jakoś zawiązać akcje i nie rozpisywać się niepotrzebnie na samym początku, ale teraz powinny być coraz dłuższe rozdziały c:
Ostrzegam, że to mój pierwszy fanfik z voltrona. Ostrzegam też przed przekleństwami. I OC, bo też się kilka pojawi (bardzo dużo).

Proch Strzelniczy || Klance ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz