Rozdział V: Nie wychylaj się przed szereg

3.2K 346 329
                                    

Lance pokiwał głową, nie mogąc uwierzyć w swojego farta i jednocześnie w głupotę mężczyzny. Bo jak można zaprowadzić faceta, który pojawił się znikąd, do pokoju, gdzie trzymają zaopatrzenie? Jego ojciec nie pozwalał nowicjuszom mieć dostępu do takich pomieszczeń przez najbliższe pół roku, aż nie będzie pewien ich lojalności, jednakże najwyraźniej tutaj panowały zgoła odmienne zasady. A może był wyjątkiem od reguły?

Zanim miał nawet szansę się głębiej nad tym zastanowić oraz ponownie zacząć rozpływać się nad kwestiami, dlaczego w ogóle darowano mu życie, Hunk pociągnął go do małego bocznego korytarzyka. Niestety, przejście było wyjątkowo ciasne, zapewne by nie rzucało się zbytnio zwykłemu gościowi w oczy, przez co Hunk ze swoją posturą kredensu i Lance z ograniczonymi możliwościami poruszania mieli nie małe problemy z przeciśnięciem się oboje naraz.

Po kilku minutach przepychanki i parunastu soczystych przekleństwach, udało im się dotrzeć do drzwi. Wyglądały bardzo niepozornie na pierwszy rzut oka, ot, zwykle drewno z mosiężną okrągłą klamką, lecz szatyn od razu wiedział, że to co ujrzy już niedługo zaprze mu dech w piersiach.

Hunk przekręcił klamkę, a po tym jak drzwi ustąpiły, przepuścił Lanca w przejściu.

- Panie przodem - powiedział żartobliwie Hunk.

- Oh, co za dżentelmen, bardzo panu dziękuję - Lance zachichotał jak dziewczynka i bezceremonialnie się wcisnął.

W pierwszej chwili poczuł dezorientację, gdy ogarnęła go nieskończona ciemność, jednakże sekundy później małe światło zostało zapalone i teraz widział przed sobą kręte schody w dół.

- No to ruszamy.

---------------

Droga nie była wyjątkowo długa, lecz mozolna i przyprawiała o prawdziwy zawrót głowy. Zeszli przynajmniej setkę stopni, co chwila podtrzymując się lekko wilgotnych kamiennych ścian, ponieważ nawet nikt nie przejmował się tym żeby zainstalować jakąś poręcz.

Na szczęście, kiedy już jedynie ostatnie schody dzieliły Lanca od zarzygania wszystkiego wokół siebie, zakończyli swoją wędrówkę. Nie dalej niż około dwadzieścia metrów znajdowały się potężne, metalowe drzwi, nie, były to wręcz wrota.

Hunk wysunął się do przodu prowadząc go przez chłodny i nawet jeszcze bardziej zawilgocony korytarz. Szatyn przyjechał opuszkami palców w szczelinach między kamieniami, z których były zbudowane ściany i wzdrygnął się, kiedy z sufitu kropla wody rozbiła mu się na nosie. Czuł się jak w średniowiecznym lochu.

Mężczyzna zaczął walić pięścią o metal i Lance nie wie czy miało to jakiekolwiek znaczenie, ale zrobił to równe sześć razy. Po chwili przejście się lekko uchyliło, a zza niego wybrzmiał mu już dobrze znany, a na dodatek niezbyt lubiany głos.

- Hasło.

- Pizza z ananasem - odpowiedział Hunk, zachowując przy tym zupełną powagę.

Następnie pociągnął mocno za drzwi i otwarł je na całą szerokość ramion, ukazując Pidge z złożonymi ramionami, która wybałuszyła oczy w zdumieniu, gdy dostrzegła skrytego chłopaka za plecami wielkoluda.

- Przyprowadziłeś tutaj tego debila?!- wykrzyknęła, a szok przerodził się w czystą wściekłość.- Czyś ty kompletnie oszalał?!

- Też cię kocham - zaśmiał się radośnie, jakby właśnie usłyszał fantastyczny żart. Dziewczyna wręcz zaczęła gotować się z wściekłości.- Oj już się tak nie denerwuj, bo mózg ci się zaraz przegrzeje, a tego byśmy nie chcieli.

- Mi przynajmniej ma co się przegrzać - warknęła.

Hunk zmarszczył brwi, a uśmiech zszedł z jego twarzy. Już otworzył usta, aby odpysknąć, jednakże ich wymianę zakończył trzeci, zdecydowanie męski baryton.

Proch Strzelniczy || Klance ||Where stories live. Discover now