Rozdział XX: Czas rzucić rękawicę

2.4K 284 272
                                    

Lance obudził się następnego poranka, czując się otumaniony. Przetarł zapuchnięte oczy, ziewając przeciągle. Podniósł się ociężale, rozglądając po sypialni.

Okna nie zostały zasłonięte, ale na zewnątrz wciąż nie było wystarczająco jasno, by oślepić każdego, kto napatoczyłby się na promienie porannego słońca. Co znaczy, że było wcześnie. Czyli mógł pozwolić sobie na kilka dodatkowych godzin snu.

Lance uśmiechnął się leniwie i niezbyt zgrabnie opadł z powrotem na poduszkę. Problem w tym, że była ona wyjątkowo twarda oraz wydała z siebie kilka inwektyw.

- Lance, do kurwy nędzy - burknął rozsepany Keith.- Uważaj na swój wielki łeb.

Lance kopnął go w kostkę.- Tobie też dzień dobry, Mullet Man.

Brunet zmarszczył nos na to określenie.- Odczepisz się w końcu od moich włosów?

Choć Lance miał ogromną ochotę poprzekomarzać się ze starszym, postanowił ugryźć się w język. Wolał po prostu obrócić się w pościeli, by zaplątać palce w ciemne kosmyki.

- Bardzo je lubię - przyznał szeptem, przeczesując niesforne pasma.- Wiesz, że tylko się droczę.

Keith uniósł lekko powieki, przyglądając mu się niemrawo. Następnie uśmiechnął się lekko, przyciągając chłopaka do siebie.

Stopił ich usta w leniwym pocałunku, jakby nie był w stanie włożyć w to więcej energii.

Z pomrukiem przejechał językiem po dolnej wardze szatyna, a ten w odpowiedzi rozchylił lekko usta, lecz niemalże natychmiast się odsunął.

- O nie, nie, nie - Lance chwycił twarz mężczyzny w swoje dłonie i cmoknął zmarszczkę między brwiami Keitha, gdy ten patrzył się na niego pytająco.- Poranny oddech. Nie ma szans.

- No to nie - urażony Keith wyplątał się z uścisku, następnie obracając się plecami do Lanca. Najwidoczniej nie zależało mu na porannych pieszczotach.- Obściskuj się z poduszką. Ja idę spać.

Lance wywrócił oczami, zakopując się pod kołdrą.- Eh, ci faceci. Na starość nic im się nie chce.

Odpowiedziało mu chrapnięcie.

Głupi Keith.

---------------

- Masz gumkę?

Keith poklepał się po kieszeniach spodni, po czym wyciągnął jedną.

Lance uśmiechnął się słodko, porywając ją z prędkością światła.

Keith prychnął.- Tylko, żeby nie bolało.

- Spokojna twoja rozczochrana. Lancey Lance się wszystkim zajmie.

Brunet westchnął.- Właśnie tego się obawiam... Auć! Nie tak mocno!

- Wybacz - chłopak zachichotał.

Chwycił garść włosów, przeczesując je dokładnie szczotką.

Siedzieli w salonie, rozkoszując się spokojem. O ile można tak nazwać stan, w którym znajdował się dom po wcześniejszej akcji.

Temat Javiera wciąż królował na językach lokatorów rezydencji, znów ochroniarze drżeli przed konsekwencjami ich nieudolności, przez którą zakładnik niemalże dotarł do drzwi wejściowych. Jeśli zdecydują się któregoś z nich pozbyć, Lance nie pisze się na kolejne zakopywanie nieboszczyka.

Teraz wszyscy czekali jak na szpilkach, aż Allura doprowadzi Javiera do stanu używalności. Im szybciej to zrobi, tym bliżej będzie do rozpętania piekła.

Proch Strzelniczy || Klance ||Where stories live. Discover now