Naciskam klamkę, a drzwi od razu puszczają.
Szumi mi w głowie. Denerwuję się czymś, chociaż nie mam ku temu powodów. To jednak nie poprawia mi nastroju, a pogarsza go. Wiem przecież, że w świetlicy jestem bezpieczny. Tu nie sięgają macki moich rówieśników ani rodziców. Nie ma tu niczego, czego mógłbym choć w minimalnym stopniu się obawiać. Nawet portierka jak zwykle pochrapuje; jej głowa spoczywa na biurku, a ręce zwisają smętnie. Najwidoczniej to nie jest praca jej marzeń.
Wślizguję się do środka, drzwi zamykając jak zawsze na zamek. Przełykam ciężko, opierając dłoń o zimną, obdartą z tapety ścianę. Wygląda, jakby była zgniła. Może nawet jest? Nie chcę się zbytnio nad tym rozwodzić, wiedząc, że to jedyne schronienie od wyjścia z college'u aż do późnego powrotu do domu. Młodzież tu nie przychodzi, bo i po co, skoro organizowane są imprezy z alkoholem i papierosami, a dzieciaki w dzisiejszych czasach zajęte są smartfonami i innymi tabletami.
Powoli mijam półki pełne paskudnych, ciemnych donic z martwymi kwiatami, obleśnie brudnych figurek oraz wyblakłych, porysowanych fotografii. Serce bije mocno, aczkolwiek nierówno. Trzepoce jak ptak w klatce, chcąc wreszcie wyrwać się na wolność. Zduszam w sobie irracjonalny lęk, stąpam krok za krokiem. Nie czuję się pewnie. Światło, blade i migocące, bawi się moim wzrokiem; cienie ruszają się niczym w dzikim, plemiennym tańcu. Zaklinają, szczują, plują mi w twarz. Przełykam mocno, zaciskając drżące dłonie w pięści. Nie mogę się dać strachowi, który wziął się z niczego. Byłoby to poniżej mojej godności.
Zapalam lampkę stojącą na staromodnej komodzie, zamknąwszy drzwi do pomieszczenia. Na pięć szuflad, dwie nie mają uchwytów, jedna w ogóle się nie otwiera, a pozostałe noszą na sobie ślady zabaw dziecięcych. Uśmiecham się krzywo, całkowicie nieprzyjemnie, bo wciąż pamiętam, jak jeden chłopak popchnął mnie na ów mebel. Zaciskam powieki, a potem obejmuję się ramionami. Nie powiem tego głośno, choćby mi zapłacili, lecz to boli. Świadomość boli. Jest nieczuła i okrutna. Dźga w największe, najgłębiej skrywane lęki. Nikogo nie obchodzi cierpienie drugiego człowieka. Moje cierpienie.
Znów zastanawiam się, czy nie jestem męczennikiem w czasach współczesnych. Na co zasługuję? Co takiego robię nie tak, że inni nie doceniają mojej obecności? Co robię nie tak, że wciąż mają pretensje? Co robię nie tak, że mnie odrzucają? Co robię nie tak?
Rozglądam się po znajomym pomieszczeniu, szukając odpowiedzi. Ogromna żyrafa z hebanu patrzy krzywo, a jej ułamany pysk zdaje się do mnie krzyczeć. Paproć jakby skurczyła się w sobie, więc teraz nie wyciąga swoich kłujących palców, żeby mnie objąć. Szafki pokrywa jeszcze grubsza warstwa kurzu niż tydzień temu. Wszystko wygląda, jakby zatrzymało się w czasie i odmawiało ruszenia dalej. Szczególnie takie wrażenie sprawia stojący na środku fortepian.
Nie wiem, z jakiego drewna został wykonany, lecz codziennie na nim gram. Niemal codziennie. Wyjątek stanowią weekendy, gdy świetlica jest zamknięta. Uśmiecham się, już dużo spokojniejszy. Obecność instrumentu jest dla mnie pozytywnie odurzająca, stanowi mój prywatny, najpiękniejszy narkotyk. Wyłamuję palce, już szykując się do kolejnego tańca z klawiszami. Całkowicie zapominam o troskach, tonę w pierwszych dźwiękach fortepianu, dając się ponieść. Poe, czytany w drodze do świetlicy, prowadzi mnie niczym lalkarz. Czuję obecność nieżyjącego już artysty, oddaję mu cześć, a także proszę o łaskawość, choć nie tworzył muzyki.
"Zły proroku!" – zakrzyknąłem – "czartem jesteś, nie aniołem,
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy sztorm cisnął cię na piach
Mojej duszy, na wybrzeże, gdzie Samotność pustki strzeże.
Zanim życiu sens odbierze Rozpacz, uśmierz w sercu strach:
Jestże balsam w Galaadzie? Powiedz, bo mnie dręczy strach!"
Kruk zakrakał: "Kres i krach".
CZYTASZ
Kiss here
Teen FictionJules Nightingale wiódł życie niezrozumianego, niedocenionego syna swych rodziców. Nawykłszy do samotności, skrywał się w świetlicy, aby grać na fortepianie. Wszystko się zmienia, gdy znajduje tajemnicze liściki. Jego paranoja nakazuje uciekać. Co z...