Grobowa cisza panująca w domu całkowicie mi pasuje. Rodzice snują się, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, gdy już wszystkie formalności związane z pogrzebem zostały załatwione. Rodzina Florence dzwoni każdego dnia. Gdzie w tym wszystkim jestem ja? Wszędzie, gdzie nie ma innych. Matka pozwoliła mi nawet przez tydzień nie chodzić do szkoły, żebym mógł wraz z nimi przejść żałobę.
Nie czuję smutku czy radości. Nie czuję niczego. Marszczę brwi. Nie tęsknię. Nie potrafię. Marmaduke był osobą, która cały czas mnie unikała.
Odchylam się na krześle obrotowym, wzdychając głośno. Zamykam oczy. Kolejna kartka trafia do kosza, zgnieciona w kulkę. Stos nieudanych, bezsensownych wierszy piętrzy się w stalowym kubełku pod biurkiem. Nigdy nie osiągnę poziomu mistrzów. Właściwie nie jestem pewien, czy mi na tym zależy. Traktuję to wyłącznie jako hobby, nie pokazuję swoich prób twórczości pisarskiej. Po pierwsze, nie mam komu. Po drugie, są to wyjątkowo osobiste zapiski.
Przez okno spadowe wpadają promienie zachodzącego słońca. Podchodzę do niego i wpatruję się w powoli znikającą za horyzontem gwiazdę. Pieszczotliwie żegna się ze mną, gładząc ciepłem po twarzy. Zagryzam wargę. Wiem, że kiedyś ostatni raz zajdzie i dla mnie. Nic nie jest wieczne. Może to nawet lepiej? Może powinienem się cieszyć, że kiedyś pożegnam się z życiem? Jeszcze rok temu prosiłem, wręcz błagałem, aby zakończyć żywot już w następnej sekundzie. Teraz nie przeszkadza mi bytowanie. Półistnienie w rzeczywistości pełnej gorzkich kłamstw i przeklętych ludzkich istnień.
Stoję jeszcze kilka sekund, po czym wracam do biurka. Panuje na nim ład i porządek – inaczej nie jestem w stanie pracować. Leży na nim laptop, pod ścianą zaś stos zeszytów szkolnych. W rogu jest pojemnik z przyborami do pisania; dwa długopisy, jedno pióro, ołówek oraz zakreślacze jako pomoc naukowa. Sięgam do szuflady po czystą kartkę i na nowo zaczynam wylewać z siebie myśli.
Myśli krążą wokół śmierci Marmaduke'a, fortepianu i pustki. Zastanawiam się, dlaczego nie potrafię uronić choć łzy z powodu tragedii rodzinnej. Babka zapewne przewraca się w grobie, wyklinając moją niewdzięczność i beznamiętność. Z opowieści wiem, że była bardzo religijną, uczuciową osobą. Rzadko miewam jednak okazję, aby posłuchać o rodzinie, której nie zdążyłem poznać, ponieważ święta w dużym gronie obchodzone są zaledwie raz w roku.
Słowa samoistnie pojawiają się na papierze, tworząc wersy. Wersy powoli zamieniają się w zwrotki. Wciąż jednak nie potrafią mnie zadowolić.
Krzywię się ze złości i wyrzucam kartkę, gniotąc ją uprzednio.
– Do diabła z tym! – warczę, założywszy ręce na piersi. Kopię w kubełek, który przewraca się, rozsypując swoją zawartość; kilkanaście papierowych kulek ląduje pod biurkiem w różnych miejscach. Miażdżę stopą każdą, która jest w moim zasięgu. Zduszam w sobie niesamowicie silną potrzebę wrzaśnięcia. Mogłoby mi pomóc, lecz nie chcę alarmować rodziców krzykiem. Nie potrafiłbym wytłumaczyć się logicznie.
Otwieram komputer, żeby się rozluźnić. Chcę przeczytać inspirujący wiersz.
Twórczość Poe właściwie znam na pamięć, ponieważ jest on moim ulubionym pisarzem. Szukam jednak czegoś świeżego, innego. Wybór pada na Blake'a. Już w przeszłości miałem styczność z kilkoma jego tworami, więc wiem, czego się spodziewać. Nie mogę jednak przewidywać przyszłości, także kolejne słowa kopią mnie prosto w brzuch.
Mam mdłości.
„Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla szczęśliwości ktoś się rodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności".
CZYTASZ
Kiss here
Teen FictionJules Nightingale wiódł życie niezrozumianego, niedocenionego syna swych rodziców. Nawykłszy do samotności, skrywał się w świetlicy, aby grać na fortepianie. Wszystko się zmienia, gdy znajduje tajemnicze liściki. Jego paranoja nakazuje uciekać. Co z...