6. BIAŁE RÓŻE

122 19 11
                                    

Od tygodnia albo godzinami gram na fortepianie, albo bezczynnie leżę w łóżku. Wszelkie formy rozrywki, które kiedyś ratowały mnie z opresji, przestały działać, kiedy Callum stał się moim zbawieniem i przekleństwem. Przekleństwem, ponieważ przynajmniej raz dziennie wspominam jego twarz, głos, emocje. Zbawieniem, gdyż rodzice, których poinformowano o wizycie chłopaka, nie męczą mnie pytaniami, nie wchodzą do salonu, gdy gram.

Raz tylko matka przeszkodziła mi w połowie Bacha, aby pochwalić talent, jednak zbyłem ją machnięciem ręki.

Strzelam kostkami palców, przygotowując się na melodię, której tak długo się uczyłem. Nokturn e-moll. Uśmiecham się szeroko, zamknąwszy oczy, całkowicie oddając bogom muzyki, jej dźwiękom oraz czułości zawartej w każdej nucie. Fałszuję w momencie, w którym rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Krzywię się i złorzeczę pod nosem na tego, który ośmielił się zakłócić mój spokój, lecz wstaję i idę otworzyć.

Przechodzę szybko przez hol, a potem ciągnę za klamkę. Już mam rzucić niemiłym komentarzem, że i tak nic nie kupię, więc akwizytor może sobie darować, kiedy widzę... Cóż, właściwie mało widzę. Poza ogromnym bukietem białych róż.

– Pan Jules Nightingale? – pyta się znudzonym głosem listonosz czy kurier, patrząc na adres doręczenia. Ledwo go dostrzegam poprzez ilość kwiatów.

– Tak – odpowiadam, a potem przejmuję bukiet. Odkładam go na podłogę, aby podpisać doręczenie. Kilkoma machnięciami długopisu zostawiam swoje nazwisko na papierze, zamykam drzwi i idę do pokoju, podniósłszy kwiaty. Nie mam pojęcia, co z nimi zrobić.

Trzymając róże oburącz, pilnuję się, aby uniknąć potknięcia na schodach. Kieruję się do pokoju, żeby znaleźć miejsce dla tego niespodziewanego prezentu. Rozglądam się, jakby magicznie miał pojawić się wazon, chociaż znam pomieszczenie na pamięć. Z głośnym westchnieniem robię nieco miejsca na biurku, po czym kładę bukiet na zamkniętym laptopie. Nie mogę go jednak na długo tak zostawić, więc truchtem przemierzam korytarz i pcham drzwi do sypialni rodziców. W jednej z szaf matka od lat chowała wszelkie badziewie, więc liczę na łut szczęścia. Może znajdę tam cokolwiek, co pozwoliłoby mi wstawić róże do wody? Oby.

Znajduję wyłącznie plastikowe pudełko, zakurzone, jednak uznaję, że się nada na tymczasowy wazon dla kwiatów, które lada moment umrą. Kiedy zamykam szafę, udaje mi się zbić szklaną figurkę.

– Szlag by to! – warczę, odkładając pudełko na bok. Zbieram fragmenty figurki, a potem zamykam szafę. Udaje mi się nie skaleczyć, więc z pudełkiem idę do łazienki. Napełniam je pod prysznicem, zaś zbitą figurkę wyrzucam do kubełka.

Niosę pudełko obiema rękami, uważając, by nie ulać wody. Po wejściu do pokoju stawiam je w kącie obok drzwi. Nie mam za specjalnie miejsca na nie, aby kombinować. Później sięgam po bukiet, który zaraz zanurzam w zimnej wodzie. Dopiero po chwili szukam karteczki, liściku – czegokolwiek – co mówiłoby o nadawcy, chociaż domyślam się, czyja to robota.

Między dwiema różami na środku znajduję biały bilecik ze złotymi zdobieniami. Przełykam ciężko, drżącymi dłońmi unosząc górną część. Boję się tego, co napisał Callum (a któż inny pokusiłby się o bukiet?), wiedząc, że będą to słowa nad wyraz trafne.

„Zalśniony gniewem i złorzecząc obłudzie,
choć znał, zapomniał, że są lepsi ludzie."

Zgrzytam zębami.

Strzał w dziesiątkę. Widocznie Callum, choć nie chcę, przeraża mnie to, widzi mnie bardzo dobrze mimo skorupy, którą udoskonalam każdego dnia. Wie za dużo.

Znów powoli, nieustępliwie panika chwyta mnie szponami, rozdzierając na kawałki. Łapię się za głowę, osuwając po ścianie; liścik upada gdzieś u stóp, teraz całkowicie nieważny. Ciągnę się za włosy, zaś strach przejmuje nade mną kontrolę, śmiejąc się prześmiewczo w głowie, niosąc echem po zakamarkach umysłu. Powoli przestaję odczuwać otoczenie wokół siebie, zatapiając w otchłani mrocznych myśli, śmierci i degeneracji. Czuję dekadencję każdą komórką ciała, kwintesencję upadku.

Kiss hereOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz