Rozdział 1.1

21.1K 1.2K 164
                                    

*Jeżeli rozdziały się podobają, proszę o znak w postaci gwiazdki, gdyż wklejam je nie tylko dla siebie, ale i dla Was. 

* Gwiazda to dla mnie nagroda, która nic Was nie kosztuje, tymczasem ja to doceniam. 



ŻYCZĘ MIŁEJ LEKTURY :)






Jak zwykle intuicja jej nie zawiodła i tym razem, kiedy Cassidy Stevens zjawiła się w progu domu swojej przyjaciółki Sary, w Fort Worth, w stanie Teksas. Uświadomiła sobie to po raz kolejny, gdy zobaczyła krzywy uśmiech, na jej zaróżowionej twarzy i wiedziała już — tak jak miliony razy wcześniej — że będzie miała kłopoty. Uśmiech ten bowiem znała od lat, więc dawno przestała się na niego naiwnie nabierać. Niewinne uniesienie kącików ust,  zwykle w przypadku Sary oznaczało coś nikczemnego. 

A chodziło tym razem o "ich ploty". Nie były to jednak zwykłe plotkowanie, o którym większość ludzi mogłaby pomyśleć. Nie. Bo kiedy Sara mówiła ploty, miała na myśli masę drinków, wyjście do klubu i rozmowę o facetach. Nie byłoby to jednak takie przerażające, gdyby nie fakt, że zawsze wówczas dochodziło do dziwnych wydarzeń, nad którymi zwyczajnie nie miała kontroli. Czy była to zasługa dziewczyny, czy też może zrządzenia losu, Cassie nie potrafiła określić, czy też postawić na żadną z tych rzeczy. Po prostu wystarczyła jej świadomość, że nigdy nic z tego dobrego nie wychodziło, bo co mogło wyniknąć dobrego z Sary ciągnącej ją do klubu,  gdy ta nie przepadała za hałasem?

Nic. I chociaż Cassie doskonale zdawała sobie z tego sprawę, mimo wszystko pozwoliła się wpakować w całą 'ploteczkową imprezę'. Może to przez to, że stęskniła się za wariatką i nie potrafiła jej odmówić albo przyczyna tkwiła w głęboko zakorzenionej grzeczności. Istotną rolę na pewno miał trzpiotowaty humor Sary i ogniste szaleństwo widoczne w jej oczach.

Tak więc niedługo po tym, mijając McDonalda, znalazły się na ulicy Meacham Boulevard i weszły do ciemnego wnętrza budynku, rozświetlanego jedynie kolorowymi światłami bijącymi ze sceny, pod nazwą Cassidy's Fort Worth. Odkryły go pierwszej nocy, kiedy to zrobiły sobie wycieczkę w tym mieście kilka miesięcy temu. Od tamtej pory, stało się to ich tradycyjnym miejscem spotkań. Nie dlatego, że obsługa była doskonała, ludzie spotykani tam byli fantastyczni. Nie. Powód jednak był prosty — zdawał test na możliwość swobodnej pogadanki, bez konieczności flirtowania z nowo napotkanymi facetami. Wystarczyło rzucić okiem na barmana i natychmiast reagował, gdyby któryś robił problemy. I choć nawet to nie wywoływało radości na twarzy Cassie, nie mniej jednak czyniło z tego jedyną opcję, na jaką się godziła.

Rozejrzały się za wolnym siedzeniem, które jak zdążyły zauważyć, trudno było znaleźć. Był wieczór i tak jak podejrzewała Cassie, wnętrze było wypełnione po samiutkie brzegi ludźmi. W związku z tym, głęboko w niej zatliła się żarliwa nadzieja, że będą zmuszone do powrotu. Niestety tak się nie stało. W ostatniej chwili, jacyś panowie zeszli z krzeseł przy ladzie i siłą rzeczy, musiała podążyć za pijaną od szczęścia dziewczyną.

Jak się okazało, tego dnia była urządzana jakaś impreza — mini koncert. Tak więc panował większy chaos niż zwykle.

Dziewczyny zamówiły sobie drinki i krzyczały do siebie jakieś sporadyczne komentarze, zanim wciągnęły je tony muzyki. Okay! Cassie tak naprawdę lubiła koncerty, lubiła się bawić, ale zwyczajnie nie widziała sensu rozmawiać, kiedy człowiek szedł się zabawić!

Wilczy Azyl (DO KOREKTY...)Where stories live. Discover now