Epilog

3.1K 217 34
                                    

 

Minął tydzień. Niekończące się dni, w których leżała myśląc ponownie o bezsensowności swojego życia. Bała się jego reakcji zwlekała z tym, aż do teraz. Podniosła się z łóżka, by podejść do sypialnianej komody. Wzięła do ręki telefon, na którym wystukała odpowiedni numer. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty i tak, aż do dwudziestego czwartego sygnału. W telefonie rozbrzmiał głos poczty głosowej. Szatynka westchnęła. Odłożyła telefon, kierując się ponownie w stronę łóżka. Nagle usłyszała dźwięk dzwonka, który zwiastował to, że ktoś próbował się do niej dodzwonić. Podbiegła do szafy, wcześniej dotykając swojego brzucha, w którym mieściło się jej dziecko. Jej dziecko i dziecko gwałciciela. Przejechała palcem po ekranie, próbując spokojnie odebrać połączenie. 

-Rose? Wszystko okej?-nawet nie zwróciła uwagi, na to, że jej ręka z komórką samoczynnie powędrowała w stronę ucha.

-Harry.-wyszeptała. Ręce zaczęły trząść się niemiłosiernie.

-Kochanie ty płaczesz...-jego głos przeplatany był troską i dużym zdziwieniem.

-Bo ja, ja jestem...

-Tak historia choroby leży na tamtej półce, możesz mi ją podać. Dzięki.-gwałtownie przerwał jej pełną smutku wypowiedź. -Rose, przepraszam cię, ale właśnie układam akta pacjentów. Co chciałaś powiedzieć?

-Harry ja jestem w ciąży.-usłyszała trzask, wypadanych rzeczy z ręki chłopaka.

-Coo? Kiedy to się stało?-podeszła do łóżka, siadając na białą pościel.

-Bo widzisz to nie jest twoje dziecko.-rozpłakała się jeszcze bardziej.

-Zdradziłaś mnie Rose!?-wybuchł. Dziewczyna przymknęła oczy. Wiedziała, że ta rozmowa nie zakończy się happy end'em.

-Harry nie zdradziłam cię, po prostu..

-Co po prostu?!

-To dziecko jest.....

-Nie tłumacz się. A ja cię kochałem, byłem z tobą w każdym momencie. Wspierałem cię. Było ci ze mną źle? Pytam się było ci ze mną źle. Miałaś wszystko.

-Jaaaa.-na jej policzkach powstał czarny szlak łez.

-Wiesz co Rose. Ja nie mogę być z kimś, to mnie zdradził, a w szczególności zranił. Masz trzy tygodnie na wyprowadzkę, jak wrócę ma cię tam nie być. To koniec. Żegnaj. -rozłączył się. Szatynka rzuciła trzymaną w ręku rzeczą o szarą ścianę sypialni. To koniec jej pięknego życia. Koniec jej.

Wspomnienia:

,,-Jesteś zapewne głodna. Zrobiłem jajecznicę.-szatynka po raz pierwszy w tym dniu uśmiechnęła się lekko. Odkryła swoje nogi, stawiając je znowu na drewnianej podłodze. Odwróciła się. Zobaczyła jak wpatruję się w jej posiniaczone uda. Zarumieniła się nie wiedząc czemu.-Możesz iść?-wstała. Kiedy chciała zrobić już kolejny krok, poczuła się słabo. Spadłaby gdyby nie on. Sprintem podbiegł do niej łapiąc w swoje objęcia. Jej dłoń instynktownie przejechała po umięśnionym torsie chłopaka. Jednak szybko oddaliła ją kładąc na swoim brzuchu.  

-Jednak lepiej będzie gdy cię zaniosę.-czuła delikatne jak na chłopaka palce obejmują posiniaczone części ciała, jednak nie robią jej krzywdy. Głęboko wciągnęła powietrze, które zaczęło znowu przyjemnie pachnieć miętą. Kiedy kierował się z nią na rękach w stronę wyjścia wiedziała, że to on tak cudownie pachniał i, że to on być może będzie jej królewiczem z bajki. ''

,,-Możesz zostać u mnie do czasu, aż nie znajdziesz dla siebie mieszkania.-podniosła głowę. Szatyn uśmiechał się do niej promiennie Nigdy nie spotkała osoby, która w tak piękny sposób pokazuję swoją miłość do drugiego człowieka. Był inny. Niepowtarzalny. Niespotykany. Unikat.

Niebo ma kolor zielony  (zakończone)Where stories live. Discover now