Rozdział 2

795 51 1
                                    

Czuł się jakby został przeciągnięty przez szczególnie długą teleportację, taka była pierwsza myśl Harry'ego po obudzeniu. Było ciemno, a pod ustami czuł błoto. Z jękiem obrócił się na plecy zauważając natychmiastowo pod sobą twardą powierzchnię ze żłobieniami, które wbijały się w jego wrażliwy kręgosłup i żebra. Otwierając oczy zauważył jakiegoś rodzaju alejkę z obskurnymi czarnymi drzwiami sklepów po obu stronach.

Dwudziestoletni i trenowany w podstawach bycia aurorem, przez samego Alastora Moody, szybko przeskanował wszystko zmysłami, zauważając dużą ilość śladów magii pozostawionej przez czarownice, czarodziejów i istoty magiczne. Jego uszy ujęły szepty konwersacji i stukot obcasów na czymś twardym, prawdopodobnie kamieniu. Odetchnął głęboko i poczuł zatęchłe powietrze śmierdzące alkoholem, czarodziejskimi narkotykami i innymi podejrzanymi rzeczami.

Harry usiadł patrząc na ziemię, zauważył, że była to kostka brukowa, a nie chodnik. Mogła to być albo BARDZO stara część mugolskiego Londynu, albo świat magiczny. Z tego co zauważył wcześniej stawiałby na to drugie. Ostrożnie wstał wycierając twarz w rękaw i sięgając do kieszeni. Wyciągnął swoją różdżkę i jego twarz ukazała przerażenie. Różdżka, która towarzyszyła mu poprzez szkołę i wojnę była złamana na trzy części. Wiedział, że nie było możliwości jej naprawy.

Szybko uświadomił sobie trzy rzeczy. Lustro, które zbił, w jakiś sposób przeniosło go tutaj. Nie miał pojęcia gdzie był, chociaż wyjście z obskurnej alejki powinno to wyjaśnić. Nie miał przy sobie żadnych pieniędzy co znaczyło, że potrzebował udać się do Gringotta , co było łatwym celem.

Opuścił alejkę dziękując Merlinowi za usunięcie blizny za pomocą mugolskiej operacji i eliksir, który naprawił jego wzrok. Był teraz nierozpoznawalny dla populacji magicznego świata o ile tylko był ostrożny, a walka w zajadłej i krwawej wojnie przez ostatnie cztery lata nauczyła go przynajmniej tego.

Po opuszczeniu alejki był zaskoczony realizacją, że był na Nokturnie, zaraz za sklepem Borgina i Burkesa. Szedł żwawo nie chcąc pozostać w tej alei dużo dłużej. Kilka minut szybkiego marszu później znalazł się na Pokątnej, zaraz obok biura Proroka Codziennego. Obok niego był magiczny kiosk sprzedający aktualne wydanie Proroka. Zapatrzył się w szoku w nagłówek, który krzyczał  Przytłaczający atak przeprowadzony przez Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać w Dover! 19 ofiar śmiertelnych, 12 rannych!

Co?! On jest martwy! Harry praktycznie krzyczał. Dopiero później zobaczył datę na gazecie i prawie przewrócił się w szoku. Niedziela 12 października, 1975. Był w przeszłości o prawie 25 lat. Jego ro-

Harry zmarszczył brwi. J- Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć? Dopiero co znał ich imiona.

Zawahał się chwilę dłużej i później spostrzegł lśniący biały budynek Gringotta. Racja, w tej chwili to był jego cel, lukami w pamięci może się zająć później.

Dziwne rzeczy mogą przytrafić się tym, którzy eksperymentują z czasem, Harry. Ostrzegł go głos, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć do kogo ten głos należał.

Poruszył się żwawo aby poradzić sobie z brakiem funduszy i środkiem do obrony, chociaż był zdolny do więcej niż przeciętej magii bezróżdżkowej, była ona wycieńczająca dla organizmu podczas dłuższego użycia. Powoli wszedł do banku, głos w jego głowie upomniał, Tak, to goblin Harry. Stworzenie, z którym nie chciałbyś zadrzeć.

Trzęsąc lekko głową, aby pozbyć się głosów których nie mógł skojarzyć, ruszył do jednego z goblinów i cicho powiedział, „Potrzebuję testu dziedziczenia żeby zobaczyć czy mam jakieś skarbce do przejęcia."

Black FortunesWhere stories live. Discover now