Rozdział 1

97 2 1
                                    

                              I wtedy go poczuła, ból przeszywający jej całe ciało na wskroś, jak tysiące maleńkich ostrzy wchodzących pod skórę. Jednak nóż był tylko jeden. Coś pod czaszką jej dudniło, więc nie mogła się mocno na niczym skupić, ale wiedziała, wiedziała, że człowiek, który ją teraz rani, zabił już całą jej rodzinę i rozkoszuje się morderstwem ostatniej z potomkiń wielkiego rodu, który wciąż psuł mu plany. Teraz nadeszła jej kolej, a myśl o ratunku nawet nie miała racji bytu, bo z tego co pamiętała, to ta sala tortur znajdowała się na odludziu i nikt nie zapuszczał się w te tereny, ze względu na krążącą legendę związaną z tym miejscem. Szamotała się, szarpała, wyrywała, ale więzy trzymające dziewczynę na stole, nawet nie drgnęły, a ruch tylko zwiększył ból i pogorszył sytuację, w której w tym momencie się znajdowała. Prześladowca zaczął mocniej zagłębiać ostrze noża w jej udzie, jednak nieśmiertelnie. Chciał, żeby żyła jak najdłużej, aby móc napawać się tym długo wyczekiwanym zwycięstwem. Środki odurzające, które zostały jej wstrzyknięte, mimo bójki, zaczynały pomału działać, raz za razem z większym nasileniem. Chciała...musiała zostać przytomna, nie mogła dać takiej satysfakcji wrogowi, że się poddała, jednak coraz trudniej było utrzymać oczy szeroko otwarte. Co sekunda opadały jej niżej i niżej. Mimo walki, którą i tak zaczynała przegrywać, nie dawała za wygraną. Halucynogeny działały mocniej niż na początku. Teraz czuła każdy puls tak wyraźnie, jak nigdy dotąd. Przepływająca krew dźwięczała jej w uszach, a tępy ból w głowie nie dawał o sobie zapomnieć, chociażby na minutę. W jednej chwili wśród ciszy usłyszała potworny, przeraźliwy jęk, który jak zrozumiała, wydobywał się z jej poharatanego gardła. Przez wszelakie tortury, jakich doświadczyła częściej zapominała o otaczających ją rzeczach, więc jak za sobą usłyszała głośny, szyderczy śmiech, przestraszyła się. Odskakując na bok, napotkała igłę, której wcześniej tam nie zauważyła. Później zapadła cisza przerywana tylko miarowym, uspokajającym oddechem dziewczyny, dzięki któremu chciała zasnąć żeby nie brać więcej udziału w tym co się działo wokół niej. Mimo prób nie udało się przez ciągłe uderzanie ciała o podłogę albo ściany. Nagle, gdy wszystkie dźwięki ucichły , poczuła unoszące ją silne dłonie i ramiona oplatające się wokół jej kolan i talii. Ból już aż tak nie naciskał i zaczynał powoli ustępować błogiemu spokojowi. Podniosła oczy ostatkiem sił i zobaczyła mężczyznę, ledwie majaczącego nad nią, który jej pomógł. Miał mokre barki zapewne od wysiłku mimo, że był umięśniony mały kłopot mu sprawiło podniesienie takiej małej osóbki jak ona, co można by powiedzieć nie wymagałoby od niego większego wysiłku. Nosił luźny podkoszulek koloru niebieskiego, prawie nie wyczuwalny pod opuszkami palców dziewczyny, oraz blado-brązowe szorty. Butów nie widziała, choć wydawało się jej, że ich nie miał. Przez moment słyszała tylko bicie własnego serca, a może jego? Nie miała pojęcia, ale wydawał się spokojny, więc czym miał się martwić? Poruszyła dłonią, aby wiedział, że żyje, i że być może będzie potrafiła sama już dalej iść, ale gdzie miałaby się udać? Wszystko już przepadło. Całe jej życie straciło sens zaraz po śmierci rodziców, z którymi była najbardziej przywiązana. Powieki stały się cięższe niż początkowo. Zapadając w długo wyczekiwany sen, z urywanym oddechem, zobaczyła jego oczy, tak piękne i błękitne, jakich nigdy nie widziała. Zaczynała powoli w nich tonąć i chciałaby, żeby ta chwila trwała wieczność, jednak wraz z zachodzącym słońcem opuściła powieki i zasnęła.                                                           

                                 Wydawało jej się, że podróż, w której nie brała tak na prawdę udziału, a w świecie żywych była tylko dzięki wciąż ciepłemu ciału, ciągnęła się wiekami. Dziewczyna co chwila się budziła, ale natychmiast pochłaniał  ją sen tak lekki, że wyczuwając każdy najmniejszy spad ziemi, miała już otwarte oczy. Mężczyzna starał się stąpać bardzo ostrożnie, przez co droga, zwykle trwająca 40 minut, wydłużyła się aż do zachodu słońca. Gdy wreszcie nie zatopiła się w ciemności i zaczęła się powoli oswajać ze światłem, a właściwie z jego brakiem, jeśli nie liczyć płomieni, z ledwie żarzącego się drewna w dogasającym ognisku, zauważyła, że została kompletnie sama. Jeśli dobrze sobie przypominała, powinna być poraniona i pokaleczona zarówno na ciele jak i na duszy, przez człowieka, którego imienia nie potrafiła nawet wymówić, gdyż nie chciała poczuć, jaki smak będzie miało w jej ustach. Dla pewności, że nie był to tylko sen, choć skrycie o tym marzyła, aby to wszystko się nigdy nie wydarzyło, powoli sunęła dłonią do prawego uda, gdzie powinna się znajdować jedna z głębszych ran. Odwróciła głowę w oczekiwaniu na ból. Jednak ten nie nastąpił, a jedynie lekkie mrowienie i pulsowanie w dotykanym fragmencie skóry. Poczuła kawałek materiału. Zdziwiona popatrzyła za przesuwającą się wciąż dłonią i ją podniosła. Natknęła się na bandaż. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego, z jaką precyzją założono jej ten opatrunek. Była na prawdę zaskoczona. Wędrowała nadal wzdłuż i wszerz swojego ciała w poszukiwaniu chociaż najmniejszego zadrapania. Wszelka krew została z niej starannie zmyta, a skóra zaczynała się już zrastać, więc oprócz usztywnienia na jej prawym udzie, lewej łydce, brzuchu i szramy ciągnącej się od jednego barku, do drugiego nie znalazła niczego zaskakującego. "To jednak stało się na jawie" - pomyślała. Chciała wstać, rozprostować nogi, poczuć się znów wolna, lecz cały jej wysiłek szedł wciąż na marne. Za każdym razem, gdy próbowała się podnieść, jakaś część ciała ciągle jej odmawiała, nie słuchając rozkazów. Przy pierwszej próbie były to ręce, przy drugiej - nogi, a przy każdej następnej się zamieniały. W końcu się poddała, co było do niej niemal nie podobne, dzięki czemu usłyszała pogwizdywanie, a zaraz po tym ciche nucenie. Nie potrafiła rozpoznać melodii, jednak nie do końca się tym przejmowała, ważne było dla niej teraz to, żeby zdołać się jakoś obronić, gdyż na ucieczkę, czy kryjówkę nie miała co liczyć. Wyczerpana po poprzednim wysiłku,resztkami sił, podczołgała się pod zwalone drzewo, które planowała obejść z góry, aby znaleźć się poza zasięgiem wzroku tego zbliżającego stworzenia. Jednak i to jej nie wyszło. Gdy już znalazła się na górze, lewa noga dziewczyny utknęła w dziurze i to sprawiło, że nie mogła się ruszyć dalej.. W tym momencie została całkowicie odsłonięta. Teraz słyszała kroki bardzo wyraźnie, a cicha muzyczka nie brzmiała już jak bełkot. Spanikowana, położyła się, aby zmniejszyć choć odrobinę ryzyko przyłapania. W końcu go zobaczyła, niósł cała kupę gałązek, zupełnie nie zwracając na nią większej uwagi. Dodał trochę z nich do ognia, a ten automatycznie uniósł się ku górze. Chcąc zwiększyć sobie pole widzenia na tajemniczego mężczyznę, zaczęła podpierać się na rękach, zaraz się opuszczając. I tak co chwila. Jako, że konar, na którym siedziała, był pusty każdy jej ruch zaczął się odbijać w jego środku, jak i pośród drzew. Za każdym razem wydawał jakiś dźwięk, czasami cichy, ale bywał też i hałaśliwy. Wręcz ogłuszający. Podnosząc się za pierwszym razem, dostrzegła mężczyznę ubranego w błękitny podkoszulek i blado-brązowe szorty, chociaż w ciemności ciężko było odróżnić jakiekolwiek kolory. Kojarzyła go skądś, jednak nie mogła sobie przypomnieć skąd. Zaczęła przeszukiwać najgłębsze zakątki w swojej głowie, ale nic to nie pomogło. Opadła na chłodną korę. Za drugim razem, który nastąpił niecałe pięć minut później, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nieznajomy zmienił miejsce siedzenia. Teraz wpatrywał się jakby prosto na nią, ale jej nie zauważał. Patrzył przez dziewczynę na wylot, jak gdyby zamieniła się w ducha w ciągu tak małej różnicy czasu. W tym momencie mogła zobaczyć jego twarz, udręczoną, smutną. W tej pozycji wyglądał na około 25lat. Zginając z powrotem łokcie, usłyszała zgrzyt, a po chwili zapadła się z piskiem, cichym jak mysz. Szybko starała się uspokoić myślą, że może mężczyzna niczego nie usłyszał. Zamknęła oczy pozwalając działać swojej wyobraźni. Gdy tylko je otworzyła, on stał tuż nad nią z półuśmiechem igrającym na jego twarzy.

She Wanna KnowWhere stories live. Discover now