7.

941 158 109
                                    

Drugiego dnia pobytu w Oslo zostaję obudzona w nieco łagodniejszy sposób. O ile nastawienie trzech budzików jednocześnie ze znienawidzoną przeze mnie melodią alarmu można nazwać łagodnym sposobem. Jednak zachowując pogodę ducha, co w tych okolicznościach jest naprawdę trudne, udaję mi się zjeść śniadanie. Zapytany, gdzie wybieramy się dzisiaj, Finn odpowiada z pełnymi ustami:

Muzeum Fram. — Cai kieruje na niego znaczące, naciskające spojrzenie. Chłopak połyka jedzenie i przewraca oczyma, rozkładając się na oparciu krzesła. Mruży oczy i patrzy na mnie z niesmakiem. — A potem do kina.

Zatrzymuję widelec w połowie drogi do ust i powoli podnoszę na nich wzrok. Finn wzdycha i powraca do przerwanego trawienia, a Cai wyszczerza się do mnie, jakby tego było mało. Przekazuję mu pełne wdzięczności, radości i podekscytowania jednocześnie spojrzenie. Skina głową i również kieruje pełną uwagę na pokarm znajdujący się na jego talerzu.

Do kuchni wchodzi Hugo, w rękach trzymając kwadratowe pudełeczko. Uśmiecha się do mnie na powitanie i już otwiera usta, aby zacząć swoją litanię, kiedy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Patrzymy po sobie zaskoczeni. Pierwszy zrywa się Hugo, rzucając na stół pojemnik. Unoszę brwi i wstaję za nim. Cai robi to samo, a zajęty jedzeniem Finn nawet nie zwraca na nas uwagi. Już z salonu dobiegają do naszych uszu powitania. Jeden z głosów — wysoki i czysty — należy do Hugo, drugi, o wiele niższy i głęboki, do nieznajomego, okazującego się być rówieśnikiem brata. Blond włosy sterczą na wszystkie strony, jakby chciał powiedzieć: „Nie czeszę się, bo to modne", szerokie barki opierają się o framugę, a małe, kacze oczy śledzą ruchy moje i Caia . Widząc nas, Hugo uśmiecha się szeroko i nas przedstawia.

— To moja siostra — Liv, i jej bardzo sympatyczny przyjaciel — Cai — mówi, wskazując na nas kolejno głową, a przy krótkim opisie Caia krzywo się uśmiecha. — A to mój najlepszy kumpel, współorganizator okolicznych imprez i koncertów, operator perkusji w zespole i wreszcie — ideał męża (jeszcze wolny!) — Jo. Nietutejszy — dodaje, widząc moją zdziwioną minę na dźwięk imienia.

Chłopak podchodzi do nas i podaje dłoń, nic nie mówiąc. Nie wydaje się być zbyt rozmowny. Wychodząc, jedynie na chwilę zatrzymuje się przy Hugo i półgłosem oznajmia:

— Odezwał się menager Dana. Możliwe, że uda im się zagrać.

I wtedy dzieje się równocześnie tak wiele rzeczy, że mój mózg nie jest w stanie ich zarejestrować od razu. Mimika Hugo zmienia się z lekkiego uśmiechu w naprawdę szeroki, a oczy powiększają do rozmiaru spodka od talerza. Z jego ust wydobywa się litania przekleństw oznaczających, jak bardzo szczęśliwa jest ta wiadomość. Podskakuje w górę, rozkładając ręce. Jedną z tych zabójczych machin trafia Jo w nos, aż ten zatacza się na zewnątrz. Zamyka oczy zmieszany, masuje obolały narząd węchu i kręci głową, zamykając za sobą drzwi wejściowe. Hugo w podskokach podchodzi do mnie i ściska, aż brakuje mi tchu w płucach. Nawet Caia klepie po plecach, co jest dziwne, zważywszy na to, co przed chwilą o nim mówił. Nucąc „We are the champion" pod nosem, biegnie po schodach do swojego pokoju. Kieruję wzrok na Caia. Chyba go zatkało, bo w stanie zdziwienia stoi, nie poruszając się nawet o milimetr. Wracam do kuchni, ciągnąc go za sobą. Zastajemy tam Finna w stanie „Nie przeszkadzać, czytam!". Nalewam sobie herbaty i przyglądam stojącemu obok Caiemu. Intensywnie nad czymś myśli i zdaje się, że jest już bliski odkrycia bardzo ważnej informacji. Łapie mój wzrok i lekko się peszy, jednak na jego twarzy nie odznaczają się rumieńce — najwidoczniej diabeł nie obdarzył go tym przekleństwem. Kiedy Bóg rozdawał umiejętność panowania nad emocjami, ja stałam w kolejce po kebaba. Cai zdążył i zjeść, i dostać boży dar.

Godzinę potem już parkujemy przed Muzeum Fram i szukamy naszego przewodnika. Okazuje się jednak, że nie jest nam potrzebny. Finn jeszcze w samochodzie przygotował nas „duchowo" na to, co ujrzymy. Będzie to między innymi uwięziony w budynku norweski statek — Fram, który brał udział w wyprawach na oba bieguny. To po nim spacerował, biegał i czołgał się Roald Amundsen — norweski badacz polarny, który jako pierwszy zdobył biegun południowy. Ubiegł źle przygotowanego do tej samej wyprawy Roberta Scotta — brytyjskiego badacza Antarktydy, który zmarł w drodze powrotnej. Teraz to my możemy wczuć się w klimat tamtych czasów i zwiedzić kabiny.

You'll also like

          

W końcu znajduje nas kipiący ze złości Jonas.

— Ja w ogóle jestem wam potrzebny? — pyta, przy czym jego nozdrza drgają jak u węszącego psa.

— Nie — odpowiadamy z Caiem równocześnie. Finn kieruje na nas mrożące krew w żyłach spojrzenie. Mimo to po kryjomu przybijam z Caiem piątkę. Nowy przewodnik podchodzi do Jonasa i go przeprasza, a potem szepcze kilka słów, które momentalnie zmieniają mimikę twarzy rozmówcy w promienną i podekscytowaną. Wywracam oczami i rozglądam się po Muzeum, do którego zdążyliśmy już wejść. Nowoczesność góruje nad starym statkiem, nie przysłaniając przy tym jego blasku. Wokół można dostrzec wiele ekspozycji dotyczących polarnej przyrody. Mój wzrok przyciąga jednak mała wystawa stworzeń o czarnych surdutach, białych koszulach i pomarańczowych dziobach — pingwinów.

Chwytam ramię Caia i lekko nim potrząsam, wskazując ruchem głowy na najciekawszą z ekspozycji. Uśmiecha się lekko i idzie za mną. Oczywiście Finn dostrzega naszą nieobecność niemal od razu i już podąża, aby przedstawić krótki wykład na temat pingwinów.

— Liv, gdzie żyją pingwiny? — zagaduje. Po jego minie można poznać, że zna odpowiedź na to pytanie, jednak chce sprawdzić moją obecność na biologii.

— Pewnie wyginęły — strzelam, wyczuwając podchwytliwe pytanie. Finnowi rzednie mina, a Jonas uderza się otwartą dłonią w czoło.

— Nie przyznaję się do ciebie — mówi półgłosem i odwraca się tyłem. Spoglądam błagalnie na Caia, który właśnie czyta krótką notkę na temat tych stworzeń. Powoli odwraca się w moją stronę ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy.

— Jeszcze żyją — szepcze i obejmuje mnie ramieniem, prowadząc na statek.

W środku zapiera mi dech w piersiach. Wnętrze przypomina połączenie Titanica i... po prostu Fram. Niemal czuję się jak odkrywca zmierzający ku nowym lądom. Zachowano klimat sprzed kilkudziesięciu lat. Głęboko oddychając, wyobraźnia podsuwa zapach morza. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś nagle dostał choroby morskiej.

Z ust Caia wydobywa się krótkie „wow" i kilka westchnięć. Ten widok to jak wynagrodzenie za wszelkie trudy życia, za organizację wycieczki. Próbuję zrobić zdjęcie oczami, zapisać tę chwilę na twardym dysku w głowie, a na stare lata powiem sobie: „Tak, uratowałaś tego chłopaka. Bóg wiedział, po co cię stwarzał".

— Tym statkiem płynął na biegun południowy Roald Amundsen — wielki badacz, który jako pierwszy go zdobył... — zaczyna Jonas, widząc, że pogrążeni jesteśmy w ciszy.

— ...odbierając przy tym zasługę Scottowi, bo Amundsen miał zamiar zdobyć biegun północny. Południowy był domeną Scotta — dodaje Finn, przyjmując pozę zachęcającą do dyskusji — zakładając ręce na piersi i patrząc na przeciwnika z wyczekiwaniem.

— Ale sam Scott do wyprawy się nie przygotował. Był tak zajęty chęcią zwycięstwa, rywalizacji i dumą, że zaprzągł do sani białe kuce, zawierzając ich kolorowi — kwituje przewodnik, również krzyżując ręce. Przez chwilę mierzą się wzrokiem, jednak Finn nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa.

— No i masz, kurwa, rację. Normalnie, jakbym słyszał jakąś historię o tobie, Liv. — Kieruje na mnie wzrok i uśmiecha się triumfalnie. Ignoruję jego słowa, nawet przecinkowe przekleństwo, i zmierzam wzdłuż korytarza przepełnionego własnoręcznie rysowanymi mapami, portretami i flagami Norwegii.

Potem wchodzimy do pokaźnej wielkości pomieszczenia ­— świetlicy, gdzie rozmieszczone zostały kanapy, gramofon i portret Amundsena. Mimo to pokój wydaje się być pusty brakiem życia. To nieco przytłaczające. Czy każdy opuszczony, zatopiony statek takie właśnie stwarza uczucia?

Nie skacz, CaiWhere stories live. Discover now