I obumrą wszystkie maki

67 3 0
                                    

≪•◦ 1 ◦•≫

Pomimo wiosennej pory roku ten dzień wydawał się niezwykle jesienny. Niebo zakryły popiołowe chmury, dął zimny, wręcz lodowaty wiatr, który nielitościwie szarpał liśćmi, które wyjątkowo na tę okazję zdawały się przybrać brązową barwę. Powietrze było duszne jakby zaraz gromy miały zacząć trzaskać w wykrzywione drzewa. Przez zbitą atmosferę przebijało się ciężkie bicie dzwonów.

Felix był zaznajomiony z wieloma ludźmi, do tego okoliczności jego drastycznego wypadku wzbudziły duże zainteresowanie – nie było zaskoczeniem więc dla nikogo tak liczne zgromadzenie na uroczystej mszy i na cmentarzu. Żałobnicy zapłakanymi oczami patrzyli na spuszczaną w ciemny dół skromną trumnę. Tolys trzymał się z tyłu. Nie czuł się zbyt chciany na uroczystości i chociaż wiedział, że Elizabet była zajęta ważniejszymi sprawami i zapewne nawet by nie zauważyła jego obecności, to wolał nie narażać się na czyjąkolwiek uwagę. Widział jak kobieta wypłakiwała się w ramię średniego wzrostu bruneta. Chociaż nie znał się na ubraniach, to mógł stwierdzić, że jego garnitur nie należał do najtańszych. Trochę jej zazdrościł. Też chciałby móc chociaż wyżalić się komukolwiek, ale zbyt zawstydzające byłoby zaczęcie tematu pierwszemu – miałby wrażenie narzucającego się, a przecież, co on w ogóle znaczy?

Czy gdyby on umarł, też przyszłoby tyle osób? Połowa z nich? Ktokolwiek? Zdał sobie sprawę, jak mało znaczy. Jest jedynie służącym szefa wielkiej korporacji, chociaż jego pracę mógłby wykonywać każdy. Chciało mu się płakać. Stracił przyjaciela, którego dopiero odzyskał, nikt go nie kocha, nic nie znaczył, nie potrafił nic zrobić oprócz wypełniania tabelki w Excelu, robienie kawy i pranie obrusów. Boże, jak bardzo żałosny on jest. Całe jego życie to jedno wielkie gówno. Jak on śmiał kiedyś myśleć, że będzie szczęśliwy jak dorośnie? Głupie szczenięce marzenia. Wszyscy są lepsi od niego, chociaż nawet się nie starają. Albo jednak się starają? Może to jest takie naturalne i proste? Może jest po prostu zepsutym egzemplarzem gatunku ludzkiego? To on powinien tam leżeć, gnić – nie, on już gnije. Gnił cały ten czas, był naznaczony odkąd się urodził. Uosobienie porażki. Chciał paść na kolana i wyć z żalu.

Gdybym tylko mógł... Nie chcę, nie chcę tu być... -- pomyślał trzęsąc się na wychudzonych nogach. Spuścił głowę, aby nikt nie zauważył jego żałosnych łez napływających do oczu.

– Wszystko w porządku, Tolys? – wybrzmiał słodki męski głos, fałszywie zatroskany.

Litwin rozpoznał go i momentalnie wyprostował się, wręcz stanął na baczność.

– Pan Braginsky...! N-nie spodziewałem się, że spotkam pana tutaj...

– Tak jak ja nie spodziewałem się, że tak nagle ode mnie, od N A S odejdziesz. Wiesz, brakuje nam ciebie. Firma bez ciebie straciła na obrotach. Najwyraźniej nie doceniałem twojej pracy... Widzisz, ostatnio nasza konkurencja zaczęła bardzo szybko prosperować i obawiam się, że może wśród moich pracowników czai się kret. Domyślasz się kto mógłby nim być?

Ivan spojrzał na niego świdrująco. To spojrzenie mogłoby należeć do samego Boga osądzającego wszystkie istoty. Ivan wiedział, że za wszystkim stoi właśnie Tolys, a to wszystko miało na celu jedynie wywołanie u niego wstydu, co w gruncie rzeczy udało mu się.

– Nie wiem... – spojrzał na swoje buty.

– Oh, rozumiem. Jakbyś jednak coś wiedział, albo czegoś potrzebował, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. Wybacz, ale pójdę złożyć wdowie kondolencje. Eh, tak mi jej szkoda... – zabrzmiał, jakby wstrzymywał się od śmiechu. – Przekażę Natalii pozdrowienia od ciebie. Zdaje się za tobą tęsknić – dodał oddalając się.

kłamca |HetaliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz