Blisko a jednak daleko

367 56 9
                                    

Opierając się o drzewo detektyw zaciągała się dymem papierosa. Kiedy ten wypalił się rzuciła niepotrzebną część pod buta i chowając dłoń do kieszeni zbliżyła się do policjantów i śledczych wokół nowo znalezionej ofiary Demona.

Na okręgu wyrzeźbionym w śniegu leżała zamordowana dziewczyna. Gdyby nie krwista plama dookoła jej ciała nie dałoby się odróżnić jej białych włosów od śniegu. Oczy miała zasłonięte czarnym materiałem a klatkę piersiową otwartą, gdzie zamiast serca znajdował się głośnik rozbrzmiwający jakąś wzniosłą melodię otoczony zamiast organami to żywymi kwiatami. Z uszu wyciekła już zeschnięta krew więc została ogłuszona przed śmiercią. Była ułożona jakby została umieszczona w okręgu jak w trumnie. Na ustach miała złotą monete z wygrawerowanym napisem kolejnego grzechu w łacinie.

             - Dasz radę to zrobić? - spytał Poe zjawiając się obok ciemnowłosej wpatrzonej w piękną dziewczynę.

             - ... Była młoda. Może młodsza ode mnie o kilka, dobrych lata... - powiedziała znikąd aby po chwili zerknąć na partnera. Kiwnęła na zgodę po czym wszyscy zsunęli się z jej drogi. Zamknęła oczy i użyła swojej mocy ponownie.

Znam moją ofiarę. Wiem, że zawsze późnym popołudniem wychodzi do lasu na spacer. Śledzę ją i dopiero kiedy wyczuwam odpowiedni moment atakuje ją od tyłu pozbawiając ją słuchu. Upada na śnieg z krwawiącymi uszami. Podnoszę ją i zbaczam ze ścieżki zagłębiając się w biały las. Wcześniej wykonany okrąg w śniegu posłuży mi jako miejsce nowego odrodzenia. Układam ofiarę na środku i przystępuję do otwierania jej klatki piersiowej. Wyciągam zza drzewa worek ze świeżymi kwiatami i wypycham nimi wypatroszoną pierś. Na miejscu serca umieszczam głośnik. W ustach ofiary umieszczam monetę. Przepustkę do zaświatów. Po wszystkim pozbywam się organów i dowodów jej obecności. Puszczam muzykę, po czym znikam z ów miejsca.

Otworzyła szeroko oczy. Unormowała oddech opierając się o drzewo. Patrzyła na ciało, jakie przed chwilą w myślach zabijała. Przez chwilę na prawdę uwierzyła, że to ona to zrobiła. Musiała się jednak opanować. Wiedziała, że to jedynie jej umysł i zdolność płatają jej takie figle.

             - I? Masz coś? - spytał Edgar pojawiając się obok niej. Zerknęła na niego kątem oka.

              - Nasz morderca zabija kogoś znajomego. Ofiara była zazdrośnicą, ceniącą się dlatego też w ustach ma monetę, przepustkę do świata zmarłych - odparła beznamiętnie zerkając co jakiś czas na ciało. Jako zwolnieni detektywi nie będą mogli przebywać tutaj zbyt długo. Są tutaj tylko dlatego, że sprawę przeją znajomy Risy. Nagle coś poruszyło się w korpusie ofiary. Drgnęła lekko przenosząc swoją uwagę na ów punkt. Kwiaty zaczęły gnić zmieniając się w ciemną papkę a potem w obłok, niczym mgła. W pewnym momencie z obłoku zaczęła pojawiać się postać. Kierownik sierocińca. 

                - Risa! Słuchasz mnie? - z transu obudził ją Edgar. Spojrzała na niego zaczynając wreszcie oddychać. Ponownie zerknęła na ciało. Kolejne zwidy. Wyrzuciła zbędne myśli z głowy skupiając się na partnerze.

                - Co mówiłeś? 

                - Jak to możliwe, że kwiaty przetrwały w ciele tyle godzin bez wody? - spytał wparując się w nią. 

                - Człowiek składa się z większości z wody. Kwiaty więc żywią się do tej pory ciałem kobiety. To jest właśnie odrodzenie. Z grzesznego bytu powstaje coś niewinnego i pięknego - odpowiedziała po chwili. 

                 - Risa, tak myślałem, że cię tutaj znajdę - powiedział jakiś męski głos za nią. Poznała go dlatego też bez wahania odwróciła się łapiąc za rękę mężczyzny i wykrzywiając ją gotowa mu ją złamać. Patrzyła w przenikliwe oczy kierownika sierocińca. 

                 - Nie zbliżaj się do mnie, albo strzele ci kulę w łeb - warknęła puszczając go, kiedy zauważyła policję i agentów patrzących na nią z zaskoczeniem. Schowała dłonie w kieszeni odchodząc od zbiorowiska. Poe chciał ją zatrzymać, jednak wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby zostawił ją w spokoju. Szła przez biały las próbując opanować złość. 

          - Risa, co to miało być? - mimo wszystko Poe pobiegł za nią. Odwróciła się do niego. Kątem oka dostrzegła dalej wpatrujących się w nią agentów i śledczych.

             - Nie widziałeś go? Nie wiesz kto to był? - mruknęła ponuro. Zaczęła szukać wzrokiem znienawidzonego osobnika.

             - To był jeden z agentów, Risa. Kolejna halucynacja? - Edgar chciał położyć na jej ramieniu dłoń, ale to zatrzymała się kompletnie skołowana.

Tylko halucynacja? No tak... Przecież go tutaj nie ma. Jestem głupia...

              - Przepraszam - wydukała pod nosem zmęczonym i dość nieprzytomnym głosem. Nagle komórka Edgara wydała z siebie znajomą melodie. Osobnik szybko chwycił urządzenie i odszedł na bok, aby odebrać połączenie.

Westchnęła z ulgą. To tylko halucynacja. Uniosła wzrok przed siebie, aby zobaczyć gdzie jest. Kilka metrów od siebie, obok drzewa zauważyła ciemną postać skrytą za mgłą lub dymem. W tle nagle usłyszała kościelne dzwony i śmiech kobiety. Nie miała pojęcia co się dzieje, skoro w pobliżu nie było żadnego kościołu. Obok siebie zauważyła stojącego wielkiego, czarnego kundla. Drgnęła w bok jak najdalej od dziwnego zwierzaka. 

Kolejne zwidy... O co tutaj chodzi? Jakie dzwony i śmiech? Co oznacza pies i... Kim jest ten człowiek? 

Zwróciła wzrok na postać. Zalśniły jego miętowe oczy. Mgła rozrzedziła się odrobinę ukazując Dazaia. Kundel zaczął warczeć i szczekać. Szczerzył wściekle kły a z pyska toczyła mu się ślina. W jednej chwili rzucił się w stronę Osamu. Stała tak w bezruchu patrząc na całe zajście. Pies biegł zbliżając się do osobnika. 

Pierwszy strzał. Dazai wyjął pistolet i wymierzył go w kundla. Trafił w ucho. Zwierzę nie przestało na niego nacierać.

Drugi strzał. Czarny pies mógł spokojnie skoczyć na samobójcę. Pocisk trafił go w łapę. Napiął wszystkie mięśnie i przygotował się do skoku mimo rany.

Trzeci strzał. Dazai zrobił unik i kundel skoczył obok niego. Namierzył go a kula przeszła przez czaszkę zwierzęcia. Czerwona krew ozdobiła biel śniegu a ciało futrzaka upadło beznamiętnie na zimny grunt. Osamu opuścił broń zwracając spojrzenie na Rise. Zesztywniała skrzyżowała z nim wzrok. Mgła zaczęła ponownie otaczać jego sylwetkę, aż wreszcie kompletnie za nią zniknął. 

              - Risa! Risa, gdzie jesteś? - usłyszała znajomy głos Fyodora szukającego jej. Po Dazaiu i mgle nie było śladu. Postanowiła wrócić do Dostojewskiego i dokończyć robotę. 

Rozstała się z Edgarem, jednak nakazała mu, aby był cały czas pod telefonem. Następnie pojechali do tymczasowego mieszkania wraz z Fyodorem, aby na spokojnie obmówić całą sprawę. Siedziała spokojnie obok niego błądząc w swoich myślach. Stosunki między tą dwójka normowały się z każdym kolejnym momentem. Obaj wiedzieli, że ostatnie zajście było czymś nieodpowiednim do ich sytuacji.

                - Miałam kolejną wizję - przyznała po chwili wzdychając pod nosem. Zerknął na nią szybko pilnując drogi. 

                 - Co w niej było? - spytał swoim monotonnym głosem.

                 - Dazai i czarny pies. W tle słyszałam kościelne dzwony i śmiech kobiety.

               - Pies? Co ma Dazai do psa? - skręcił w lewo, aby wreszcie wjechać w ulice na której mieściła się ich kryjówka.

                - Nie mam pojęcia, ale pies stał przy mnie jakby mnie bronił. Zaczął biec w jego stronę. Oddał trzy strzały, aby wreszcie uśmiercić zwierzę - odparła poprawiając się na siedzeniu. 

                 - Zarzywałaś tabletki? - zatrzymał ją wreszcie spoglądając jej prosto w oczy.

                 - Nie mam ich. Zostały w moim zniszczonym domu. Jednak nie ubolewam, i tak nie dawały należytego skutku - odparła przekręcając na ogrzewanie w samochodzie.

                 - Porozmawiamy o tym na miejscy, jasne? - zaproponował. Risa nie miała nic przeciwko tym razem.

Demon z Yokohamy // Bungou stray dogsWo Geschichten leben. Entdecke jetzt