Rozdział 12

3.8K 321 210
                                    

Leah

Musiałam wyglądać gorzej niż trzystuletnie zombie, które przeżyło armagedon, tornado, trzęsienie ziemi i Bóg wiedział co jeszcze. Właściwie moje ubrania były całe, gdyby nie to, że bluzka i spodnie były częściowo zamoczone przez łzy. Gorzej było z twarzą. Mogłam się założyć, że tusz - który był jedynym kosmetykiem używanym przeze mnie - spłynął mi po twarzy i rozmazał się na całej jej powierzchni. I może to brzmiało zabawnie, ale naprawdę takie nie było.

Niech cię cholera, Davies.

Nie wierzyłam, że mógł zapomnieć o tak ważnym - przynajmniej dla mnie - wydarzeniu. Dzisiaj są imieniny jego mamy, a jednocześnie dzień, w którym się poznaliśmy. Dzień, w którym wrzucił mi liście za koszulkę, a ja obsypałam go piaskiem. W którym podłożył mi do jedzenia pełno dżdżownic, a ja rzuciłam niewinnym pająkiem w jego głowę, przez co prawie nie posikał się ze strachu. Dzień, kiedy zaczęliśmy się nienawidzić, ale gdyby nie to, że uratował mi tyłek, a może warkocze, przed jego przygłupim i zbyt agresywnym kuzynem, to w ten dzień nadal byśmy się nienawidzili. A dziś, piętnaście lat później, wciąż się przyjaźnimy.

Nie mogłam powiedzieć, że nic się nie stało (chociaż i tak mu to powiedziałam). Nadal gdzieś głęboko miałam nadzieję, że zmieni decyzję i pobiegnie za mną, aby obejrzeć po prostu głupie Gwiezdne Wojny. Nie zrobił tego, a ja... Cóż. Ja siedziałam na łóżku i tuliłam poduszkę, która umazana była czarną mazią.

- Kochanie, wychodzę do Anne! Idziesz? - krzyknęła z dołu mama.

Dzięki Bogu, że tu nie weszła.

– Nie! – powiedziałam najbardziej opanowanym głosem, na jaki było mnie stać. – Poczekam na Reggie'ego.

Powodzenia...

– Okej, to ja lecę. Gdybyś czegoś potrzebowała, pieniądze masz na blacie!

Nie odpowiedziałam. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a mojej mamy już nie było.

Odchrząknęłam i z cichą czkawką po płaczu udałam się do toalety, aby przemyć twarz. Naprawdę wyglądałam koszmarnie i naprawdę nigdy chyba nie doprowadziłam się do takiego stanu.

Głupi Reggie. Gdyby nie on, nie wyglądałabym jak potwór. Głupia miłość. I głupia ja.

Wyszłam z toalety i opadłam bez sił na łóżko. Dzień był piękny, a zegarek wskazywał dopiero szesnastą. Na co miałam go zmarnować? Nie mogłam wymigać się nauką, bo nie było do czego się uczyć. Pracy domowej też już nie zadawali. Nie zostało mi nic innego jak leżeć w ciepły czerwcowy dzień i gapić się w sufit z głową pełną myśli.

Mój telefon zawirował, a ja zmarszczyłam brwi. Czyżby Reggie?

Jason: Heeeej... Cóż, więc, nudzi mi się i czy nie chciałabyś może się spotkać?

Jason: Chyba że masz inne plany to rozumiem. :)

Jason: Nie myśl, że jestem zdesperowany, po prostu mi się nudzi.
Zachichotałam pod nosem. To chyba był pierwszy szczery uśmiech tego dnia. Dlaczego miałam marnować taki ładny dzień? Bo co? Bo Reggie znalazł sobie nowych kumpli? A niech się wypcha.

Ja: Wcale nie zaleciało desperacją.

Jason: *wywraca oczami* To co?

Ja: Czy ty właśnie wywróciłeś oczami?

Jason: Możliweee...

Ja: Spotka cię za to kara. ;)

Jason: Pięćdziesiąt twarzy Cooper... Brzmi nieźle. :D Chętnie skorzystam. ;)

How To Be Popular Where stories live. Discover now